Zakątek kulinarny

Zakątek kulinarny
Fot. pexels.com

Właśnie skończyłam kroić warzywa do leczo, jest na nie głęboki sezon, więc gar jest duży, a leczo wystarczy na trzy dni co najmniej. To jedna z naszych ulubionych potraw. Jula też je uwielbia, a to motywuje do biegania po rynku w poszukiwaniu idealnych pomidorów (są wszakże sercem tej potrawy).

To półgodzinne stanie nad deską do krojenia wprowadziło mnie w nastrój kulinarny. Mamy teraz bardzo ciekawy czas w roku – wystarczy się rozejrzeć po kuchni i widać, że lato jeszcze ma się dobrze (mimo kalendarza), ale jesień zbliża się wielkimi krokami. To unikalny miszmasz kulinarny – obok ostatnich kobiałek truskawek (tak!) i kończących się borówek i śliwek, coraz więcej grzybów, dyni, gruszek i jabłek, a pomidory i papryka w końcu osiągnęły ceny, zachęcające do robienia przetworów. Ta letnio-jesienna aura wzbogacona jest, wszechobecnymi na targowisku, wrzosami, oraz zniczami, które przypominają nam o nieuchronnie zbliżającym się święcie Wszystkich Świętych.

A potem już zaraz Boże Narodzenie.

Ciężko się jednak o nim myśli, kiedy mimo, że październik za pasem, to słońce przygrzewa w sposób, jakiego nie powstydziłyby się żadne „ciepłe kraje”, do których teraz podobno najlepiej jechać, bo u nas już przecież bywa zimno.

Ale wracając do nastroju kulinarnego. Od jakiegoś ponad już roku Julka je wyłącznie blendzone potrawy, o kreatywności z tym związanej pisałam już jakiś czas temu w tekście „Mus to mus” – (swoją drogą bardzo mi się ten tytuł udał). Minął już jednak jakiś czas i możemy z dumą stwierdzić, że waga Julki nieustannie rośnie i nasza córcia przybrała już prawie 5 kg, co w jej przypadku jest sporym procentem masy ciała. A z dumą, bo taki był plan, odkąd ponad rok temu, niektórzy z naszego otoczenia delikatnie (lub mniej) sugerowali, że Julka nie je wystarczająco dużo, waga jej spada i czas na karmienie dojelitowe, czyli osławionego w kręgach osób z ciężkim porażeniem mózgowym PEGa.

Otóż nie.

Panie w szkole regularnie ją ważą, stąd mamy bieżący obraz i też na bieżąco możemy się z tego cieszyć. Ponieważ się z tym nie kryjemy (w końcu duma ma swoje przywileje), rodzice, którzy mają podobny problem, zaczęli mnie pytać, cóż takiego Julka je, że tak dzielnie przybiera, mimo że fizjologia przecież nie pomaga.

Czasem odpowiadałam, że Julka je wszystko, ale w sumie to nieprawda. Wielu rzeczy nie je, ze względu na słabe właściwości „blendzące” (mamy swoją skalę rzeczy, które w blendzeniu są niezawodne, ale też takich, które, będąc ich przeciwieństwem, z góry są z Julki menu wykluczone).

Wysyłałam trochę naszych „przepisów” ale pomyślałam, że może warto zebrać najważniejsze wskazówki w jednym miejscu, bo jednak trochę już tego doświadczenia zebraliśmy.

Podstawa to oczywiście, (i niestety), sprzęt. Mamy porządny blender kielichowy, z funkcją gotowania, która wydawała mi się zbędna przy kupowaniu, ale na szczęście posłuchałam męża i okazała się doskonałym sposobem na gotowanie obiadów rano, bezpośrednio przed spakowaniem ich do plecaka do szkoły. Bo Julka zawsze dostaje swoje jedzonko do szkoły. Śniadanie, obiad i, jeżeli jest dłużej w szkole, też podwieczorek.

Blenderów mamy zresztą kilka, kielichowy sprawdza się przy większej ilości jedzenia, ale kiedy chcemy zblendzić parówki z ketchupem i majonezem, albo jajka na pastę, czy bułkę słodką z bananem – to zdecydowanie za duży sprzęt. Tutaj sprawdzi się pojemnik z blenderem ręcznym, a najlepiej kilka, różniej wielkości. Sama końcówka blendera też jest pomocna, kiedy chcemy np. zblendzić coś bezpośrednio w garnku albo misce. Ostatnio wzbogaciliśmy się o blender przenośny, akumulatorowy, na wypadek, gdyby trzeba było coś przygotować poza domem. Nie mieliśmy jeszcze okazji go użyć, ale warto mieć w zanadrzu i taką opcję.

Tyle o sprzęcie.

Podstawą Juli żywienia są kasze. Wszelkie. Jaglana, manna, kuskus, jęczmienna, burglur, gryczana i jeszcze kilka, których nie jestem nawet w stanie wymienić. Zakochani jesteśmy w kuskus. Nie trzeba gotować – gorąca woda, 5 min i gotowe. Możemy już dodawać wszystko, co chcemy.

Co więc tam wrzucamy?

Jeżeli jest to śniadanie, najlepiej banan, serek typu mascarpone albo homogenizowany, miód, cynamon, orzechy, migdały, wszelkie owoce albo musy owocowe. Super jest dodać np. ciasto marchewkowe, które często robię, wtedy właściwie to wystarczy. Bo jest w nim dosyć składników, żeby w połączeniu z kaszą stało się pożywnym śniadaniem. Można dodać mleka, które dodatkowo rozprawi się ze zbyt gęstą konsystencją. Jula najlepiej znosi wszelkie formy roślinnego, kokosowe, migdałowe – przebojem jest waniliowe, choć to bardziej „napój o smaku”, ale jako baza do kaszy manny jest rewelacyjny.

Ciasto marchewkowe doskonale zastąpić może jabłecznik, brownie czy np. Kinder Kanapka (bo przecież niekoniecznie mamy w gotowości świeżo upieczone ciata).

Kasza manna, gotowana na jednym z tych magicznych „mlek”, jest pyszna sama w sobie, I nie trzeba jej blendzić. Można dodać owoce, miód (bezcenny w sezonie przeziębieniowym) czy sok malinowy. I gotowe.

Jeżeli Jula ma zjeść ciasto na deser, a nie jest zbyt miękkie (czasem udaje jej się zjeść) to, idealny w blendzeniu go, jest banan, albo mus owocowy (zależy od ciasta, tak żeby jednak jakoś pasowało).

Z obiadami jest nieco więcej zabawy, ale kasza jęczmienna i ryż to dwaj ich bohaterowie.

Do tego mięsko (wiadomo) i warzywa w proporcjach i wariantach nieograniczonych. Obecnie króluje dynia hokkaido, wygodna, bo bez obierania, bardzo zdrowa i pyszna. Warto dodać zawsze kilka kropel oleju lnianego, który wspomaga trawienie, a praktycznie nie zmienia smaku potrawy.

W większości przypadków dla Julki robię obiady osobno, ale nie zawsze. Z obiadów, które nie są przygotowywane specjalnie dla Julki, ale dla nas wszystkich, bardzo dobrze blendzą się np. wszelkie klopsiki w sosie śmietanowo-chrzanowo-musztardowym, Juli ulubione. Wspomniane na początku leczo jest też do tego idealne. Gotowe, pyszne i zdrowe. Też jako baza do innych obiadów dla Juli.

Blendery u nas chodzą kilka razy dziennie. Są idealnym sposobem na przygotowanie dla Julki potraw treściwych, wartościowych i smacznych. Są też dla nas ogromnym komfortem, bo wiemy, że Julka zjada wszystko z łatwością i ze smakiem. I do tego w odpowiedniej ilości.

Czego chcieć więcej.

Print Friendly, PDF & Email