Ostatnie projekty zmian, dotyczące wysokości renty socjalnej i zasad przyznawania zasiłku pielęgnacyjnego, a konkretniej, proponujące wprowadzenie świadczenia wspierającego jako dodatku do renty, wzbudza wiele (choć nie, to nie to słowo – ogrom) kontrowersji. Czemu? Przecież ma być lepiej, więcej, łatwiej… przecież były protesty, propozycje, żądania, rząd się dostosował… Czy aby jednak?
Suche wiadomości podają, że świadczenie wspierające będzie przysługiwało maksymalnie w wysokości podwójnej renty socjalnej, będzie dla osób, które zrezygnują z zasiłku pielęgnacyjnego i będzie przeniesione z opiekuna, na podopiecznego z niepełnosprawnością, co w ogromnej większości przypadków nie ma znaczenia. Skąd więc tyle kontrowersji, złorzeczeń, przygotowywania już prawie petycji o niewprowadzanie zmian jeszcze nie wprowadzonych?
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
I tutaj całkiem konkretne. Bo wszystko fajnie, póki nam polityka do kieszeni nie zagląda, i bynajmniej nie w tym celu, żeby nam ją walutą wypełnić.
Do tej pory jest tak, że niezależnie od rodzaju niepełnosprawności, jeżeli ktoś nabył prawa do renty socjalnej z tytułu całkowitej niezdolności do pracy, dostaje te same pieniądze. Więc albo ma przyznane albo nie. Nic pośrodku nie ma. Okazuje się jednak, że teraz takich „pośrodków” będzie sporo i to wcale nie jest dla wielu dobra wiadomość. Nagle rodzaje niepełnosprawności będą na nowo klasyfikowane wg. zupełnie innych niż do tej pory zasad, a mianowicie w oparciu o klasyfikację ICF. Mogłabym tu wrzucać historię jej istnienia, powody i rodzaje, ale i tak każdy sobie znajdzie, do czego zachęcam, a w obliczu tego co się dzieje, jest to zapewne w naszym środowisku i tak najczęściej wyszukiwana fraza w Internecie. Klasyfikacja owa istnieje od dawna, tyle mogę tylko powiedzieć, i my też nie raz mieliśmy z nią do czynienia, ale w zupełnie mniej istotnym kontekście, bardziej jako dodatkowa informacja dla rehabilitantów, a nie określająca rodzaj niepełnosprawności. A już na pewno nie wpływająca na nic prawnie. A tu nagle myk i zaczęło się wielkie powszechne liczenie. Na forach aż huczy od rodziców prześcigających się w informacjach kto ile punktów swojemu dziecku wyliczył, jakby to był jakiś egzamin albo konkurs. Przy czym tutaj celem, który zostaje nagrodzony spokojem wewnętrznym i poczuciem sprawiedliwości (tej finansowej) jest osiągnięcie magicznej ilości 70 punktów, które to klasyfikują dziecko do najwyższego możliwego dodatku a w praktyce oznaczają, że jest to osoba z najcięższym możliwym rodzajem niepełnosprawności. Co umówmy się powodem do radości nie jest… A tu jednak…
Fora więc zalewają się postami o tym kto ile policzył i dlaczego tyle, bo okazuje się, że wielu ma za mało o punkt… lub 20… (co przecież dobrze świadczy o osobie punktowanej…).
Rodzice grzmią jakie to niesprawiedliwe i kto w ogóle dał prawo protestującym wypowiadać się w ich imieniu, skoro jasno widać, że na tym stracą… A nawet jak nie, to znowu przed nami mnóstwo nerwów, papierów, komisji, orzecznictwa i nie wiadomo czego jeszcze… A przecież większość z nas ma już od lat pięknie powydawane orzeczenia, przeszło drogę do nich (często wyboistą) i chce mieć święty spokój ze wszystkim.
W sumie to nawet ciężko powiedzieć jak ma wyglądać cała procedura. Skoro orzeczenia mają być nie ruszane (tak stoi na stronie Ministerstwa) to kto i w jakim trybie będzie te punkty dzieciom liczył? A nadmienię tylko, że instrukcja całej klasyfikacji to ponad 300 stron… które raczej nie są w kanonie lektur obowiązkowych i będą do przyswojenia przez orzeczników w trybie pilnym, skoro ogłoszono, że od stycznia przyszłego roku wypłaty mają być już realizowane na nowych zasadach.
I tak właśnie całe to liczenie wywołało u mnie dziwne poczucie, że coś się zmieniło w mentalności… Poza oczywiście samym podziałem środowiska, ale to przy różnych okazjach raczej naturalna i powtarzalna kolej rzeczy, bo środowisko osób z niepełnosprawnościami to jednak ogromnie zróżnicowana ekonomicznie, społecznie, intelektualnie i na miliony różnych innych sposobów, grupa. Ciężko o spójną opinię w czymkolwiek.
Zauważyłam coś innego. Do tej pory orzeczenia, czy te wydawane przez zespół orzekający, dotyczące niepełnosprawności ruchowej, czy te z PPP, dotyczące upośledzenia umysłowego, były przyjmowane z dozą poczucia niesprawiedliwości, ze względu na to, że rodzice uważali, że ich dziecko potrafi więcej i jest w lepszym stanie niż lekarze, czy psychologowie twierdzą. Wiadomo, mamy naturalny rodzicielski odruch postrzegania swojego dziecka zawsze lepiej niż otoczenie. Więc często to, co było w nich zawarte, było kwestionowane dlatego że przecież tak źle nie jest. Szczególnie w sferze intelektualnej, bo orzeczenia o niepełnosprawności ruchowej nie są aż tak szczegółowe.
Teraz nagle tendencja się jakby zmieniła… Nagle rodzice zaczęli wertować dokumenty w poszukiwaniu dowodów na to, że jest gorzej niż jest, bo brakuje punktów. Do tej pory fakt, że dziecko potrafiło samo podnieść kubek i się napić, było powodem do dumy, a w orzeczeniach nie miało znaczenia, bo to zbyt mało istotna informacja. Ale teraz to może oznaczać „stratę” niepowetowaną w punktacji, bo pytania są tam tak szczegółowe, że nagle ma to znaczenie. Pozostaje agresja, strach, niepewność, bo punkty się nie zgadzają…
Zaczyna się konkurs na to jakie to niesprawiedliwe, że ktoś ma lepiej, bo owszem ona podniesie ten kubek, ale co z tego? Nadal trzeba pomóc, bo sama się nie napije. I jedno przez drugiego udowadniają sobie wzajemnie, tym razem, że jest gorzej niż jest… Bojąc się „cudownych ozdrowień” w komisjach i utraty pieniędzy.
Jak będzie nie wiem, nikt chyba zresztą jeszcze nie wie, bo to na razie plany. Ale myślę sobie, że jeżeli jakiekolwiek prawo zmusza rodziców do kwestionowania sprawności swoich dzieci i do udowadniania przed lekarzami jak jest źle, choć często nie jest, to nie jest dobre prawo. I nie służy nikomu.
Wydawało się, że dotychczasowe orzecznictwo jest skomplikowane, ale chyba w obliczu nadchodzących zmian bardzo szybko za nim zatęsknimy. Owszem, część z nas będzie mogła pozostać na dotychczasowych zasadach, ale jaka część, na jak długo i co z pozostałymi?
I nagle zamiast dążyć do tego, by było jak najlepiej i chwalić się osiągnięciami naszych podopiecznych, będziemy sobie wzajemnie udowadniać, że to sięganie po kubek to przecież nic takiego… To już się dzieje…