Nasz dział ma tytuł „Z perspektywy rodziców” i tym razem ta perspektywa jest niezwykle istotna, żeby nie powiedzieć – kluczowa.
Ale od początku.
Jest – w parku blisko naszego domu, wysokie schody zastąpił podjazd – zjazd – czy jakkolwiek go nazwać.
Jest.
Dumnie ciągnie się wzdłuż muru, zakręca dwa razy, by łagodnym (przewidzianym przepisowo) spadkiem, dosięgnąć alejki.
I pojawiają się komentarze, że super, że potrzebny, że w końcu. Co to jednak znaczy „w końcu”…?
Julka ma skończone 18 i, jak wiadomo, z wózka inwalidzkiego korzysta od urodzenia. Kółek po rzeczonym parku narobiłyśmy przez te lata miliardy, bo park obok domu, kiedy spacery tak usypiająco działają na dziecko – bezcenne. Co roku Julka była większa, wózek też „rósł”, my robiliśmy kolejne kółka, nie zmieniało się jedno – ani z jednej, ani z drugiej strony wejść do parku się nie dawało. Nie bez przeszkód w każdym razie.
Bo nie było zjazdów dla wózków.
I tak sobie z Julką po tych jednokierunkowych ulicach chodziłyśmy, po trawie i pod prąd. Bo inaczej nie można było wejść do niektórych części parku. Po prostu. Narzekaliśmy przy tym, a jakże! Ciągle. Ale nic z tym nie robiliśmy. Przez lata. Przez prawie 20 lat przyjmowałam tę sytuację za jedyną możliwą, normalną można powiedzieć.
Kiedy zaczęło nam to przeszkadzać? Kiedy irytować? Przechodząc po raz który pomyśleliśmy: „dosyć, tak nie można, trzeba coś z tym zrobić”.
Może to był ten czas, kiedy jak Julka zaczęła być tak duża, że nie dało się już wziąć wózka z nią pod pachę i wejść po schodach… Może jak, będąc w innych krajach, nawet innych polskich miastach, zobaczyliśmy, że tak być nie musi. Że może być wygodnie. A może przyszło w tym momencie życia, w którym zaczyna się kwestionować to, co do tej pory brało się za pewnik.
A może to kombinacja tego wszystkiego. Kilkanaście lat to jednak sporo czasu na przemyślenia.
Dlatego to „w końcu”, biorąc pod uwagę fakt, że Julka jest już dorosła, to wcale nie tak szybko. Nie czuję się „bohaterem w swoim parku”.
A wcześniej? Park ma przecież lat nieco więcej niż 20, co prawda to nie była moja dzielnica w dzieciństwie, ale umówmy się, Elbląg to nie Los Angeles, tutaj wszędzie można w 15 minut dojechać.
Nie widziałam problemu. Bo mnie nie dotyczył.
I tu wkracza rola tej naszej perspektywy. To dokładnie książkowa sytuacja, w której punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Spytana – skąd pomysł na podjazd, miałam jedną odpowiedź – ze względu na Julkę i na to, że było nam niewygodnie poruszać się po parku. A konkretniej stało się z czasem na tyle niewygodnie, że postanowiliśmy coś z tym zrobić. Cała historia. Gdyby Julka była zdrowa, a my śmigalibyśmy po schodach to prawdopodobnie podjazdu by do dziś nie było, ani jednego, ani drugiego. Może za jakiś czas ktoś inny by się zirytował i poczuł to co my, przecież nie jesteśmy jedyną rodziną z osobą na wózku w okolicy. Ale dziś by go nie było, bo póki co nie zauważyłam zainteresowania tym tematem z innej strony.
Dziś mogę się publicznie dziwić, że ktoś może nie widział potrzeby, że nie przeszkadzały mu schody. Ale mi też nie przeszkadzały. Wszak wiadomo, że potrzeba matką wynalazków.
I ok, teraz wszyscy dziękują i się cieszą, mówią, że potrzebny, zresztą nie muszą, bo widać jak z niego korzystają. Są i krytycy, zawodowi malkontenci, ale szczerze zastanawiam się jaki można mieć argument przeciw?! Przy największym nawet obiektywizmie, nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, komu ów kawałek drogi mógłby przeszkadzać. Już to słyszę: „ Podjazdów się zachciało! 100 lat schody były, a teraz nagle przeszkadzają?! Że nie da się zjechać? jak się nie da! Ale się w głowach ludziom przewraca z tego dobrobytu…”
Jak już się więc w tej, przeładowanej dobrobytem głowie, urodził pomysł, można było się spodziewać, że od tej pory będzie z górki.
Nie było.
Najpierw słyszeliśmy, że się nie da. Bo park zabytkowy, bo nie ma miejsca i podjazd będzie za duży. Damian zrobił wstępny projekt i pokazał, że się da, bez zbytniej ingerencji w sam park. Z gustem i funkcjonalnie.
I się dało.
Pozostało najważniejsze – zdobyć środki. Bo wiadomo, że na tym się wszystko kończy i zaczyna.
Ostatecznie podjazd, który obecnie ułatwia życie nie tylko nam, ale też wszelkim „kołowcom parkowym”, został sfinansowany z budżetu obywatelskiego, po uzyskaniu odpowiedniej liczby głosów w edycji z zeszłego roku.
Złożony w 2021 r. nie uzyskał odpowiedniego poparcia. Kiedy w 2022 r. złożyła go Karolina Śluz, zabraliśmy się za sprawę drużynowo, głównie pracując przy pozyskiwaniu głosów.
To nie był łatwy proces.
Ale dodał nam skrzydeł. Dziękuję mojemu kochanemu mężowi za motywację, wiarę we mnie, wsparcie mentalne, techniczne i graficzne od samego początku. Karolinie Śluz i Karolowi Bidzińskiemu za konsekwencję, wsparcie merytoryczne, zbieranie głosów i wzajemne motywowanie się do działania przez cały czas głosowania. Ja nie jestem w tym najlepsza. Dziękuję też za wsparcie przyjaciół i rodziny, bo choć brzmi to jak przerost formy nad treścią i jakbym dziękowała na gali rozdania Oskarów co najmniej, to jednak aż tyle jest potrzebne, bo bez tego wsparcia pomysł, jakkolwiek nie byłby dobry, czasem utyka w powijakach i znika.
Życzę każdemu takiej motywacji