Podejść czy podjechać?

Podejść czy podjechać?
Fot. Adminstrator

Podjazdy – odwieczny obiekt gorączkowego poszukiwania przez osoby na wózkach i tych, którzy te wózki prowadzą. Podjazdy mniejsze, większe, mniej lub bardziej strome – jakiekolwiek – byle były i ułatwiały wchodzenie do budynków lub uprzyjemniały beztroskie spacery po mieście.

Dziś będziemy się wypowiadać z perspektywy rodzica nie tylko osoby niepełnosprawnej poruszającej się na wózku, ale też rodzica z małym dzieckiem, które jeszcze z wózka się nie wynurzyło z racji wieku, gdyż w tym temacie wspólnie dzielimy los. A jaki los? Otóż los braku podjazdów w naszym mieście. Nie całkowitym braku oczywiście, nie chcemy być niesprawiedliwi i szerzyć dezinformacji. Jednak ich ilość w skali potrzeb pozostawia wiele co życzenia.

Nam wyjątkowo życie uprzykrza – ok, może z tym życiem to lekka przesada, uprzykrza spacery – problem z podjazdami w Parku Kajki. Był projekt, była nawet realizacja, w wyniku której poprawiono kilka mniej kłopotliwych podjazdów, z niewiadomych przyczyn pozostawiając kluczowy naszym zdaniem – wyjścia z jednej części parku i zejścia do drugiej (przez ul. Pionierską).

Setki razy przechodziliśmy obok (i „obok” nie jest użyte przypadkowo) tego podjazdu, ofiarnie i bez większej irytacji wciągając wózek schodek po schodku. Nie wiedzieć czemu akurat teraz się nad nim zastanowiliśmy… Bo przecież podjazd jest po to, żeby owego wózka po schodach nie wciągać. Więc czemu nie korzystamy?

Cóż… kąt podjazdu jest zbyt duży, a ani my, ani zapewne Julcia zwolennikiem sportów ekstremalnych nigdy nie byliśmy. Do tego podjazd jest przedzielony schodkami po środku, co powoduje, że koła często o nie zahaczają, a fakt, że jego kawałek jest odłupany, nie ułatwia całego procesu. Nie raz widzieliśmy mamy z głębokimi wózkami, które utknęły pośrodku takich wejść (klnąc w trakcie szamotaniny na te przednie skrętne koła), więc sami nie ryzykujemy, gabaryty wózka i pasażera mamy jednak nieco większe.

Rzeczony wjazd ma trzy schodki i pewnie nie ma nad czym się zastanawiać (zapewne dlatego wcześniej tego nie robiliśmy), ale w sumie dlaczego ma tak być? Jeżeli już tam jest, to dlaczego nie jest funkcjonalny? Skoro dzięki dostawionym do placu zabaw w zeszłym roku urządzeniom integracyjnym (z naszego wniosku do Budżetu Obywatelskiego zresztą) plac zabaw w Parku Kajki nosi już dumnie miano integracyjnego, to i dojścia do niego powinny takie być. A nie są!

A może niepotrzebnie się czepiamy? Przecież zawsze można skorzystać z opcji alternatywnej i wyjechać z parku bokiem – po trawniku, prosto na ulicę, przejechać na drugą stronę i lawirując po wąskim chodniku z dziurami i słupami, przedostać się do drugiej części parku lub iść samą ulicą (częsty i wygodniejszy wybór), pokornie licząc na to, że jadący właśnie samochód nas przepuści i kierowca zwolni, rozumiejąc naszą rozpaczliwą sytuację.

Nasz cel – część parku, zwana potocznie „różanym”, do którego od kilku lat przyciąga lodziarnio– kawiarnia usytuowana pomiędzy pięknymi klombami kwiatów.   Nie bądźmy niesprawiedliwi, z boku w tej części jest porządny zjazd, w miarę łagodny i bez schodków pośrodku, tyle że rozpoczyna się wysokim krawężnikiem, wejście jest prosto z ulicy, z pięknym żywopłotem z obydwu stron, skutecznie zasłaniającym zarówno jadący samochód wyjeżdżającemu na wózku z parku, jak i owemu samochodowi wózkowego ryzykanta.

Jeżeli ktoś jest amatorem sportów ekstremalnych, zawsze może skorzystać z wysokiego zjazdu przy schodach prosto z chodnika – nie polecamy jednak osobom o słabych nerwach… Może gdybyśmy mieli w perspektywie korzystanie z takich „udogodnień” przez maksymalnie rok lub dwa, to nie byłoby o czym mówić, ale takie zjazdy omijamy już 13 lat, a kolejne dziesiątki przed nami, dlatego nasza irytacja jest nieco większa.

Jula i tak jest w lepszej sytuacji – ma nas, pchających wózek. Osobie samodzielnie poruszającej się na wózku trudno będzie beztrosko cieszyć się z uroków parku. Jednak park to tylko jedno z miejsc – nam akurat bliskich, bo obok domu, stąd często uczęszczanych. Niestety w całym mieście nie jest pod tym względem lepiej. Starówka na przykład – wizytówka każdego miasta. Pojechaliśmy z Julcią, stanęliśmy na parkingu (na kopercie oczywiście) i teraz decyzja – gdzie na obiad ? A musicie wiedzieć, że nasze kryteria w tej dziedzinie nie opierają się na swobodnym wyborze walorów kulinarnych lokalu – o nie, nie – nie mamy takiego luksusu… My musimy w pierwszej kolejności brać pod uwagę to, czy uda nam się dostać do rzeczonego miejsca docelowego.

I nie jest dobrze. Okazuje się, że na palcach jednej ręki można policzyć lokale z podjazdami. Większość ma schody skutecznie zniechęcające nas do udania się na rodzinny obiad czy chociaż kawę. Wypracowaliśmy na potrzeby dobrej logistyki wyjść swoje kategorie: lokale, które mają podjazdy lub są na parterze (jest ich naprawdę niewielki procent…), lokale, które co prawda mają schody, ale wejść się jakoś uda (bo kilka schodków tylko) i lokale, do których nawet nie podchodzimy, bo schodów jest masa, a do tego co najmniej dwie pary drzwi po drodze…

To przykre… Na szczęście – żeby jednak optymistycznie zakończyć rozważania – udaje nam się smacznie zjeść tam, gdzie dostać się możemy bez dźwigania wózka po schodach i chylimy czoła przed właścicielami, którzy o to zadbali. Chętnie i z sympatią do nich wracamy. Pozostaje mieć nadzieję, że w pozostałych przypadkach coś się w tym temacie zmieni – jeśli nie dziś, to może jutro…

Print Friendly, PDF & Email