Uratujesz mnie?

Uratujesz mnie?
Fot. Pixabay

Czy potrafilibyśmy obsłużyć defibrylator AED, których dostępność w przestrzeni publicznej jest już niemal bezproblemowa i powszechna? Warto sobie odpowiedzieć na to pytanie i wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski, gdyż może się okazać, że kimś, kto będzie potrzebował naszej pomocy będzie, ktoś bardzo nam bliski: dziadkowie, rodzice, współmałżonek, dziecko, wnuk. I co wówczas zrobimy?

Od połowy czerwca, przez niemal miesiąc wielu przedstawicieli płci męskiej wspólnie celebrowało święto piłki nożnej, jakim były Mistrzostwa Europy. Ze względu na wciąż dającą się we znaki pandemię oraz związane z tym obostrzenia, nie było to święto tak uroczyste i huczne, jak bywało to w poprzednich edycjach. Wielu wręcz komentatorów było zdania, że między innymi przez koronawirusa, ale w dużej mierze też przez zmianę systemu rozgrywania poszczególnych spotkań pomiędzy drużynami, turniejowi brakowało tego, co najważniejsze – wyjątkowego klimatu, który zawsze towarzyszył tego typu wydarzeniom. Pomijam już fakt, że nasza biało-czerwona drużyna znów nie wzięła przykładu choćby z siatkarzy czy lekkoatletów i w sobie tylko unikalnym stylu postanowiła po rozegraniu trzech spotkań, pożegnać się z turniejem i rozjechać się na wakacje – w końcu po ciężkim klubowym sezonie, nadarzyła się okazja na urlop, a kto wie, czy zaraz znów wszystkiego nie pozamykają, a trenerzy znów będą zaganiać do treningów.

Tegoroczne piłkarskie EURO przejdzie do historii nie tylko, z powodu nowego systemu rozgrywania turnieju. Dla niewtajemniczonych, mecze odbywały się nie w jednym lub dwóch krajach (jak miało to się do tej pory) a w kilku – często oddalonych od siebie o setki, jak nie tysiące kilometrów. Spowodowało to, że niektóre reprezentacje więcej czasu spędzały w samolotach niż na boisku. Oczywiście jak to już bywa w świecie futbolu (gdzie nie od dziś wiadomo, że o równym traktowaniu wszystkich drużyn można tylko pomarzyć), te słynne wycieczki drużyn narodowych nie dotyczyły wszystkich ekip. Byli też „wybrani”, ale to już temat na zupełnie inny tekst i raczej nie na naszych łamach. Turniej ten długo pozostanie jeszcze w pamięci przez wydarzenie do którego doszło w drugim dniu turnieju podczas meczu Dania – Finlandia. Tam, z pozoru wydawać by się mogło, błahego upadku na murawę (piłkarze upadają na murawę wielokrotnie podczas całego spotkania – często wręcz teatralnie) duńskiego zawodnika, kilkanaście sekund później rozpoczęła się heroiczna walka o jego życie. Pomocnikowi duńskiej drużyny zatrzymało się serce. To wydarzenie było na ustach wszystkich. Nie było mediów, kibiców ani wielu przypadkowych obserwatorów wydarzeń dnia codziennego, którzy nie rozmawiali o tym wydarzeniu.

W pamięci pozostanie późniejsze zachowanie kibiców obu drużyn, kolegów z zespołu Christiana Eriksena, którzy własnymi posturami osłonili kolegę i usiłujących przywrócić mu czynności życiowe ratowników przed wszędobylskimi fleszami i kamerami. Emocjonujących obrazków z tamtego dnia było znacznie więcej. Z jednej strony mamy kolegów z drużyny, żonę zawodnika i ratowników walczących o życie zawodnika, a także kibiców obu drużyn i ich spontaniczne reakcje mające dodać sił i otuchy dla tych, którzy tego w tamtych chwilach najbardziej potrzebowali, a z drugiej strony mamy realizatora transmisji, który – w moim osobistym przekonaniu, nie podołał próbie chwili – tak twierdziłem w pierwszej chwili, gdy oglądałem obrazki, pokazujące bezwładne ciało piłkarza i reanimujących go ratowników. Później zdałem sobie jednak sprawę, że przecież w takich czasach już żyjemy. Pojawia się tutaj problem etyki mediów, która bardzo często kłuci się z „klikalnością” i „statystykami”.

Granica tego, co wolno a czego nie, niemal każdego dnia jest raz mocniej, raz delikatniej przesuwana. I na nic tutaj setki słów oburzonych i osób „wrażliwych”, kiedy w grę wchodzi „oglądalność”, a wraz z nim pieniądz. I musimy zdać sobie sprawę, że naszym najlepszym sprzeciwem wobec tego typu obrazków, jest wyłączanie transmisji czy programu. Gdy nadawcy zobaczą, że to się „nie sprzedaje” to po prostu sami z tego zrezygnują. Zasadnym jest pytanie, czy jesteśmy w stanie przeciwstawić się ciekawości i emocjom chwili, by wyłączyć obraz i cierpliwie czekać na potwierdzone informacje. Sam się często łapię na tym, że w wielu wypadkach nałogowo odświeżam różne depesze agencyjne lub media społecznościowe lub mam włączoną transmisję live, oczekując coraz to nowszych informacji „już, teraz”. Tylko, że z racji wykonywanego zawodu oraz wiedzy, mam świadomość jak działa ten mechanizm.

Inną sprawą, która ponownie zaczęła zaprzątać moją głowę po tym wydarzeniu jest fakt, czy w podobnej sytuacji, gdyby ktoś „zatrzymał się” obok nas lub potrzebował pierwszej pomocy, potrafilibyśmy pomóc? Czy potrafilibyśmy obsłużyć defibrylator AED, których dostępność w przestrzeni publicznej jest już niemal bezproblemowa i powszechna? Warto sobie odpowiedzieć na to pytanie i wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski, gdyż może się okazać, że kimś, kto będzie potrzebował naszej pomocy będzie, ktoś bardzo nam bliski: dziadkowie, rodzice, współmałżonek, dziecko, wnuk. I co wówczas zrobimy? Eriksen żyje, i co podkreślają wszyscy obserwatorzy, dzięki natychmiastowej pomocy, najpierw ze strony kolegi z drużyny, a następnie medyków. Pamiętajmy też, że udzielanie pierwszej pomocy potrzebującemu, nie jest czynem bohaterskim, a wręcz prawnym obowiązkiem. Warto też mieć świadomość, że jak pokazują statystyki, o połowę więcej osób, wymagających natychmiastowej pomocy, można by uratować, gdyby świadkowie zdarzeń nie czekali bezczynnie na przyjazd karetki, tylko udzielali pierwszej pomocy. Wielokrotnie może to zdecydować o szansach na przeżycie poszkodowanego.

Print Friendly, PDF & Email