Okiem naczelnego: Od zera do dziewięćdziesięciu dwóch

Okiem naczelnego: Od zera do dziewięćdziesięciu dwóch
Fot, pixabay,com

Przed nami Święta Bożego Narodzenia. Z roku na rok obchodzimy je inaczej. Ma to związek z tym, że czasy się zmieniają, nasze podejście również, przede wszystkim zmienia się nasz wiek a wraz z nim, postrzeganie zarówno samych świąt, jak i całego okresu poprzedzającego.

Sporo niestety też zależy od naszego samopoczucia oraz podejścia do obchodzenia tychże dni. Bardzo trafnie opisuje ten stan niektórych osób w swojej najnowszej książce „Niech te święta nie będą magiczne” Marta Kowalczyk – zapowiedź książki znajdziecie Państwo na stronach świątecznego numeru Razem z Tobą (do pobrania w PDF obok) a rozmowę z autorką, już w następnych numerach naszego pisma. Niestety względy techniczne nie pozwoliły nam na zrealizowanie materiału w czasie, który pozwoliłby na opublikowanie go w tym numerze. Nasze plany pokrzyżował koronawirus, który niestety nie oszczędził naszej redakcji. Mimo choroby nasi dziennikarze starali się być #CodziennieRazemzTobą i robili co w ich mocy, byście Państwo otrzymywali codziennie świeżą porcję najnowszych informacji na razemztoba.pl.

Marta Kowalczyk, wieloletni współpracownik naszej redakcji, w swojej książce opisuje nie tylko święta Bożego Narodzenia (jakby się mogło wydawać po okładce), lecz nawiązuje też do jedenastu innych świąt obchodzonych przez cały rok – stąd też temat ten nie ucierpi na aktualności i z pewnością powinien zainteresować wielu Czytelników, również w kolejnych miesiącach.

Wróćmy jednak do samych Świąt Bożego Narodzenia. O ich komercjalizacji, tandetyzacji, laicyzacji oraz wypieraniu „magii” na rzecz „nowoczesnego stylu” pisałem już kilkukrotnie i nie chciałbym się powtarzać. Długo myślałem nad tym, czym mógłbym „przywitać” Was Drodzy Czytelnicy w świątecznym numerze i niemal rzutem na taśmę – w ostatniej chwili, z pomocą przyszła mi moja niespełna dwuletnia córka, która od mojej przyjaciółki otrzymała „śpiewającą maskotkę” – pingwinka świątecznego, który po naciśnięciu łapki, wyśpiewuje minutową piosenkę w bożonarodzeniowym rytmie. Patrząc na moją latorośl, jak siedzi na środku pokoju i „kiwa się” w rytm wyśpiewywanej melodii, przyszedł mi na myśl temat „świąteczny”, z którym chciałbym się w tym roku z Państwem podzielić. Pingwinek, jest tutaj tylko dodatkiem, mianownikiem zaś była ta mała „kiwająca się” istota.

Cofnijmy się więc w przeszłość, rzućmy okiem w teraźniejszość i spójrzmy w przyszłość. Wysilmy pamięć i wyobraźnię. Zapraszam w podróż w czasie, po świętach.

Nie mam roczku

Z mojej strony, co oczywiste, nie pamiętam nic z tamtego okresu. Tego nie mogę powiedzieć o tym okresie z życia mojej córki. Pamiętam go doskonale. Najpierw z faktu, że moja żona miała termin porodu na przełom stycznia i lutego, to ostatnie święta przed tym wydarzeniem były szczególne, gdyż wszyscy życzyli jej tylko jednego. Sami też czuliśmy napór czasu i wiedzieliśmy, że to już ostatnie święta, które spędzamy fizycznie tylko we dwoje. Była w tym jakaś magia, ale i trochę strachu.

Kilkanaście dni później, po kolejnym święcie – tym razem rocznicy ślubu moich rodziców, tuż po powrocie do domu, musieliśmy pospiesznie pakować się do szpitala.

Kolejne parę dni później, dziadkowie mogli cieszyć się drugą wnuczką w rodzinie.

Następne święta wypadające w kalendarzu (Wielkiej Nocy) niestety spędziliśmy bardzo nierodzinnie – sprawcą był koronawirus, lecz już w Wigilię znów byliśmy wszyscy razem.

Mała miała niespełna rok i żyła wedle swojego rytmu, a my wedle jej. Były to pierwsze święta, które pokazały nam – młodym rodzicom, że to nie my od tego momentu decydujemy co i jak, tylko ta mała istota. Z drugiej strony dziecko w tym wieku (akurat nasze) tylko jadło, spało i robiło w pieluchę. Stąd nie mieliśmy za bardzo na co narzekać. Jak każdy rodzic w tym wieku staraliśmy się każdą możliwą okazję wykorzystać do robienia sobie zdjęć w świątecznej atmosferze (czytaj: przy choince) a przy stole, co jakiś czas powracał temat małej w ujęciu dziadkowo-wujkowo-ciociowym.

Mam dwa latka

Z tego okresu pamiętam jedynie zdjęcie ojca trzymającego mnie na rękach tuż obok choinki.

Tymczasem z racji wieku mojej małej, też niewiele mogę powiedzieć, ale już dziś wiem, że będą to święta spod znaku „ciekawości” i „mamy”. Moja mała jest bardzo ciekawa wszelkich nowości, a gdy przychodzi do tradycyjnych czynności typu jedzenie czy przebranie pieluchy, to ojciec jest stawiany w odstawkę i liczy się tylko rodzicielka. Plusem jest to, że mała bardzo lubi obecność dzieci, a te już w rodzinie są. Lecz z pewnością nie obejdzie się bez „mamozy”. Ojciec w tym czasie może pomóc swojej mamie – a babci małej, w sprzątaniu lub nakrywaniu stołu. Ewentualnie skosztować „świątecznego klimatu” z ojcem i braćmi.

Mam pięć latek

W tym wieku dziecko z pewnością już od początku będzie chciało pomagać przy świątecznych przygotowaniach. Począwszy od „wykraiwania” pierniczków po późniejsze ich zdobienie. Nie ma chyba też dziecka – szczególnie w tym wieku, które nie fascynowałoby się ubieraniem choinki a w samą Wigilię smakiem opłatka, którego „legalnie” można każdemu ułamać jak największy kawałek. Jest też gwóźdź programu, czyli radość z prezentów i ich otwierania.

Doskonale pamiętam jak dzieci mojego brata były w tym wieku i cała rodzina zaangażowana została w „akcję Mikołaj”. Dzieci wypatrywały w salonie hojnego brodacza, podczas gdy pozostali w ciszy i pospiechu przenosili prezenty pod choinkę. Nagle dzwonek do drzwi. Dzieci biegną szybko do drzwi i zatrzymują się w połowie drogi oniemiałe, widząc górę prezentów pod choinką. Ten błysk w oku i mina w stylu „Ale jak?” by po chwili ruszyć przed siebie i wspólnie rozdzielać poszczególne prezenty. Chwile później kolorowy papier do prezentów jest porozrzucany po całym pokoju a milusińscy pragną z każdym podzielić się radosną nowiną co się otrzymało.

W jednej chwili, my dorośli, zapominamy o całej bieganinie przedświątecznej, spowodowanej przygotowaniami i wyborem prezentów oraz ich kupnem.

Dziś jest odrobinę łatwiej, ponieważ odchodzi sprawa poszukiwań idealnego prezentu – ale mówię tutaj o tych poszukiwaniach związanych z przemierzaniem kilometrów w sklepach. Dziś, wieczorem gdy dzieci już śpią można odpalić aplikację i godzinami wyszukiwać prezentu, a następnie nie ruszając się z miejsca zamówić go. Pod tym względem jest łatwiej, lecz z drugiej strony dzieci dziś mają taką ilość zabawek, że znalezienie czegoś z czego byłyby zadowolone, a nie zrujnuje to rodzinnego budżetu, jest nie lada wyzwaniem.

Dekada życia

Mając dziesięć lat dzieci raczej nie dają się już tak łatwo „zrobić na Mikołaja”. Sam wspominam ten okres bardzo miło. Zawsze spotykaliśmy się całą rodziną. Byli dziadkowie, ciocie, wujkowie. I choć w domu się nie przelewało, to atmosferę wspominam bardzo pozytywnie. Zawsze lubiłem te rodzinne spotkania. Zapach ciast, smażonej ryby oraz gotującego się barszczu. Tradycją było też wigilijne ubieranie choinki i strojenie kolorowymi lampkami pokoi. Przez długie lata, jak mieszkałem z rodzicami, to była zawsze moja działka. W tym czasie dostałem też jeden z większych prezentów, który do dziś gdzieś w domu rodzinnym na strychu z pewnością leży – keyboard. I choć nie był taki jaki sobie wymarzyłem, to też „na wypasie”. Nigdy nie nauczyłem się na nim grać, ale wspomnień z nim związanych mam naprawdę dużo.

15 lat za nami

W tym wieku, już zupełnie odchodzi sprawa Mikołaja. Zmieniają się też „życzenia” prezentowe. Już nie potrzebujesz szukać propozycji, tylko najzwyczajniej je otrzymujesz od swojej pociechy. Jako rodzicowi pozostają Ci jedynie negocjacje, których efektu końcowego nigdy nie możesz być pewny. Dobrze wiadomo, że w tym wieku, jak już się latorośl uprze, to szybciej idzie dogadać się z koniem aniżeli wydawać by się mogło z istotą zgoła bardziej rozumną od zwierzęcia. Ten czas to okres buntu, więc może być różnie. Święta traktowane są jako czas wolny od nauki, który można poświęcić na inne ciekawsze aktywności niż siedzenie przy stole czy jeżdżenie po rodzinie ze świątecznymi wizytami. Oczywiście są też tacy, co w tym wieku mocno angażują się w przygotowania, choć mam wrażenie, że w obecnych czasach jest takich osób garstka (mam nadzieję, że się mylę). Sam w tym wieku nadal stroiłem choinki w domu (jedną u rodziców, drugą u babci na piętrze), pomagałem w przygotowaniach do świąt rozwieszając firany, myjąc okna czy spędzając ten czas w kuchni. W tym czasie miałem już własny pokój i zawsze przed świętami sprzątałem go generalnie, wyrzucając wszystko z półek i szafek na środek pokoju a następnie wycierałem kurze i układałem od nowa. Książki, których zawsze miałem w pokoju bardzo dużo, musiały stać ładnie w rządku od największej do najmniejszej.

Dorosłe 20 lat

W tym wieku na dalszy plan schodzą też prezenty, a jak już się pojawiają to zazwyczaj kupowane są sympatiom lub samemu sobie. Coraz częściej spędza się też ten czas poza domem. W rodzinie to tylko tyle ile potrzeba, potem rusza się w kierunku swojej paczki. Jest to okres, gdzie wielu młodych ludzi zaczyna zastanawiać się, po co cała ta gonitwa i szum, skoro można w ciszy i spokoju wyjechać gdzieś i spędzić te święta inaczej niż zazwyczaj. Prawie zawsze ścierają się tutaj dwa światy – rodziców i dorosłych już dzieci. Jest to też czas, kiedy powoli ta magia rodzinnych świąt zaczyna zanikać, przy stole siedzi coraz mniej osób, a same święta coraz bardziej przypominają wystawniejszy niedzielny obiad, aniżeli tą świąteczną atmosferę sprzed kilku lat.

Trzydziestka na karku

Ponownie koło zatacza krąg. Pojawiają się kolejne dzieci, więc magia tychże świąt powoli wraca i zaczynamy sobie przypominać, jak to było za naszych czasów. Przy stole siada kolejne pokolenie dziadków a u niektórych także pradziadkowie. U mnie tak było. Moja babcia doczekała prawnuków, stąd przy jednym stole siedziały cztery pokolenia. Prezenty, radość dzieci, rozmowy, wspólne spędzanie nocy świątecznej przy cieście oraz grach planszowych. Jest to też czas, podwyższonej logistyki, kiedy młodzi rodzice godzą świętowanie w dwóch rodzinach. Stąd też dzieci szał prezentowo- -choinkowy potrafią w tych dniach przeżywać dwukrotnie. Pojawiają się wówczas, wysilające kreatywność dorosłych pytania „dlaczego u jednych dziadków Mikołaj już był, a tutaj jeszcze nie”.

Pięćdziesiątka

Będąc w tym wieku „walczysz” ze swoimi dorosłymi dziećmi by choć na chwilę pojawili się na święta – „przecież to taki rodzinny czas”. Pojawiają się wnuki, największa radość wielu dziadków. Czasami można odnieść wrażenie, że „pal licho dzieci, ważne by wnuki przyjechały”. Pamiętam jak moi rodzice byli w tym wieku, z braćmi postanowiliśmy zrobić sobie drobne prezenty i kupiliśmy – bodaj ojcu, Mikołaja jadącego na reniferze. Po włączeniu renifer bujał się na płozach i wydobywała się z niego melodia a przymocowany do ręki Mikołaja dzwoneczek dzwonił. Śmiechu było co niemiara, lecz później okazało się, że prezent ten spodobał się bardzo wnukom, którzy wręcz katować zaczęli nas „jadącym Mikołajem”. Ostatecznie trzeba było wymontować bateryjki i wytłumaczyć dzieciom, że renifer się zmęczył i poszedł spać.

Siedemdziesiąt

Zaczynasz odczuwać presję przemijającego czasu i w życzeniach świątecznych coraz częściej słyszysz „zdrowia przede wszystkim”. Wnuki stają się coraz starsze i coraz mniej zaczynasz rozumieć to pokolenie i ich podejście do świata. Magia pomału znów gdzieś zanika i znów pozostają wspomnienia, jak to było kiedyś…

Dziewięćdziesiąt

Z pewnością można by pisać dalej, lecz w tym momencie historia którą chciałbym opowiedzieć się urywa. Pojawiają się pierwsze święta, które nie są już są takie same jak dotąd – szczególnie u mnie. Przy stole brakuje najważniejszej osoby – babci, tej która była na co dzień. Koło zatacza krąg. Pozostaje pustka. Półtora roku później pojawia się na świecie moja córka.

Print Friendly, PDF & Email