O świętowaniu i wychowaniu

O świętowaniu i wychowaniu
Fot. pixabay.com

Na przełomie maja i czerwca świętuje niemal każda polska rodzina. Najpierw matka, potem dziecko, a na końcu ojciec. Tegoroczne obchody były dla mnie tym bardziej wyjątkowe, gdyż pierwszy raz wraz z żoną mogliśmy każdy z tych dni celebrować w pełni.

Oczywiście, wcześniej też w tych dniach składało się życzenia swoim rodzicom, a Ci rewanżowali się pierwszego dnia czerwca. I choć dzieci już dorosłe (w przypadku mojej rodziny – każde po trzydziestce lub tuż przed), to jednak dla rodzica dziecko zawsze pozostanie dzieckiem.

Jakież było to przeżycie, gdy 26 maja przyszło mi świętować Dzień Matki, a nieco ponad miesiąc później Dzień Ojca. Co prawda, to raczej jeszcze było takie świętowanie na zasadzie składania sobie życzeń: ja żonie, a potem ona mi. Nasza córka w tym czasie nie miała jeszcze pół roku, więc jedyne (albo wręcz aż!), co mogła nam zaoferować, to szczery uśmiech i radość na nasz widok oraz to, że jest razem z nami.

Co innego 1 czerwca. To już była prawdziwa świąteczna atmosfera. Po raz pierwszy mogliśmy własnemu dziecku złożyć życzenia i kupić drobiazg, rozpoczynając tym samym nowy rozdział w naszym życiu, a także na stałe wpisać kolejną datę do kalendarza świąt do obchodzenia inaczej niż do tej pory.

23 czerwca tak pisałem na swoim profilu na Facebooku: „Mój Pierwszy Dzień Ojca za mną. Nie da się ukryć, że córka działa na mnie kojąco jak mało kto, stąd uwielbiam wracać do domu, czekając, jak się Mała szczerze uśmiechnie na mój widok. Zważywszy na moją pracę (a konkretniej ile czasu mi zajmuje), jestem (a może mi się wydaje) chyba lepszym ojcem niż mężem. Ale to żona, w imieniu naszego małego Szkraba kupiła temu Ojcu to, co lubi najbardziej – butelkę dobrej whisky.

To wszystko sprawiło, że wieczór ten, po ciężkim dniu, pełnym trudnych wyborów i rozmów oraz planów na przyszłość, stał się spokojniejszy i piękniejszy”.

Nie samym świętowaniem żyją rodzice. Już od pierwszych dni spada na nich ogromny ciężar odpowiedzialności za nowego członka rodziny. Któż w pierwszych godzinach po narodzinach i dniach po przybyciu maleństwa do domu nie poświęca mu całej uwagi, nie patrzy z rozczuleniem na tę małą istotę śpiącą w łóżeczku? Kto nie budzi się w nocy i nie podchodzi do łóżeczka sprawdzić, czy wszystko ok, nie uśmiecha się w myślach i kładzie spać dalej?

Każdy dobrze wie, że przy małym dziecku raczej trzeba zapomnieć o przespanych nocach, planowaniu na wyrost, o dotychczasowym tempie i stylu życia nie wspominając. Nagle to, co kiedyś wydawało się ważne, staje się jakby mniej istotne. Co do zasady, trzeba przyznać rację tym, co stwierdzą, że stan ten wielu osobom mija dość szybko i wraca stare. To fakt, lecz jeśli jest to podyktowane tym, że trzeba wrócić do pracy – do normalności, to w pełni to rozumiem, w końcu za coś trzeba żyć. Lecz nie potrafię zrozumieć, jak ktoś z wielkiej euforii potrafi przejść niemal w zobojętnienie.

Zdaję sobie sprawę, że małe dziecko potrafi dać w kość i po kolejnej nieprzespanej nocy i nieustannym płaczu w dzień oraz wielogodzinnych próbach dodzwonienia się do lekarza pediatry, człowiek ma już tego wszystkiego dość i zaczynają się pojawiać myśli „po co mi to było?”.

Znane są też anegdoty o tym, jak to po narodzinach potomka rodzice (lub jeden z nich), wracają do pracy i nagle okazuje się, że z pracowniczego średniaka w niecały miesiąc stają się bardzo silnym kandydatem do pracownika roku. Co jednak po tym tytule, kiedy po powrocie do domu stajemy się antybohaterem?

Zanim jeszcze córka przyszła na świat oraz w czasach, gdy nie myślałem jeszcze o założeniu rodziny, powiedziałem sobie, że dopilnuję, by moim dzieciom nigdy niczego nie brakowało i by miały jak najlepsze dzieciństwo. Nie mówię przez to, że mi czegoś brakowało.

Trzydzieści lat temu zupełnie inaczej to wszystko wyglądało. Człowiek (zarówno dorosły, jak i dziecko) miał wówczas inne priorytety i zgoła inne niż obecnie problemy. Jak już pisałem w jednym ze wstępniaków, dla mnie były to czasy znacznie piękniejsze niż obecnie – i to pod wieloma względami.

Wychowywałem się na wsi, która w tamtych czasach nie była tak rozwinięta jak obecnie. Pracy było znacznie więcej, a i była cięższa niż teraz. Dziś w dobie postępu cywilizacyjnego i technicznego wiele z prac, które były wykonywane kiedyś, są już reliktem przeszłości, a maszyny lepsze, co pozwala pracować sprawniej i wydajniej. W tamtych czasach jednak każdy z nas wiedział, że jest pora na zabawę, jak i na pomoc rodzicom.

Zresztą, jeśli chodzi o pomoc dzieci w pracach polowych i gospodarstwie, to zdaję sobie sprawę, że jest to temat bardzo dyskusyjny. Trudno mi też stawać po którejkolwiek ze stron. Z jednej strony wiem, że pomaganie rodzicom na wsi jest czymś tak naturalnym, jak pomoc w pracach domowych w mieście. I tutaj zaczynają się wątpliwości.

Słusznie ktoś stwierdzi, że porównywanie prac w gospodarstwie z tymi w domu jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. Całkowicie się z tym zgadzam, stąd moje wątpliwości, o których pisałem wyżej. Choć patrząc po ostatnich doniesieniach prasowych, to sam już nie wiem, gdzie jest bezpieczniej. Dzieci wybiegające bez opieki na ruchliwą drogę, wypadające z wieżowców, potrącenia na przejściach dla pieszych, a z drugiej strony – standard letni – przygniecenia, przejechania, pochwycenie przez maszyny rolnicze.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że w dużej mierze tych wypadków można było uniknąć i winę za nie ponoszą pośrednio lub bezpośrednio dorośli. Przecież nie od dziś wiadomo, że wypadki chodzą po ludziach, a stadami po dzieciach. Mając małe lub starsze latorośle, trzeba mieć oczy dookoła głowy i czujność niczym ważka, która – podobno – potrafi przewidzieć, gdzie znajdzie się za chwilę ich zdobycz, i odpowiednio kierować własnym lotem.

Dużym problemem naszych czasów jest niestety też niebezpieczeństwo związane z mediami społecznościowymi i internetem. Z jednej strony, to coś, co wydaje się dobrem i pozwala na zacieśnianie więzi, jest dobrem pozwalającym się szybciej rozwijać, mieć dostęp natychmiast do wszystkich informacji świata, pozwala utrzymywać kontakt z wieloma ludźmi niemal na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony, nietrudno zgodzić się z opinią Mateusza Borka, znanego komentatora sportowego, który w Kanale Sportowym powiedział:

Patrząc na dzisiejszą młodzież, jestem często przerażony, ile dzieci ma depresję, ile dzieci jest zamkniętych w sobie, co pcha dzieci czy młodzież do określonych zachowań. Kiedyś świat był prosty, przychodziło się ze szkoły, rzucało się tornister, brało się jagodziankę, szło na boisko […] potem jak taki człowiek wracał do domu, bo mama wołała, to mimo że był zmęczony i umorusany, to nie miał on żadnych problemów. Dzisiaj trzeba jasno powiedzieć, że przedmioty typu komórka, laptop, konsole do gier to, z jednej strony, dobrodziejstwo tych czasów. Lecz, to co jest tym dobrodziejstwem, jest też w wielu aspektach przekleństwem, bo część młodych ludzi dziś spędza swoje życie w sieci. Tam rodzą się ich kompleksy, tam rodzą się ich dramaty, tam są hejtowani, tam nie wytrzymują, tam tracą poczucie własnej wartości. Ostatnio rozmawiałem z moim tatą, który zadzwonił do mnie zaszokowany po telefonie od naszego wspólnego znajomego, który z kolei był kompletnie rozbity, gdy jego kilkunastoletni syn przyszedł do niego i powiedział, że ma 48 godzin na naprawę zepsutego dopiero co komputera, bo w innym wypadku on jest skory popełnić samobójstwo, bo dla niego życie straciło sens […] Ostatnio przeglądam okładki tych kolorowych pism i wiele patologicznych zachowań, np. młodych dziewczyn, one się właśnie rodzą z tych kolorowych nad wyraz idealnych, plastikowych okładek, gdzie dziewczyna zawsze wygląda perfekcyjnie cukierkowo, ma mały nosek, piękny szeroki uśmiech, białe zęby, super ubrania, fajny zegarek i one zastanawiają się, jak to osiągnąć, też chcą tak żyć […].

Wszystko to sprawia, że czasami zaczynam się zastanawiać, jak to będzie i czy zdołam uchronić córkę przed tymi wszystkimi niebezpieczeństwami. Wiem, że będzie to niezmiernie trudne, szczególnie w chwili, kiedy zacznie się spotykać z rówieśnikami i pójdzie do szkoły.

Moja obawa jest tym większa, że wiem doskonale jak brutalne, bezkompromisowe i wyniszczające potrafi być środowisko rówieśnicze, podczas gdy rodzice tych pociech, a o szkole już nie wspominając, często problemu nie widzą. Zdaję sobie sprawę, że nie szkoła jest odpowiedzialna za wychowanie dzieci, lecz uważam, że jest instytucją, która powinna przygotowywać te dzieci do dalszego życia, pokazywać świat w pełnej jego palecie kolorów. I nie mam na myśli tutaj wpajania setek dat, wzorów i różnych regułek, które w obecnym świecie są dostępne na wyciągnięcie ręki, a większości osób i tak nigdy w życiu się nie przydadzą. Oczywiście podstawy powinien znać każdy, by potem w programach internetowych kolejni młodzi nie byli idealnym przykładem, że „matura to bzdura”.

Chcę wierzyć, że nie będzie jednak tak źle, bo w końcu wiele rzeczy wynosi się z domu i wraz z żoną pokażemy córce ten świat takim, jakim jest, wraz z jego dobrodziejstwami i niebezpieczeństwami. Wierzę, że mając świadomość tych problemów jesteśmy w stanie przygotować na nie nasze dziecko, tak by potrafiło sobie z nimi poradzić.

Czy to się jednak sprawdzi? Czas pokaże. Nie ma się co łudzić, łatwiej nie będzie, a jeszcze kilka lat przed nami, zanim mała wyruszy na podbój świata. W końcu, jak ktoś kiedyś powiedział: „małe dzieci mały problem, duże dzieci – duży problem”.

Gwoli dopełnienia, pragnę przypomnieć, że 30 maja przypada także inne ważne święto – dzień tych, którzy z różnych względów nie mogą mieć własnego potomstwa, więc postanowili swoją miłość i ciepły rodzinny kąt oddać dzieciom pokrzywdzonym przez los – Dzień Rodzicielstwa Zastępczego.

I jeśli już zajmujemy się świętowaniem, to warto pamiętać o dacie 24 czerwca, ale święto przypadające tego dnia powinniśmy świętować każdego dnia nawet po kilka lub kilkanaście razy. To Dzień Przytulenia, czyli czynności, której nikomu i nigdy nie powinno zabraknąć. Szczególnie, że czynność ta wynika z naturalnych potrzeb każdego człowieka. Potrzeby miłości, czułości, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa.

Dzięki przytulaniu redukujemy stres, poprawiamy sobie samopoczucie, czujemy się bezpieczniej. Czynność ta pomaga w walce z depresją i lękami oraz podnosi poczucie własnej wartości. Czyli wszystko to, czego tak często dzieciom i młodzieży dziś brakuje. Zatem przytulajmy nasze pociechy tak często, jak to tylko możliwe.

Print Friendly, PDF & Email