WTZ w czasie zarazy - dziwny, ale bezpieczny

WTZ  w czasie zarazy  - dziwny, ale bezpieczny
Fot. Teresa Bocheńska / arch. redakcji

Po dwóch miesiącach przerwy do Warsztatu Terapii Zajęciowej Fundacji im. Matki Teresy z Kalkuty w Elblągu wrócili prawie wszyscy uczestnicy i pracownicy. Ciągle trwająca epidemia wymusiła zmiany zasad funkcjonowania i wprowadzenie wielu ograniczeń. – Uczestnikom, ich rodzicom i kadrze nie łatwo się do tej sytuacji przyzwyczaić, ale dają radę. O tym, co dzieje się w tych niecodziennych warunkach w warsztacie, opowiada kierowniczka – Elżbieta Zaradkiewicz.

Jak długo warsztat był zamknięty?

Od 12 lub 15 marca, gdy weszły te zaostrzenia. Od 25 maja można było odwiesić zajęcia, ale my, jako kadra, podjęliśmy decyzję, że jeszcze przez tydzień nie wpuścimy uczestników, a w tym czasie przygotujemy nasze pomieszczenia do wymogów związanych z epidemią, żebyśmy się my bezpiecznie czuli, żeby uczestnicy bezpiecznie się czuli i rodzice, kiedy uczestnicy wrócą. Przeprowadziliśmy wcześniej wywiad co do ilości osób, które chcą wrócić i to się nie skończyło na 5 czy 10 osobach, tylko prawie na czterdziestce, więc stwierdziliśmy, że przy tej liczbie musimy bardzo skrupulatnie podejść do przygotowania pomieszczeń. Biegałyśmy z miarkami, żeby wyznaczyć miejsca z zachowaniem wymaganych odstępów. Okazało się, że w pracowniach, tam, gdzie wcześniej przebywało 5 osób, teraz mogą być najwyżej dwie, trzy, żeby było i bezpiecznie, i komfortowo. Ale postanowiłyśmy, że nie będziemy robić zmianowości, jak niektóre placówki – np. tydzień na tydzień, ale przemierzymy cały warsztat, zobaczymy, gdzie możemy przemeblować, gdzie możemy umieścić uczestników zgodnie ze standardami i obowiązującymi przepisami i zobaczymy, ile tych osób może wejść. Obawialiśmy się, że będziemy musieli zastosować, jakieś kryteria, np. w pierwszej kolejności przyjmować tych, których rodzice pracują, ale wybraliśmy inną opcję – poszukać możliwości przyjęcia jak największej liczby osób. Okazało się, że jesteśmy w stanie wpuścić wszystkich uczestników i rodzice dostali taką informację.Wszyscy, którzy się zadeklarowali, mogą uczestniczyć w zajęciach. Część w ostatniej chwili się wykruszyła, część doszła. Są rodzice, którzy mówią, że jeszcze chwilę poczekają. Mają do tego prawo. Nie ma takiej możliwości, żeby skreślić kogoś z listy. Na tydzień przed otwarciem warsztatu zaczęły się przygotowania, od dezynfekcji do przemeblowania. Musieliśmy w świetlicy poustawiać trochę stolików, bo tam jest największa powierzchnia. Panie terapeutki naklejały różne obrazki i symbole – bo nie wszyscy uczestnicy są czytający, nie wszyscy są w stanie zrozumieć różne rzeczy – rozumieją to, co jest naoczne i konkretne. Przedzielone zostały taśmą stoły, naklejone krzyżyki, żeby było wiadomo, że to są miejsca, gdzie można siedzieć. Kupiliśmy środki ochrony osobistej, udało nam się dostać przyłbice – każdy uczestnik ma maseczkę i przyłbicę. W łazienkach musieliśmy zmienić dozowniki na papier, żeby wszystko było pozamykane – ale to są rzeczy, które zostaną z nami. Przez ten tydzień przygotowań, trochę wcieliliśmy się w rolę uczestników i rodziców. Staraliśmy się ustalić, co na przestrzeni od wejścia do budynku do stanowisk pracy jest bezpieczne dla uczestnika, a także ważne dla spokoju rodzica – rodzic chciałby wiedzieć, czy dziecko jest bezpieczne, jakie środki zostały wdrożone, żeby nie było obaw, że coś złego może się wydarzyć. Chociaż niczego nie można zagwarantować do końca. Ten tydzień, to była taka burza mózgów co tu zrobić, żeby można było zapobiec zakażeniom. Wszystko, co przyszło nam do głowy postarałyśmy się zabezpieczyć, ale pewnie wszystkich sytuacji i tak nie dało się przewidzieć.

Pewnie trzeba też było zmienić zasady funkcjonowania warsztatu?

Jak pani widzi, nawet przy śniadaniach, gdzie zawsze był szwedzki stół i uczyliśmy uczestników, żeby ze wszystkiego sami korzystali, teraz dla bezpieczeństwa wprowadziliśmy inne zasady. Sami nie gotujemy, uczestnicy przynoszą drugie śniadania ze sobą. Kuchenki mikrofalowe są nieczynne, poprosiliśmy rodziców, żeby te śniadania były raczej kanapkowe, bo według rekomendacji pracownia kulinarna powinna być zamknięta. U nas nie jest zamknięta, natomiast nie ma przygotowywania posiłków, obróbki produktów. Korzystamy z naczyń i sztućców jednorazowych, z wyjątkiem kubków. Ponieważ obawiamy się, że osoby z jakimiś przykurczami, niepełnosprawnościami nie poradzą sobie z jednorazowymi kubkami, więc zostaliśmy z naszymi, ale wszystko inne jest jednorazowe i wyrzucane. Staramy się nie używać plastikowych, mamy papierowe. Zadaniem pracowni kulinarnej jest przygotowanie jadalni do posiłku. Każda grupa przychodzi osobno na posiłek, po każdej grupie sala jest dezynfekowana, po 10 minutach wchodzi kolejna. Przy odpowiednio rozstawionych stołach siedzi jedna lub dwie osoby. Każda grupa ma przygotowany dzbanek z herbatą, obsługuje ich terapeuta, żeby nie było czegoś takiego, że ktoś poliże łyżeczkę i włoży do cukierniczki, a następny jej użyje – różne sytuacje się w życiu zdarzają.

A czy pracują pozostałe pracownie?

Na dziesięć pracowni osiem jest czynnych. W tej chwili mamy np. pracownię remontowo-techniczną, krawiecką. Dwie terapeutki są na zwolnieniu i na urlopie – jedna ma małe dziecko i nie może go narażać – jest zaraz po macierzyńskim,

Widzę, że w ogrodzie praca wre.

Tak, ogród daje też możliwość relaksu. To jest dosyć duża powierzchnia, więc mogą tam przebywać jednocześnie uczestnicy nawet dwóch grup. Tak robimy, żeby każdy miał dostęp do tego ogrodu, jeśli nie do pracy, to do odpoczynku. Terapeuci starają się, żeby rotacyjnie wyjść na świeże powietrze. W rekomendacjach, które dostaliśmy, gdzieś tam mocno podkreślono, że nie powinniśmy wychodzić poza warsztat, nie powinniśmy np. realizować treningu ekonomicznego w sklepach, ale ogród jest w obrębie warsztatu. Dlatego mamy bramkę, którą zamykamy i mamy pewność, ze nikt obcy tam nie wejdzie.

Uczestnicy przyjeżdżają środkami komunikacji miejskiej, czy są przywożeni? Przed epidemią wielu z nich przyjeżdżało samodzielnie.

Różnie, różnie. Część rodzice przywożą samochodami, część jest przywożona środkami komunikacji publicznej, a niektórzy uczestnicy przyjeżdżają czy przychodzą sami.

Było powitanie po tak długim rozstaniu?

No cóż, było powitanie, ale wszyscy byli uprzedzeni, nawet na Facebooku, że są inne zasady, wiedzieli, co ich czeka,

Że na przykład nie można się uścisnąć?

Tak. W tej chwili są dwie grupy, które przychodzą w różnym czasie. Uczestnicy przychodzili na różne godziny szczególnie w tym pierwszym dniu, kiedy musieli podpisać zgody na mierzenie temperatury. Wywiady były wcześniej przeprowadzone telefonicznie, żeby nie blokować. Muszę powiedzieć, że to wszystko było zadziwiające, my sami nie czuliśmy się jak w naszym warsztacie, bo było jakoś tak przedziwnie cicho, nikt nie chodził, nie dreptał, bo uczestnicy byli uprzedzeni, że nie mogą poruszać się pomiędzy pracowniami, powinni być w kręgu swojej grupy. Okazało się, że nasz warsztat może być cichy, co jest zadziwiające, bo zawsze tu było dużo hałasu, rumoru i ruchu. Uczestnikom czasem trudno było to wszystko zrozumieć, bo przecież w domu nikt dwumetrowych odległości nie zachowywał, są też między innymi inne zasady korzystania z toalety, ale muszę powiedzieć, że jesteśmy z koleżankami pełne podziwu, że tak dobrze przystosowali się do tych wymogów. Zdarzały się tylko jakieś jednostkowe sytuacje, które po wytłumaczeniu więcej się nie powtarzały, a zdarzały się nie złej woli, ale po prostu z niezrozumienia. Prawie wszyscy są w przyłbicach – to była nawet pewna atrakcja. Tak, że nie mamy problemów. Być może byli bardzo stęsknieni i chcieli wrócić.

No właśnie, przecież tu były przyjaźnie, koleżeństwa.

Kiedyś miałyśmy osoby, które bardzo się spóźniały i nie mogłyśmy nic na to poradzić, a teraz się okazało, że te osoby są przed czasem. Rodzice nie mogą nic zrobić, żeby ich zatrzymać w domu. Naprawdę jest to miłe, że tyle osób chciało tu wrócić.

To znaczy, że dobrze się tu czują. Bardzo dobrze dotychczas realizowaliście zasadnicze zadanie warsztatów, czyli przygotowanie do pracy. Obecnie pewnie o stażach, praktykach, nie ma mowy?

Tak, w rekomendacjach mamy to przeciwwskazane, ale myślę, że po dwóch miesiącach nieobecności to może i dobrze, bo muszą od nowa się wdrożyć, praktyki też trochę inaczej będą wyglądały. Na razie poprzestajemy na wdrażaniu tego, co jest i standardów, które teraz obowiązują.

Nie wiadomo, jak będzie z miejscami pracy. Przedtem brakowało rąk do pracy, a teraz może tak nie być.

Na dzień dzisiejszy, może na szczęście, nie mamy takich stuprocentowych osób, które mogłyby już pójść do pracy. Jest dużo osób nowych, które wymagają dłuższego wsparcia.

A czy pracownia krawiecka zajmowała się też szyciem maseczek, co stało się takie popularne?

Pracownia krawiecka do dzisiaj szyje maseczki. Jest taka taśma – terapeuta szyje na maszynie, a uczestnicy wycinają, składają, przewracają, Wyszliśmy z założenia, że trzeba przygotować taką ilość maseczek, że jeśli jakiś uczestnik będzie przychodzić w tej samej jednorazowej maseczce przez tydzień i będziemy o tym wiedzieć, to w momencie wejścia do budynku będzie mógł dostać nową, opakowaną. Mamy tutaj taką procedurę, że po dniu tą maseczkę wrzucamy do pojemnika na zużyte. Jest ich już tyle, że możemy spokojnie poczekać z praniem i prasowaniem.

Są też przyłbice, ale są takie osoby, którym sama przyłbica nic nie daje, zwłaszcza przy odruchu wkładania palca do buzi. Część rodziców nam na początku zarzucała, że za dużo robimy, a ja powtarzałam, że jeśli kiedyś coś się wydarzy, to wszyscy będą mieli pretensje do nas. Wiadomo, że gdy uczestnicy wyjdą z warsztatu, to już nikt ich nie pilnuje. Zatrudniliśmy nawet panią, która odpowiada za porządek, ponieważ nigdy kogoś takiego nie mieliśmy, uczestnicy sami sprzątali, w ramach aktywizacji i nauki w pracowni profesjonalnego sprzątania. Natomiast przy tych wymogach czterokrotnego odkażania barierek, klamek, części wspólnych toalet – tak nie dałoby rady. Na koniec dnia odkażana jest też cała szatnia uczestników. A w pracowniach każdy ma swój zestaw do dezynfekcji. Są osobne ściereczki do odkażania stołów, kontaktów, mebli. Umówiliśmy się, że terapeuci będą wdrażać do tego uczestników, bo wtedy łatwiej im będzie zrozumieć Jest też nauka mycia rąk.

To się na pewno przyda.

Tak, edukacja higieniczna nikomu nie zaszkodzi. Mamy też odpowiednie procedury w pracowniach, żeby rodzice się nie denerwowali. Ustaliliśmy, że uczestnik wykonuje sam dany produkt, a jeśli musi to przejść przez ręce kilku osób, to robimy tak, że w jednym dniu ktoś wykonuje swoją część, a gdy dana czynność jest skończona odkładamy ten przedmiot na dwie doby i dopiero po tym czasie przekazujemy go innej osobie do dalszej pracy. Mamy tak dużo różnych prac, że możemy sobie na to pozwolić. Robimy rzeczy, których normalnie w tym czasie byśmy nie robili, ale nie chcemy, żeby to były jakieś malowanki, kolorowanki. Stąd już dzisiaj są gotowe wszystkie kartki na Boże Narodzenie, na Wielkanoc, mamy mnóstwo pozgrzewanych woreczków do rzeczy, które dopiero powstaną, Chodzi nam o to, żeby uczestnicy, tak jak zawsze, czuli użyteczność i pożyteczność tego, co robią.

Dobrze, że już pracujecie.

Myślę, że im dłużej byśmy nie pracowali, tym trudniej nam wszystkim by było.

Oby jak najszybciej wróciła normalność.

Print Friendly, PDF & Email