Wszyscy byliśmy migrantami

Wszyscy byliśmy migrantami
Fot. Adminstrator

„Nie lękajcie się” – to było pierwsze przesłanie Jana Pawła II po wyborze na papieża. Wiedział, że najgorsze decyzje, często o tragicznych skutkach, podejmowane są pod wpływem strachu, zwłaszcza nie popartego rozsądkiem.

– Łatwo powiedzieć – pomyślało wielu z nas – gdy wokół czai się tyle niebezpieczeństw. Moje pokolenie, chyba pierwsze w naszym narodzie, przeżywa swoje życie w pokoju. Wychowałam się na opowieściach wojennych mojej rodziny (rodzice przeżyli trzy wojny), na powszechnej w mojej młodości literaturze i filmach wojennych, przechodząc obok wypisanym na murach zburzonych domów haśle „nigdy więcej wojny”. Z biegiem lat strach przed wojną minął, dla moich dzieci to już zamierzchła historia, nie budząca emocji. Przyszła pandemia z refleksją, że nie jest ostatnia, ale Polacy wydają się już z nią oswojeni. Natomiast nie znika, a wręcz staje się coraz silniejszy, strach przed migrantami.

Ludzie migrują od początków swoich dziejów. Rodziny lub całe plemiona i ludy od zawsze szukały lepszego miejsca do życia i rozwoju. Początkowo chodziło o lepsze pastwiska lub tereny rolnicze, z czasem zaczęto poszukiwać bogactw naturalnych, dogodnych miejsc do handlu, pojawiły się też aspekty religijne. Dzisiejsze migracje mają też różne przyczyny: naturalne, spowodowane zmianami klimatycznymi, które uniemożliwiają produkcję żywności sprowadzając nędzę i głód lub zanieczyszczeniem środowiska niszczącym zdrowie; związane z konfliktami zbrojnymi, etnicznymi czy religijnymi, grożącymi utratą życia i mienia; ekonomiczne – potrzebą polepszenia warunków bytowych, a nawet naukowe – do miejsc, gdzie można zdobyć wykształcenie. Dzisiaj celem większości migrantów są kraje wysoko rozwinięte, ale w przeszłości bywało też inaczej. Przykładem mogą tu być Stany Zjednoczone czy Australia, które utworzyli przybysze z innych kontynentów.

Największym problemem państw i społeczeństw, do których migranci przybywają, jest ich liczba.

Według danych Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców 1 stycznia 2020 r. w Unii Europejskiej mieszkało 37 mln osób urodzonych poza Unią (8,2 proc. wszystkich mieszkańców), przy czym 21 mln (5,1 proc.) nie posiadało europejskiego obywatelstwa.

Fale migrantów są tym większe, im w większej skali występują dwa pierwsze czynniki, bo przede wszystkim trzeba ratować życie. W 2020 r. ubiegali się o azyl w Europie uchodźcy ze 150 krajów, złożono ponad pół miliona wniosków. Najwięcej z Syrii, Afganistanu, Wenezueli, Kolumbii i Iraku. 41% wniosków uzyskało decyzje pozytywne, głównie z Syrii, Wenezueli i Afganistanu. 18 proc. wnioskodawców musiało wrócić do rodzinnego kraju. Szczególnie bolesną sprawą jest obecność wśród azylantów około 150 000 dzieci i młodzieży poniżej 18 lat pozbawionych opieki – tu dominuje Syria.

Wśród mieszkańców krajów docelowych spotyka się i zwolenników, i przeciwników migracji. Zwolennicy podkreślają, że każdy człowiek posiada prawo do swobodnego przemieszczania się. Otwarte granice sprzyjają komunikacji, tworzeniu nowych więzi społecznych, akceptacji różnorodności. Przeciwnicy obawiają się osłabienia instytucji państwa i kontroli nad bezpieczeństwem narodowym, a nawet pomniejszenia znaczenia obywatela i narodu. Widzą też trudności pogodzenia prawa międzynarodowego z prawem lokalnym. W naszym kraju częściej słyszę sprzeciw wobec przyjmowania migrantów i nawoływanie do zamknięcia granic niż deklaracje pomocy. Pomimo to około pół miliona przybyszy uzyskało zgodę na pobyt w Polsce, ale ich skład narodowościowy jest inny, niż przeważający w UE. Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców z 457 tys. cudzoziemców, którzy 1 stycznia 2021 r. posiadali ważne dokumenty pobytowe, największe grupy stanowili obywatele Ukrainy, Białorusi i Niemiec. Ponadto mamy migrantów z Rosji, Wietnamu, Indii , Włoch, Gruzji, Chin oraz Wielkiej Brytanii. Przybywają też uchodźcy – z Syrii, Czeczenii, Gruzji, Armenii. W roku 2020 ponad 7000 osób otrzymało zgodę na pobyt stały ze względu na objęcie ochroną międzynarodową.

Jestem córką tzw. repatriantów, przybyłych na Pomorze Zachodnie ze Lwowa. Nie była to żadna repatriacja, czyli powrót do ojczyzny, ale właśnie migracja z powodów społeczno-politycznych: rodziny mojej Mamy i mojego Taty nie chciały zostać obywatelami Związku Radzieckiego. Jestem więc potomkiem migrantów. Z podobnych repatriantów składa się społeczeństwo Elbląga, w którym mieszkam, tu znaleźli się także migranci wewnętrzni, uciekający ze swojego miejsca zamieszkania w obawie przed prześladowaniami ze strony władzy komunistycznej. Tacy migranci i ich potomkowie zamieszkują ogromną część obecnego polskiego terytorium, należałoby więc oczekiwać empatii z ich strony dla współczesnych uchodźców i ludzi poszukujących lepszych warunków do życia, jednak i tu przeważa strach.

Z drugiej strony perspektywa napływu milionów ludzi z Afryki i Azji o odmiennej kulturze może przerażać. Rozsądek mówi, żeby ratować tych, którym grozi śmierć, ale ograniczyć wędrówkę ludów z powodów ekonomicznych, pomagając tworzyć lepsze warunki do życia w ich kraju. Byłoby to możliwe, gdyby nie nieustające wojny i konflikty na tych kontynentach. Rozwiązywanie problemów o tak wielkiej skali to zadanie rządów, ale nie tylko – każdy z nas może się do tego przyczynić wspierając organizacje pozarządowe, które się tym zajmują, na przykład budują w Afryce i Azji studnie, szpitale i szkoły. Najważniejsze, żeby strach nie zabijał w nas wrażliwości na cudze cierpienia.

Print Friendly, PDF & Email