Przygody kupca Johana cz. 8: ”Piter walczy pod Grunwaldem”

Przygody kupca Johana cz. 8: ”Piter walczy pod Grunwaldem”
Fot. Adminstrator

W owych czasach było w zwyczaju pasowanie na rycerzy najdzielniejszych z kandydatów do tej godności po rozegranej bitwie, na dowód, iż na taki zaszczyt zasłużyli. Tym czasem król postąpił inaczej. Najpierw dosiadł konia i wyjechał na wzniesienie, z którego miał, jak na dłoni, pełny wgląd na pole bitwy. Teraz zrozumiał do końca chytry fortel Urlicha von Jungingena z dwoma nagimi mieczami i propozycją ustąpienia przez wojska krzyżackie części pola. Wojska unijne skryte w lasach i zagajnikach były prawie nie widoczne, przez co trudno było określić ich wielkość i ustawienie. Chciał więc Mistrz Krzyżacki wojska Jagiełły z jarów wyciągnąć.

Natomiast armia Krzyżacka nie dość, że stała w otwartym polu, to jeszcze była rozciągnięta na około trzykilometrowej linii frontu, co znacznie utrudniało Wielkiemu Mistrzowi dokładne kierowanie tak odległymi chorągwiami.
Król uśmiechnął się do siebie w myślach, że dobrze uformował szyki przed walką, ale z drugiej strony zauważył, iż tak rozciągnięte wojska wroga wyglądają bardzo groźnie i mogą źle wpłynąć na morale jego żołnierzy. Jagiełło pośpiesznie dokonał nieznacznych przegrupowań własnych sił w okolicy wzgórza i pomiędzy dwoma gajami doń przyległymi, a następnie własnoręcznie dokonał pasowania, czyli nadania wojownikom pełni praw rycerskich.
Król musiał się sporo namęczyć, bo około tysiąc rycerzy namaścił mieczem i każdemu z nich ofiarował pas rycerski (stąd nazwa – pasowanie). Godność ta spotkała również dwóch naszych dobrych znajomych: dzielnego Pitera i potężnego, acz rozważnego Bolka. Tym razem Król nie czekał z ceremonią do zakończenia bitwy, lecz uczynił to przed nią, by jak słusznie uważał, podnieść zapał Polaków, zagrzać ich do walki. Po chwili wszyscy zajęli wyznaczone miejsca i się zaczęło…

”Kiedy odtrąbiono sygnał do boju, całe wojsko królewskie zaśpiewało wielkim głosem ojczystą pieśń ”Bogurodzica”, a potem pochylając kopie rzuciło się do walki. Pierwsze ruszyło do starcia wojsko litewskie na rozkaz księcia Aleksandra, nie znoszącego żadnej zwłoki”. (Jan Długosz) Stanowiący prawe skrzydło wojsk unijnych, Litwini, Rusini i Tatarzy oraz kilka lekkich chorągwi polskich, rozpoczęli, można by rzec, harce. Pędząc, co koń wyskoczy, wprost w paszczę wroga i nagle, po ostrzelaniu z łuków i rażeniu dzidami, pikami, toporkami, kardami, kindżałami, runkami, gewiami, ibuchami i nadziakami, raptowny skręt w prawo. Każdy kto choć raz strzelał z łuku lub rzucał oszczepem wie, że pole rażenia znajduje się z przodu i po lewej stronie. Strona prawa to tzw. strefa martwa i tam się nie da strzelić. Stąd taka taktyka grupy Witolda.
Po  ostrzelaniu i odrzuceniu piechoty i artylerii krzyżackiej, Litwini widząc pędzącą na nich jazdę wroga, nie powrócili kolejnym kołem, lecz oddalili się w prawo i do tyłu. Część wojsk krzyżackich dało się wciągnąć w pościg, czym dobrowolnie odcięli się od sił głównych. Polacy ruszyli do kontrataku.
Tu parę słów o ówczesnej taktyce walki dużych oddziałów. By wzajemnie sobie nie przeszkadzać armia była podzielona na chorągwie tj. głębokie prostokątne kolumny, które poprzedzał klin złożony z najlepszych i najlepiej uzbrojonych rycerzy zwanych ”przedchorągiewnymi” (np. Zawisza Czarny z Garbowa był przedchorągiewnym Chorągwi Ziemi Krakowskiej). Szyk ten zapewniał chorągwi zwartość, zdolność manewrowania i dużą siłę przebicia.

Oddziały Krzyżackie, które zapędziły się na polskie tyły, zostały osaczone i zniszczone, ale powracające z pogoni za Litwinami chorągwie krzyżackie znowu uderzyły na prawe skrzydło polskich chorągwi, zadając im ogromne straty. Część uderzeniową wzięła na siebie trzy chorągwie smoleńskie Lingwena Semena, brata króla Władysława Jagiełły, które osłaniały odwrót chorągwi Witolda do Zybułtowa. Tymczasem część wojsk najemnych (Czesi pod wodzą Jana Sarnowskiego) uciekła, lecz podkanclerz Królestwa Polskiego – Mikołaj Trąba – dogonił ich i zmusił do powrotu na pole bitwy. (Później Mikołaj Trąba zostanie arcybiskupem gnieźnieńskim). Dzięki pomocy chorągwi smoleńskich, również Witold ze swymi oddziałami wrócił do gry. Część chorągwi polskich powoli przesunęła się na lewą stronę i zaczęła zamykać Krzyżaków w okrążeniu. Jednak i po naszej stronie wszystko się nie udawało. Gdy Urlich von Jungingen zaatakował drugi raz, kontratakujący Polacy odsłaniali swe skrzydła, i najsilniejsza nasza chorągiew – krakowska – została oskrzydlona i przez moment było z nią krucho. Na jakiś czas chorąży krakowski, Marcin z Wrocimowic, został obalony na ziemię wraz z koniem i chorągwią oraz kilkoma innymi polskimi rycerzami. Jednak szybka interwencja Zawiszy Czarnego i awangardy jego oddziału, przywróciła równowagę.
Jagiełło wyprowadził kontratak, jednak znowu nie ubezpieczył prawego skrzydła. Widząc to Wielki Mistrz z determinacją i 16 chorągwiami odwodowymi rusza do ostatecznej rozprawy. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Krzyżaków, którzy rozpędzeni najpierw stratowali resztki swojej artylerii i łuczników, a następnie ominęli orszak Króla Polski, który w tym momencie asekurowany był tylko przez straż przyboczną. Jungingen nie kierował się na mały oddział królewski, lecz w szalonym pędzie piętnastu  chorągwi chciał zmieść stawiającego zaciekły opór przeciwnika – główne siły polskie. Sam zaś ze swoją wielką chorągwią uderzył na tyły polskie.

Część atakujących Krzyżaków spostrzegło Króla Jagiełłę, niemal bezbronnego i zwróciła się ku niemu oraz jego straży przybocznej. Już wcześniej grupa polskich rycerzy zorientowawszy się powadze sytuacji, pędziła w stronę Króla z odsieczą. Odległość jaką mieli do pokonania była jednak spora, a czasu coraz mniej. Gdy oddział Krzyżaków był już kilkadziesiąt metrów od Władysława Jagiełły, Peter i Bolko dopadli ich wreszcie. Przed tym, Piter niemiłosiernie szyjąc z łuku ustrzelił kilku rycerzy zakonnych. W bezpośrednim starciu z olbrzymim Krzyżakiem został zwalony z konia, ale jego nadziak, celnie rzucony w stronę napastnika wyrównał rachunki. W tym momencie potężne uderzenie w plecy powaliło go na ziemię. Bolko po  dopadnięciu rozjuszonych Krzyżaków powalił na ziemię trzech ciężkozbrojnych, precyzyjnymi uderzeniami młota bojowego. Wreszcie ugodzony w głowę bełtem wystrzelonym z wrogiej kuszy i on upadł. Na szczęście sam Jagiełło swą kopią ciężko ranił bezpośrednio go atakującego Dypolda Kokeritz von Diebera, Niemca z Łużyc, a pisarz królewski Zbigniew z Oleśnicy, złamaną kopią zwalił go z konia i dobił. Owe szesnaście świeżych chorągwi krzyżackich mogło rozstrzygnąć bitwę na swoją korzyść. Jednak chorągwie smoleńskie wsparte powracającymi Litwinami i Tatarami szybko uporały się z rozpierzchniętym na wszystkie strony wrogiem. W tym czasie Polacy złamali opór głównych sił zakonnych i wojska unijne mogły skutecznie odeprzeć atak obwodowych chorągwi Wielkiego Mistrza.

Wieki Mistrz Ulrich von Jungingen również został zaatakowany przez pojedynczego rycerza polskiego. To wojewoda sandomierski Dobiesław Oleśnicki skrzyżował z nim kopie. Niestety, to Krzyżak wygrał pojedynek. Jednak  Oleśnicki przeżył i zmarł śmiercią naturalną 30 lat później. Krzyżacki wódz nie miał tyle szczęścia. Zginął chwilę po tym pojedynku, zwalony z konia i pokonany w  walce. Bitwa zamieniła się w rzeź, a pod wieczór było już po wszystkim. Krzyżacy zostali pokonani. A co z naszymi bohaterami? Co z Piterem i Bolkiem?  

(Tego dowiemy się w kolejnym odcinku opowieści.)  Paweł Kulasiewicz Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 7381

Print Friendly, PDF & Email