Niewidome małżeństwo i ich love story

Niewidome małżeństwo i ich love story
Fot. Retro

Wyobraźcie sobie, że musicie wykąpać małe dziecko z opaską na oczach. Albo, że idziecie na spacer ruchliwą ulicą z malcem w wózku i nadzieją, że nie wpadniecie na słup lub co gorsza pod samochód. Wtedy zaczniecie postrzegać rodzicielstwo tak, jak widzi je Beata i Bartek. A ściślej mówiąc – jak go nie widzi.   


Artykuł pierwotnie ukazał się w Razem z Tobą w 2012 roku.


Poznali się niespełna trzy lata temu. Ona z zawodu technik biurowy i zapalona wolontariuszka, On masażysta i również wolontariusz. Zakochali się w sobie, mimo że oboje nie widzą. To jednak nie stanowiło przeszkody, by założyć rodzinę i mieć dziecko. I choć nigdy nie zobaczą ani siebie ani swojego dziecka, są szczęśliwi.

Od nich można się uczyć podejścia do życia. Nie narzekają na swój los. Wręcz przeciwnie. Każdego dnia udowadniają sobie i innym, że w pełni sprawne oczy nie są potrzebne, by kochać i mieć rodzinę. Mały Adaś (rok i dwa miesiące), jest ich największym skarbem. Na przekór niedowiarkom i swoich niepełnosprawności Beata i Bartek pokazują, że bycie matką i ojcem to coś o wiele więcej aniżeli więzy krwi i możliwość naprawienia dziecku zepsutej zabawki. A wzrok? Ich oczami jest synek i miłość do niego i siebie nawzajem

Beata ma 28 lat i choruje na jaskrę i krótkowzroczność. Zaś jej 30 – letni mąż Bartek, od urodzenia nie widzi praktycznie nic. Poznali się na wolontariacie w Pradze czeskiej. – Z początku miałam tam zostać na dwa miesiące, jednak zaproponowano mi udział w rocznym projekcie – opowiada Beata. Traf chciał, że był tam również Bartek, mój przyszły mąż, który również uczestniczył w tym przedsięwzięciu. Mieliśmy więc sporo czasu, żeby się poznać – uśmiecha się Beata.

– Nie pochodzimy z tych samych miejscowości. Bartek jest ze Śląska, ja zaś jestem rodowitą elblążanką i po powrocie do Polski kontaktowaliśmy się w miarę naszych możliwości – mówi dalej. Raz spotykaliśmy się na Śląsku, raz w Elblągu a kiedy indziej w Warszawie. Po krótkim czasie zamieszkaliśmy razem i pobraliśmy się – dodaje Beata.

– Rodzice nie robili nam żadnych problemów. Wręcz przeciwnie, od samego początku mieliśmy w nich wsparcie – przekonuje Beata. A przyjaciele, znajomi? Byli raczej zaskoczeni tym, że mamy tyle odwagi, żeby zaryzykować. W zasadzie to nie mieliśmy nic do stracenia. Zresztą, jak się kogoś kocha, to nie ma rzeczy niemożliwych – dodaje.

Decyzję o tym, by mieć dziecko podjęli wspólnie i była to w pełni świadoma decyzja – przyznali oboje.-  Zawsze chciałam być matką, mimo swojej niepełnosprawności – podkreśla mama Adasia. Oczywiście miałam wiele obaw, wręcz bałam się, że ciąża pogłębi mój deficyt wzrokowy, ale na szczęście lekarz prowadzący ciążę, pomyślał o wszystkim i wziął pod uwagę fakt, że poród naturalny może nie być korzystnym rozwiązaniem. Stąd też wspólnie z lekarzem ustaliliśmy, że nasz synek przyjdzie na świat poprzez cesarskie cięcie –   dodaje. I udało się. Adaś urodził się zdrowy. Lęk więc o to, że nasza niepełnosprawność może zaszkodzić naszemu dziecku, nie wziął nad nami góry.

Trudności są po to, by je pokonywać

Bartek z Beatą zgodnie przyznają, że bycie matką i ojcem nie jest łatwe, tym bardziej w ich przypadku. – Nie ukrywamy, że od początku było nam ciężej w porównaniu do pełnosprawnych rodziców, ale mając blisko teściów i życzliwe osoby, uczyliśmy się opieki nad dzieckiem, staraliśmy się za wszelką cenę podołać nowemu wyzwaniu – przekonują oboje.

Życie (nie) jak z bajki

Bartek i Beata niestety nie pracują. Obecnie cały swój czas poświęcają zaczynającemu chodzić Adasiowi. – Utrzymujemy się z rent. Ponadto pomagają nam zarówno moi, jak i Bartka rodzice – mówi Beata. Całe nasze dotychczasowe życie obraca się teraz wokół Adasia, który lada dzień zacznie chodzić. – Mimo, iż jesteśmy niewidomi, musimy mieć oczy, a przede wszystkim uszy dookoła głowy. Staramy się, by malec nie dorwał się do kabli, choć jest to trudne, bo Adaś jest bardzo ruchliwym i aktywnym dzieckiem. Żeby nie zrobił sobie krzywdy przy zabawie – podkreśla.

Dzień Beaty, Bartka i Adasia zaczyna się wcześnie, bo między 5 a 6 rano, w zależności od tego o której obudzi się Adaś. Oczywiście najpierw śniadanie, potem zabawa. W ciągu dnia obowiązkowo spacer. – Chodzimy tam, gdzie jest to możliwe i jeździmy tam, gdzie spokojnie wjedziemy wózkiem. Nie ograniczamy się jednak do miejsc, które znamy – dodaje mama Adasia.

I choć Adaś ma zaledwie rok i dwa miesiące, już wyczuwa, że rodzice nie we wszystkim mu pomogą. – Bezproblemowe ubieranie się, to głównie zasługa malucha, bowiem potrafi wsunąć rączki w rękawki. I to jest niesamowite – mówi jego mama. – Na pewno jest nam ciężej, niż innym, chociażby w momencie, gdy przedmioty domowego użytku zostają poprzestawiane i nie wiemy gdzie one się znajdują, bądź malec rzuci jakiś przedmiot na podłogę. Dziecko jeszcze wszystkiego nie rozumie, ale wie, że w niektórych sytuacjach musi poradzić sobie samo, chociażby w samodzielnym znalezieniu smoczka.- Cała nasza trójka uczy się siebie nawzajem i dostosowuje się do swoich możliwości – podkreśla Beata.

Patent na szczęśliwą rodzinę?

Przede wszystkim być ze sobą na dobre i na złe, wspierać się i mieć pozytywne nastawienie do życia i świata. Reszta przychodzi sama.

 AŚ
Print Friendly, PDF & Email