Zamiast „wstępniaka” . Na urlop

Zamiast „wstępniaka” . Na urlop
Fot. Adminstrator

  
Jeśli nie masz etatu, to urlop ci nie przysługuje, bez względu na to, ile i jak ciężko pracujesz. Kiedy jednak odpoczynek zaczyna znaczyć twoje „być albo nie być”, to wszystkie ważne sprawy wysyłasz w kosmos i ruszasz tam, gdzie ci serce dyktuje. Przezwyciężając choroby i niedomagania, zmęczenie i chęć zalegnięcia choćby w trumnie, zdobywasz się na ostatni wysiłek.
Moim celem jest Ocypel: „Kwatery prywatne – Bory Tucholskie. Pokoje 1, 2 i 3-osobowe, osobne wejścia, łazienki na korytarzu. Jeziora, tereny rekreacyjne, trasy spacerowe. Atrakcje: ryby, grzyby, jagody. Cena za nocleg… kolacje we własnym zakresie.”
Z Gronowa Elbląskiego wyjeżdżam o 10.05. W Elblągu na PKP zostawiam bagaż u sympatycznych kioskarzy i rozpoczynam wyścig z czasem. Z nieba leje się żar.
W kolejce do kasy PKS przestępuję z nogi na nogę i zastanawiam się, co zrobię, jeśli bankomat przy Elzamie będzie „chwilowo nieczynny, za utrudnienia przepraszamy”. Wreszcie kupuję bilet do Starogardu i decyduję się poświęcić kilka minut na zdobycie informacji o biletach miesięcznych. Pracowniczy do Braniewa kosztuje 284 zł. Bilety mogą być pracownicze lub szkolne, ale wydawane są jedynie na okres od pierwszego do ostatniego dnia miesiąca. Jeśli ktoś rozpoczął pracę np. 9-tego, to ma pozamiatane. Zdumiewająca elastyczność.
Niemal biegnę w stronę bankomatu. Przekraczam na czerwonym, rozglądając się jednakże, czy nie ma policji i czy nic nie nadjeżdża. Pod bankomatem kolejka, to znaczy, że działa. Mam nadzieję, że dla mnie nie zabraknie. Wreszcie mam.
Wracam po bagaż na PKP. Aha, jeszcze trzeba kupić dużą mineralną. – Gaz czy niegaz? – Niegaz.
Kłusem na PKS. Jestem purpurowa, w skroniach pulsują młoty. Mała torba na kółkach podskakuje nierówno i wierci się na boki, niewielki plecak wydaje się bardzo ciężki. 6-ste, 7-dme, jest 8-me stanowisko. Zdążyłam.
Wyciągam mineralną, przy okazji wypada mi coś z plecaka. W tej chwili podjeżdża autobus, a ja nie mogę się ruszyć z miejsca. Kątem oka widzę czyjąś nogę, której właściciel próbuje przejść przede mnie przez barierkę. Nic z tego, łapię jakimś cudem nie zapięty plecak i mineralną, i to, co upadło, torbę, i nie pozwalam się wyprzedzić. Mam szansę przeżycia w autobusie, jeśli usiądę na przednim siedzeniu. Z tyłu – full zestaw symptomów choroby lokomocyjnej gwarantowany.
Mój zryw się opłacił: siadam z przodu i zaczynam robić zimne okłady na kark i skronie, ale i tak jestem bliska wybuchu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Mężczyzna siedzący za mną radzi porządnie zmoczyć ręcznik i owinąć lewą rękę. – Pani w ogóle taka jakaś roztargniona – zauważa przy okazji. – To z pośpiechu – tłumaczę. – A po co się spieszyć? – dziwi się spokojnie.
Aczkolwiek mam mu trochę za złe, stosuję się do rady i pomału dochodzę do siebie. Myślę mimochodem, że duża mineralna jest najlepsza – ratuje życie na różne sposoby.
Przed Malborkiem korek. W środku sezonu turystycznego trwają prace drogowe, jak twierdzą tutejsi – od 7-mej do 15-tej. Nie chce mi się wierzyć.
Stoimy w korku, kierowca już się prawie rozpuścił, słońce w samo południe nie daje szans. Złości się na policję, że jej nie ma, bo w tej sytuacji światła nie zdają egzaminu. Irytację powiększa świadomość, że jesteśmy zaledwie kilkaset metrów od dworca, ale nie możemy zjechać w dół pod prąd. Kierowca kombinuje, jak się stąd wyrwać. Niestety, jest to jedyny most i nie ma innej drogi – ani wjazdu, ani wyjazdu z ”krzyżakowa”. Dociera do mnie, że jeśli już wjedziemy, to żeby wyjechać – znowu trzeba będzie sforsować most. Moje szanse na przesiadkę w Starogardzie dramatycznie maleją.
Przesuwamy się o parę metrów, obok samochody i autokary z różnych stron kraju, a także z Niemiec. Wreszcie przyjeżdża „drogówka”, migają białe rękawiczki. Kierowca na oczach policjantów decyduje się na skręt w lewo – pod prąd – i wjeżdżamy na dworzec. Czekający na przystanku podróżni witają nas entuzjastycznie. Zabieramy pasażerów i wracamy do korka.
Spekulujemy, ile jeszcze razy zatrzymają nas roboty na drodze. Kierowca wie o dwóch miejscach i nie wróży, abym zdążyła na autobus do Ocypla. Teoretycznie na przesiadkę mam około 40 minut.
   Wyjeżdżamy dość szybko, ale kierowca już się chyba przywiązał do myśli, że nie zdąży do Starogardu na czas i że będę czekać na następny kurs ze 2 – 3 godziny. Nie jestem taką perspektywą zachwycona, tym bardziej, że nie mam pojęcia, gdzie iść w tym Ocyplu. Ktoś miał na mnie czekać na przystanku.

***
   Jeśli kogoś ciekawi, jak się skończyła ta wakacyjna przygoda, to musi się uzbroić w cierpliwość.  Po powrocie z urlopu miałam tyle pracy,  że nie wystarczyło mi czasu i energii na dalsze pisanie, a na urlopie jakoś się powstrzymałam (chociaż paluszki mnie trochę świerzbiły).
Zbyt pięknie pachniał las i dzika mięta nad wodą, zbyt ciepłe i przejrzyste były jeziora, zbyt urocze stada rybek i małe raczki, aby w takiej scenerii ślęczeć nad zeszytem.
Wszystkim zmęczonym i zapracowanym życzę, aby ich marzenia o wypoczynku, jak najprędzej się spełniły.
  Elżbieta Szczesiul-Cieślak Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 509

Print Friendly, PDF & Email