Lećmy

Lećmy
Fot. Adminstrator

U progu planów wakacyjnych chcieliśmy tym razem spróbować zachęcić Was do wspólnych wyjazdów z podopiecznym poruszającym się na wózku. Nie twierdzimy, że jest łatwo, ale mniej znane jest mniej straszne, więc postaramy się przybliżyć jeden ze sposobów podróżowania (nasz ulubiony) samolotem.

Kiedyś znajomy, który często podróżuje samolotem i bywa na wielu lotniskach zauważył, że osób podróżujących na wózkach, czy to samodzielnie, czy też rodziców z dziećmi, nie widać wiele. Raczej pojedyncze przypadki, a i na te trudno się natknąć. Dlaczego? W dobie funkcjonowania tanich linii lotniczych nie są to raczej względy finansowe przy rozważaniu rodzaju transportu (pociągi bywają droższe), wydaje nam się więc, że decyduje o tym strach, bo w swój znany i lubiany samochód łatwiej wsiąść i pojechać. Nawet jeśli podróż trwa wiele godzin.

A największą zaletą podróży samolotem jest szybkość, co daje nam komfort nie ograniczania się do miejsc w rozsądnym zasięgu jazdy samochodem – rozsądnym, czyli nie grożącym kilkunastp–, a nawet kilkudziesięciogodzinną jazdą. Oczywiście wiem, że są i jej zwolennicy, a wiele godzin spędzonych w samochodzie nie jest dla nich zupełnie problemem.

Dla nas jest.

Zresztą jazda to jedno – pozostaje jeszcze fakt uszczuplenia cennych dni urlopu o te potrzebne do dostania się na miejsce i powrotu. Zwykle ok 4, a to już poważne naruszenie czasu, jaki chcemy spędzić na niczym nie zmąconym relaksie.

Samolot więc.

Linie lotnicze obecnie oferują usługi pomocy specjalnej – tzw. asysty dzięki której osoba na wózku jest objęta opieką obsługi lotniska od momentu gdy tylko się na nim pojawi, aż do zajęcia miejsca w fotelu samolotu. Wykupując bilet, trzeba od razu taką opcję zaznaczyć. Doświadczenie nauczyło nas, że należy być przy tym czujnym – opcji asysty jest wiele, bo i potrzeby są zróżnicowane. Ktoś może potrzebować pomocy tylko w przejściu przez odprawy, ktoś inny w wejściu po schodach, jeszcze inny (jak my z Julą) w dostaniu się bezpośrednio do siedzenia w samolocie. Ponieważ ten rodzaj asysty jest nam znany najbardziej – Julka latała samolotem już wielokrotnie – ten właśnie przybliżymy.

Mamy więc wykupioną przy bilecie opcję asysty w dostaniu się do siedzenia samolotu i teraz pokażemy Wam jak bardzo ułatwia podróże takie krótkie „knowhow”.

Zjawiamy się na lotnisku 2 godziny wcześniej (taki wymóg) i pierwsze kroki kierujemy do stanowiska asysty (tak – jest takie), gdzie przydzielani są nam pracownicy do pomocy.

I od teraz wszystko jest już łatwiejsze.

Panowie (lub panie) idą z nami od odprawy paszportowej (jeżeli jest konieczna) przez bagażową, aż do bramki. Wszędzie bez stania w kolejkach, które często przybierają pokaźne rozmiary. Następnie zostawiają nas do czasu otwarcia bramki (to świetny czas na kawę i chwilę oddechu) i przychodzą, żeby poprowadzić do windy, którą zjeżdżamy na płytę lotniska.

W Gdańsku winda jest obok bramki, tak było też w Alicante w Hiszpanii i najczęściej tak właśnie jest. Jednak nie zawsze. Raz zdarzyło nam się czekać przy zupełnie innej bramce niż reszta pasażerów, bo tam akurat było zejście na płytę dla wózków. Byliśmy sami w holu nieco zaniepokojeni widokiem zza szyby, gdzie pasażerowie spokojnie zapełniali samolot, podczas gdy stojący z nami wesoły pan z obsługi lotniska opowiadał beztrosko o swoich wnukach i bohaterstwie przygarniętego przez nich byłego psa policyjnego. Oczywiście dostaliśmy się do samolotu na czas. Tak było w Manchesterze w Wielkiej Brytanii.

Właśnie – do samolotu najczęściej wchodzimy ostatni – spokojnie, poczeka, bez nas nie odleci. Dzieje się tak dlatego, że winda, która do nas przyjeżdża (taki specjalny samochód z podnoszoną kabiną), podjeżdża do samolotu od przeciwnej strony niż wchodzą pasażerowie, więc żeby otworzyć nasze drzwi, trzeba tamte za ostatnim pasażerem zamknąć. Czekamy więc sobie aż wszyscy się rozsiądą i dopiero wjeżdżamy do kabiny samolotu. Przez ten cały czas Julcia jest w wózku, który dopiero z samolotu jest zabierany do luku bagażowego. Siedzenia dla osób, które wykupują asystę są przydzielane automatycznie bezpłatnie, gdyż są zawsze te same, tylne lub przednie rzędy. Radzimy jednak upewnić się, czy przy zatwierdzeniu rezerwacji na bilecie pojawia się numer siedzenia, bo już nam się tak zdarzyło, że nie i, choć to błąd, trzeba było potem kombinować i wyjaśniać na infolinii.

Gdy już sobie siedzimy zostaje tylko rozkoszować się lotem.

Byliśmy na kilku lotniskach i musimy przyznać, że nasze gdańskie im. Lecha Wałęsy jak do tej pory zostawia inne daleko w tyle, jeżeli chodzi o asystę specjalną. Pracownicy są bardzo kompetentni, wszędzie są na czas, umieją odpowiedzieć na wszystkie nasze pytania, a ostatnio (co zdarzyło nam się tylko w Gdańsku) poszli z nami do odprawy, wzięli bagaże i w rezultacie jeden pan prowadził wózek, drugi niósł bagaże a my sobie spokojnie szliśmy obok, miło z nimi konwersując. Zostawili nas dopiero, gdy upewnili się czy przyjechał nasz transport na parking i to nazywamy asystą.

Na każdym lotnisku jest nieco inaczej ale zawsze jest to ogromna i w naszym przypadku niezbędna pomoc.

Dobrze jeszcze poinformować załogę lotu przed lądowaniem (albo zaraz po, aby uniknąć stanowczego: „proszę zostać na miejscu aż samolot się zatrzyma!”), żeby wózek po wyjęciu z luku bagażowego został przy samolocie. Zdarzyło nam się raz, że pojechał z bagażami i przez cały terminal szliśmy z Julką na rękach, czekając potem, aż wyjedzie z walizkami na taśmie – nie polecamy takich praktyk.

Procedura po wylądowaniu jest bardzo podobna, odbywa się tylko w odwrotnej kolejności i jest mniej czekania.

Kiedy wszyscy już wysiądą (zawsze strasznie się spiesząc i przepychając, co jest dla nas ciekawą obserwacją – jakby bali się, że nie zdążą…) pod wejście do samolotu podjeżdża winda i gdy się dobrze dogadamy z załogą wcześniej, w windzie jest już wózek. Tutaj musimy niestety przyznać, że akurat naprawdę różnie z tym bywa, więc jeszcze raz ukłony ogromne z stronę panów z lotniska w Gdańsku, ponieważ byli bezkonkurencyjni w radzeniu sobie z rozkładaniem (często kapryśnego) wózka Julci i sami przyszli po Julkę do samolotu, kiedy zwykle czekają w windzie. Zabrali też wszystkie bagaże podręczne.

Reasumując – latajcie kochani i nie bójcie się, bo warto odwiedzać te zakątki świata, do których samochodem się nie wybierzecie, a dostanie się nawet do tych bliższych można sobie znacznie ułatwić i uprzyjemnić. Jeżeli macie jakieś pytania, chętnie pomożemy, służąc doświadczeniem.

A nasz znajomy niech spotyka uśmiechnięte i opalone po wakacjach osoby na wózkach na lotniskach w każdym kraju.

  Damian i Ilona Nowaccy Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 18409 

Print Friendly, PDF & Email