Z perspektywy rodziców: Dłuższe wakacje

Z perspektywy rodziców: Dłuższe wakacje
Fot. Damian Nowacki

Przedłużyliśmy sobie lato w tym roku. Niespodziewanie dosyć, bo z Hiszpania w grudniu przywitała nas słońcem, słońcem i jeszcze raz słońcem. Nie tylko ominął nas pierwszy atak siarczystego mrozu, ale zyskaliśmy dwa tygodnie lata, wpełni tego słowa znaczeniu. Decyzja zapadła szybko, praktycznie z dnia na dzień zaplanowaliśmy, spakowaliśmy się i polecieliśmy.

Proste. Okazuje się, że jednak nie takie proste i nie jest tak łatwo z tym podróżowaniem, tzn. dla nas jest. Ale wiem, że nie dla wszystkich. Nie będę opisywać procedur, asyst, dokumentów do wypełnienia, rzeczy do zrobienia przed wylotem i w jego trakcie. To już pisałam w którymś z poprzednich artykułów. Nie będę się powtarzać. To, co chcę powtórzyć to to, że warto latać i warto korzystać z udogodnień, bo po to są. Piszę to w samolocie, wracając z chyba siódmej już podróży do Hiszpanii. Latamy dużo i latamy z Julą. Nie chwalę się tym ot tak, bo wiem że zaraz usłyszę „matko znowu polecieli… Latają i latają…”. Piszę bo myślę, że skoro o tym, czy polecimy decyduje jedynie cena biletu i bardzo korzystna poza sezonem cena pobytu na miejscu tzn., że jednak wszystko pozostałe, jest tylko po prostu narzędziem do osiągnięcia celu. Rozważmy alternatywy, bo umówmy się, pierwsza wyprawa z Julą do Hiszpanii samochodem, byłaby zapewne ostatnią. Kilkanaście godzin w samochodzie, noclegi po drodze (bo jak inaczej) i ze cztery dni wyjęte z wyjazdu na dojazd i przyjazd – to nie dla nas. Latamy więc. Kolejny i kolejny raz, oswojeni ze wszystkim, co nas po drodze spotyka. I dlatego może łatwo mi mówić że jest łatwo (powtórzenie celowe), bo tylko to, czego nie znamy nas przeraża.  Ale my też kiedyś zaczęliśmy, też kiedyś przechodziliśmy przez wszystko pierwszy raz. Wtedy na początku, do Anglii, do rodziców, Jula była malutka i można ją było sobie wziąć pod pachę i wejść z nią po schodach do samolotu. A i tak wszystko zdawało nam się takie trudne, bo nowe. Od tamtego czasu minęło już kilkanaście lat, przez które i wózek i Jula na tyle urośli, że nie podejmujemy się już wchodzenia z nią pod pachą gdziekolwiek, a do latania potrzebna nam jest konkretna pomoc, tzw. asysta. Jest popyt, jest podaż. Lotniska mają osobne działy i całe zastępy ludzi i infrastruktury abyśmy nawet niskim kosztem, bo latamy tanimi liniami, mogli spokojnie planować kolejne podróże. My podróż dzielimy na etapy, po każdym z nich mówimy sobie – zaliczone, teraz następny. Jedne lubimy mniej, inne bardziej, ale każdy przybliża nas do celu. I każdy jest niezbędny, więc nie ma dyskusji. Nie bójcie się więc kochani, nie ma czego. Nie jest łatwo z tą naszą córeczką, ale nie ze względu na jej oporny charakter oczywiście, (choć trochę też), ale na niepełnosprawność. Jednak poważną. Zauważyłam, że tym nam jest łatwiej i tym chętniej wybieramy się w kolejną podróż, im Jula znosi te podróże lepiej. A muszę przyznać, że w tym temacie nastąpiła spora zmiana. Ogromnym dla nas postępem jest fakt, że ani loty, ani samolot, ani odgłos silnika, czy tłumy na lotniskach, Juli już nie niepokoją. Początki były trudne. Dla nas były, co dopiero dla Juli, która nie bardzo umiała połączyć w całość co się tu dzieje: wyciągają z łóżka, gdzieś wiozą, wielkie maszyny, głośno, pełno ludzi… Płakała na początku. Ale z lotu na lot coraz mniej i z większym spokojem wszystko znosiła. Obecnie uśmiecha się szeroko do kontrolujących ją (zawsze na kontroli osobistej w wózku), strażników i strażniczek granicznych, do panów i pań, którzy, w ramach asysty, są przydzieleni do pomocy przy odprawach i bagażach. Winda – luz, przyjeżdża, zabiera, jedzie do samolotu. Normalka. Widać że Jula czuje się swobodnie. Odpukać.

A jak ona czuje się swobodnie, to my też spokojniejsi, wiadomo. Oczywiście że to nie luz blues, to zawsze stres i niepokój, ale o niebo już mniejszy. Już bez okropnych bólów głowy i rozstrojów żołądka dzień, lub nawet dwa dni przed lotem. Bez wielkiego „nigdy więcej” kiedy już udało się wrócić bezpiecznie do domu. Nie. Chciałam więc naprawdę zachęcić. Nie mamy z Julą łatwo trzeba ją nosić, jest wózek którego trzeba pilnować, ogarniać bagaże, im jest większa tym jednak trudniej. Ale tym bardziej póki mamy siłę  póki nam się chce i póki możemy, to korzystajmy. Bo w końcu będzie za trudno. Choć na razie, nie możliwości ze strony lotnisk i linii lotniczych ani nawet to, jak my się ogarniemy z Julą, ale to jak ona to znosi, jest dla nas wyznacznikiem jakości podróży. I według tego kryterium będziemy planować kolejne. Jeżeli macie jakieś pytania, wątpliwości, obawy, dajcie znać redakcji, chętnie pomogę. Bo ja też wolę zapytać kogoś kto już przez to przechodził.

Print Friendly, PDF & Email