Wszystkich po równo?

Wszystkich po równo?
Fot. Red.

Polityk, aktor, dziennikarz, celebryta czy chociażby, ktoś mocno zamożny dopuszcza się czynu powszechnie uznanego za zabroniony, powodując przy tym większe lub mniejsze szkody. Analogicznie, za te same „występki”, osoby „którym w życiu się tak nie powiodło” lub najzwyczajniej są zwykłymi obywatelami, narażone są na kary niewspółmierne do tych, które otrzyma przedstawiciel pierwszej grupy.

Niesprawiedliwość? Nierówne traktowanie? Otóż, oczywiście. Zawsze tak było i tak będzie. Niestety, jest to taka sama zależność jak fakt, że po nocy przyjdzie dzień. Z tym wyjątkiem, że dzień i noc motywowane są naturalnym stanem a opisywane wyżej przypadki mają z naturą niewiele wspólnego, lecz ich częstotliwość i powtarzalność schematu może łudzić podejrzenia, że do naturalnego cyklu też jest już blisko.

Jakby się dobrze przyjrzeć, takich „niesprawiedliwości dziejowych” w codziennej przestrzeni każdy z nas doświadcza niemal na każdym kroku. Część z nich wynika z przepisów prawa, norm społecznych czy najzwyczajniej z ograniczeń naturalnych. Nikogo o zdrowych zmysłach nie dziwią chyba uprzywilejowane pozycje np. kobiet w ciąży, osób starszych i z niepełnosprawnościami, czy choćby pojazdów uprzywilejowanych. Nie da się ukryć, że znajdują się i tacy, którzy jak w każdej materii, podobnie i w tej, mają jakieś zastrzeżenia i potrafią się nawet swoimi „żalami” podzielić w sieci. Na szczęście są one bardzo szybko, podobnie jak wspomniana jednostka – weryfikowane przez współużytkowników sieci i stosownie „wyjaśnione”.

Coraz częściej zdaje się jednak słyszeć o przywilejach zgoła z dala leżących od naturalnych i niejednokrotnie racjonalnych, a wręcz zahaczających o wykluczenie czy dyskryminację.

W przestrzeni publicznej od lat trwa dyskusja o roli i miejscu w przestrzeni publicznej kobiet. Są środowiska, które wbrew naturze, próbują od lat doprowadzić do równości płci – co jest absurdem samo w sobie, choćby ze względu na wspomnianą już wielokrotnie, naturę człowieka. Pod pretekstem równania szans, na siłę wprowadza się regulacje, które mają zagwarantować większą obecność kobiet np. w nauce, pracy czy polityce. Dochodzi wręcz do takich absurdów, że kobieta jest dodatkowo punktowana za to, że jest kobietą. I niech mnie ktoś wyprowadzi z błędu, jeśli to nie jest dyskryminacja mężczyzn ze względu na płeć?

Trochę lat już żyję i obracam się w dość szerokim gronie znajomych, z których wiele osób pracuje na różnorakich stanowiskach, od nieocenionej w każdej firmie pani sprzątającej, po osoby w kręgach władzy. Spora część tychże osób to kobiety, które nie są stereotypowymi paniami od „brudnej roboty” czy „matkami Polkami”. I przez te wszystkie lata od żadnej z pań nie usłyszałem, że któraś czuje się pokrzywdzona ze względu na to, gdzie obecnie się znajduje. Uważam to za duże szczęście, że obracam się w gronie ludzi, którzy są świadomi tego, jak ułożony jest świat i że ułożenie to, choć na wielu płaszczyznach nieidealne, to przyjmowane jest jako coś naturalnego i będącego konsekwencją własnych (słowo klucz!) wyborów i predyspozycji.

Nie neguję faktu, że dochodzi do pewnych niesprawiedliwości względem kobiet, np. w kwestii przyjmowania do pracy. Takie sytuacje mają miejsce – co nie pozostawia cienia wątpliwości, zwracam jednak uwagę, do jakich sytuacji prowadzą pomysły „siłowego” uporania się z takim stanem rzeczy. Zdaję sobie też sprawę, że osoby i środowiska lobbujące od dłuższego czasu za równością płci, znajdą setki kontrargumentów na to, by pokazać mi jak się mylę. Za nic jednak nie będą chciały przyjąć do wiadomości, że pod pretekstem walki o równość same promują nierówności społeczne i rozwiązania, które zamiast prowadzić do rozwiązania problemu, zaogniają go jeszcze bardziej.

„Kobiety mają w życiu gorzej, bo muszą rodzić dzieci” usłyszałem kiedyś podczas jednej z dyskusji. Przyznaję, rozbawiło mnie to. Po pierwsze, nie przypominam sobie, aby w Polsce był przymus posiadania dzieci, a co za tym idzie – rodzenia. Z drugiej strony, z całym szacunkiem, ale nawet jakby panowie bardzo chcieli, to nie da rady. Pretensje więc raczej winno się mieć nie do całego świata a do matki natury. Nikt nie zmusza przecież kobiety do wychowywania potomstwa (choć to natura tak ułożyła, że tak jest najlepiej). Znam parę, która po narodzinach syna, doszła do wniosku, że matka pozostanie z dzieckiem tylko w pierwszych trzech miesiącach a następnie, to ojciec będzie przebywał z dzieckiem, gdyż matka zarabia znacznie więcej od męża i najzwyczajniej w świecie, nie było ich stać na to, żeby siedziała w domu z dzieckiem. Była to ich wspólna, przemyślana i kilkukrotnie dyskutowana decyzja i jak sami mówią, niełatwa dla matki. Po dziś dzień ojciec tego dziecka nie ma z tym problemu, że to on zajmuje się synem, a żona pracuje.

Sam wręcz nazywa się – ku uciesze innych „kogutem domowym”. I tym pozytywnym akcentem zakończmy ten wątek, gdyż nie ma co ukrywać, można by niejedną pracę doktorską na temat „równości płci w kontekście ich nierówności” napisać, a i tak nie doszłoby się do zadowalających wszystkich wniosków.

W ferworze codziennego przeglądania depesz informacyjnych i serwisów informacyjnych natrafiłem na taki news: „mieszkańcy wystąpili z wnioskiem o powołanie biegłego, który stwierdzi, czy pojazdy uprzywilejowane jeżdżące po ulicy nie przekraczają zdrowych norm hałasu”. Jak dla mnie, jedno jest pewne, ze zdrowiem, to z pewnością mają coś ci mieszkańcy.

Kierowcy tychże pojazdów i tak nie mają łatwego życia. I już nie mówię tutaj o specyfice pracy, która jest ogromnie stresująca, a o zachowaniu pozostałych użytkowników dróg. Gdy jedzie wóz strażacki lub karetka na sygnale reakcja powinna być jedna – uciekaj, gdzie pieprz rośnie, pozwól im jak najszybciej dojechać do celu. Od lat jestem za bezwzględnym pierwszeństwem (wszędzie!) dla tychże służb. Tymczasem dziś mamy sytuację, w której kierowcy są dodatkowo obłożeni stresem na drodze, gdyż muszą uważać na wszystkich wkoło, bo nigdy nie wiadomo, czy gdzieś ktoś nie stwierdzi, że mając zielone, on sobie jednak pojedzie, a karetka ma uważać na niego – w końcu „pcha się” na czerwonym.

Gdyby to ode mnie zależało, tenże delikwent straciłby dożywotnio prawo jazdy i jeszcze miał do zapłaty przykładny mandat. Z drugiej strony jestem ciekaw, czy tak ochoczo by się zachowywał, gdyby te służby jechały do kogoś z jego bliskich?

Jak sama nazwa wskazuje karetka czy wóz strażacki to pojazd uprzywilejowany nie z racji czyjegoś widzimisię, lecz z racji wyjazdu do ratowania czyjegoś zdrowia, życia, mienia. Te służby nie jadą „na bombach” po kebaba, czy odebrać dziecko kolegi z przedszkola. I dla jasności piszę tutaj tylko o służbach ratowniczych. Nie rozumiem z kolei uprzywilejowywania innych grup, np. polityków. Uważam, że z racji pełnionych funkcji, kary dla nich winny być jeszcze większe niż dla przeciętnych obywateli. W końcu zostali wybrani, reprezentują nasz kraj, obywatele im za to płacą więc powinni dawać jak najlepszy przykład – pisząc te słowa z tyłu głowy już słyszę te śmiechy. Cóż, doskonale wiemy jak jest. Co nie zmienia faktu, że tego typu przywileje są dla mnie czymś niezrozumiałym i powinny zostać zniesione, a każdy kto będzie chciał tego dokonać i/ lub doprowadzi do tego, będzie miał mój głos w wyborach.

Wróćmy jednak do początku tego tekstu i do słowa kluczowego „równość”. Czy uważają Państwo, że każde dziecko powinno mieć możliwość uczęszczania do szkolnictwa powszechnego? Odpowiedź wydaje się prosta, a wręcz klarowna. Czy aby jednak? Kilka tygodni temu, jedna z kuratorek oświaty – znana ze swoich kontrowersyjnych wypowiedzi, napisała: [pisownia oryginalna] „Równe traktowanie wszystkich to lewacka utopia. W szkole jej emanacją jest ed. włączająca. Tylko część dzieci ze specjalnymi potrzebami radzi sobie w szkole masowej. Forsowanie inkluzji przez Eu. Agencję ds. Specjalnych Potrzeb i Edukacji Włączającej, szkodzi wszystkim dzieciom!” I się zaczęło! Osobiście nie będę oceniał tego wpisu ani jego treści. Lecz każdy, kto miał styczność z dziećmi z niepełnosprawnościami nie zaprzeczy, że twierdzenie „Tylko część dzieci ze specjalnymi potrzebami radzi sobie w szkole masowej” jest pozbawione prawdy. Trwam w przekonaniu, że wprowadzanie jakichkolwiek zmian na siłę nigdy nie przyniosło efektu. W tym konkretnym przypadku uważam, że powinniśmy zmierzać w edukacji w kierunku indywidualizacji potrzeb, a nie ich instytucjonalizacji.

Jak najbardziej twierdzę, że edukacja włączająca jest czymś dobrym, ale tylko do pewnego etapu. W tym miejscu warto sobie zadać pytanie czym tak naprawdę jest równe traktowanie dzieci w szkołach? To danie każdemu dziecku tego czego potrzebuje i nie ma nic wspólnego z tym jak powszechnie uważa się równe traktowanie.

Kilkukrotnie miałem okazję wizytować klasy integracyjne. Uczyłem się też w liceum, gdzie takowe klasy były. Dla mnie jest to bardzo dobra metoda integracji społeczeństwa w wyniku której, dzieci od najmłodszych lat mają styczność z niepełnosprawnością, przez co zatraca ona swoje tabu staje się czymś normalnym. Z drugiej strony, trzeba mieć świadomość, że nie każde dziecko będzie w stanie poradzić sobie w powszechnym szkolnictwie i próby włączenia go tam, mogą okazać się szkodliwe w dużej mierze dla niego. Świat jest bardzo złożony i nigdy nie był i nie będzie równy. Im szybciej to zrozumiemy, tym łatwiej przyjdzie nam walczyć z dyskryminacją i wykluczeniem. Różnice nie muszą dzielić, one mogą być częścią czegoś pięknego. Pozostaje jednak pytanie, czego my tak naprawdę chcemy? Mam wrażenie, że coraz częściej walcząc o równość, dzielimy jeszcze bardziej.

Print Friendly, PDF & Email