Wózek wieź do kasy...

Wózek wieź do kasy...
Fot. Pixabay

To słowa z piosenki w jednym z programów dla dzieci, które kiedyś oglądała Jula. Ten konkretny odcinek był o zakupach w supermarkecie. I właśnie o tym będzie. Nie o zakupach, ale o kasach. Kasach pierwszeństwa konkretniej.

Z założenia ten twór to udogodnienie. To pewność, że mając, z różnych przyczyn, problem z dłuższym staniem w kolejce, nie będzie trzeba tego robić, tylko sprawnie i bezpiecznie zapłacić poza kolejnością.

We mnie jednak kasy pierwszeństwa zawsze budzą więcej niepewności niż pewności. I zdecydowanie więcej niepokoju niż bezpieczeństwa. W rezultacie często ich zwyczajnie unikam. Zastanowiłam się więc dlaczego.

Mówią, że podróże kształcą. Mają rację. Nie, żebyśmy byli wielkimi podróżnikami, ale mieliśmy okazję sprawdzić, jak działa ten system pierwszeństwa w Hiszpanii i Anglii. Otóż działa. I tyle wystarczy powiedzieć, bo tyle też wymaga się od niego. Żeby działał. Powiem więcej, chyba dopiero pobyt za granicą uświadomił nam, jak wygodne i potrzebne jest to rozwiązanie.

Tam usługa wychodzi do ludzi. Nie zakodowałam chyba nawet w marketach oznaczeń, która kasa jest kasą pierwszeństwa. Myślę, że są, ale pewna być nie mogę. Dlaczego? Bo nie zdążyłam się nigdy przyjrzeć. Niezależnie od długości kolejki, kiedy tylko się w niej pojawialiśmy z Julą, nie wiadomo skąd nagle wynurzał się pracownik sklepu, który, idąc do zamkniętej w tym czasie kasy (zawsze są jakieś zamknięte), wołał do nas z daleka, żebyśmy podeszli.

I po obsłużeniu nas z tej kasy wychodził. Nikt inny z kolejki się nie rzucił, bo kasa obok się otwiera, widać takie praktyki są tam powszechne. Może to kultura ludzi, może polityka sklepu – nie wiem i nieistotne tak naprawdę. Ważne, że działa tak jak powinno.

Tymczasem u nas oznaczenia są, a i owszem. Jedna, dwie, czasem nawet trzy kasy (w zależności od wielkości sklepu) mają dumnie brzmiący status kasy pierwszeństwa z wszelkimi potrzebnymi do identyfikacji owego udogodnienia symbolami. Ale na tym z reguły cała zabawa się kończy. Bardzo rzadko zdarza się, że w kasie jest ktoś z pracowników. I ok, można by pomyśleć, że może jest ktoś, kto wypatruje, czy jest potrzeba do niej podejść. Ale nie. Jest po prostu pusta. Kasa pierwszeństwa w naszym Carrefourze np. jest dla mnie zawsze zagadką. Niby jest, a jakoby nikogo nie było… Że posłużę się wieszczem naszym Janem i jego Trenem VIII bodajże, (dobra, nie, że tak dobrze pamiętam, sprawdziłam, że VIII). Ilekroć próbuję (w okresach newralgicznych pod kątem długości kolejek, czyli w okolicach Świąt i w soboty przed niehandlową niedzielą) skorzystać z jej udogodnień, kiedy jestem z Julą – pusto.

Nie chcę być niesprawiedliwa, może, powtarzam, może, raz czy dwa zdarzyło się, że faktycznie ktoś tam był i nas obsłużył, kiedy podeszliśmy, nie stojąc w kolejce. Sami, trochę na siłę i czując na sobie zabójcze spojrzenia osób stojących w kolejce. Założę się, że to ci sami, którzy stają na miejscach dla niepełnosprawnych, „bo ja tylko na chwilę”.

Zresztą kasy w pozostałych Biedronkach, Lidlach i innych są też i owszem, ale nie służą tym, którym powinny. Są też sklepy, które, jak dowiedzieliśmy się od pani przy kasie, nie prowadzą polityki obsługiwania osób niepełnosprawnych poza kolejnością. Po prostu. TK Maxx na przykład, mój ukochany zresztą sklep. Przynajmniej jest jasność, choć czasem wystarczyłoby zwyczajnie po ludzku być życzliwym i pochylić się nad ludzką potrzebą, a nie zasłaniać regulaminem (już abstrahując od niego). Bo nie wymagam już, żeby, jak zdarzyło nam się nie raz w Hiszpanii, pani wyszła z kasy i dała Julce lizaczka, tak zwyczajnie, z życzliwości. Już bez przesady. Czasem wystarczy po prostu być i widzieć.

U nas, jeżeli kasa jest otwarta, to kolejka w niej stojąca nie jest kolejką osób uprzywilejowanych. To kolejka spryciarzy. I ok. Kiedy nie ma innych osób, to nie ma problemu. Ale gdy się pojawiają, to zaczyna się przepychanka. Nie raz zdarzało mi się w takiej kasie mijać ludzi i grzecznie, acz stanowczo wchodzić z wózkiem przed nich. Początkowo liczyłam na kasjerkę, że mnie może z kolejki poprosi, skoro widzi z wózkiem, a obsługuje kasę pierwszeństwa, ale nie… Może raz też mi się kiedyś to zdarzyło, ale zdecydowanie nie jest to zasadą.

I też nie wiem, czy wynika z wrażliwości samej osoby w kasie, czy polityki sklepu. Nieważne. Ja nie jestem osobą, która czuje się komfortowo w takiej sytuacji, naprawdę wolę postać w kolejce, niż pchać się, rozpychać łokciami i walczyć o swoje. Ludzie stojący przede mną nagle bardzo mocno skupiają się na swoich zakupach i tym co przed nimi, bo przecież, gdyby się obejrzeli, może bym ich poprosiła, żeby mnie przepuścili. Raz usłyszałam nawet od jednej pani, że każdy przecież miał dziecko w wózku, więc nie wie, o co mi chodzi… Pamiętam, że ucieszyłam się nawet wtedy, że Jula nie wygląda najwyraźniej jak dziecko z niepełnosprawnością, a jedynie kilkuletnie dziecko w wózku (nieco większym), którego rodzice najwyraźniej nie mają ochoty zachęcać do chodzenia.

Pamiętam sytuację kilka lat temu, z IKEA, gdzie kas pierwszeństwa jest dużo, był jakiś dzień z tych obleganych bardzo – mnóstwo ludzi i gigantyczne kolejki. Naprawdę gigantyczne. Po same magazyny (jeżeli ktoś ma obraz tego, jak to daleko). Byliśmy z Julą i gdy natrafiłam na koniec kolejki (w kasie pierwszeństwa), to już wiedziałam, że nie będzie wesoło. Mówię sobie, trudno, pcham się, dotarłam na początek i stanęłam za paniami w ciąży, nie oglądając się za siebie. Po drodze zgarnęłam z kolejki panią w bardzo wyraźniej ciąży, która karnie stała w kolejce, tak jak ja, pewnie nie chcąc przepychać i kłócić się z ludźmi. Może mogła zostać w domu, może nie musiała biegać po sklepach, skoro taki brzuch, ale to właśnie po to są dla niej udogodnienia, że jak ma taką potrzebę, wie, że będzie mogła z nich skorzystać i chętniej wychodzi.

Tak więc podeszłyśmy razem do początku kolejki i zanim dotarłyśmy do kasy, okazało się z rozmowy, że te wszystkie panie stojące z przodu mają ten sam dyskomfort, co my, czując na sobie wzrok zawistnych ludzi dookoła. Tak nie może być, bo udogodnienia są dla osób, którym są one niezbędne, które często bez nich nie dałyby rady w ogóle, ale nie tylko jest im dzięki temu łatwiej.

Każdy dąży do ułatwiania sobie życia, to normalne, ale nie róbmy tego kosztem innych, tych, którzy nie umieją się bronić. I kiedy stoi za nami w kasie ktoś, kto ma fizycznie w życiu trochę trudniej niż my, nie rozglądajmy się za regulaminem sklepu i znacznikami na kasie. Bądźmy zwyczajnie życzliwi i przepuśćmy go. Bo udogodnień dla osób niepełnosprawnych jest coraz więcej, to prawda, ale musi za nimi iść wsparcie ludzi wokół. A jeżeli problem jest w tak prostej sprawie jak kasa w sklepie…

Print Friendly, PDF & Email