Świat Teresy: Wojna nie daje o sobie zapomnieć

Świat Teresy: Wojna nie daje o sobie zapomnieć
Fot. pixabay.com

Dopadła nas wojna. Nieoczekiwanie, choć nie jak grom z jasnego nieba, bo to niebo ciemniało już od dłuższego czasu. My, zwykli ludzie, zajęci własnymi sprawami i kłopotami, które ostatnio mnożą się w naszym kraju, nie przyglądaliśmy się temu dokładniej, dopiero w ostatnich dniach, gdy na granicy rosyjsko-ukraińskiej zbierały się wojska, pytaliśmy się wzajemnie: wejdą czy nie wejdą?

Pytanie dobrze nam znane sprzed 41 lat. Weszli. Są tam już dwa tygodnie, burząc, paląc, zabijając. Nie poszło tak łatwo, jak się spodziewali. Ukraina to już jest inny kraj niż wtedy, gdy upadał Związek Radziecki. To społeczeństwo, które się rozwija, kształci, czuje się częścią Europy, a przede wszystkim cieszy się wolnością i niepodległością. Niepodległe państwo, o którym marzyło i o które walczyło tyle pokoleń Ukraińców niespodziewanie stało się faktem po upadku Związku Radzieckiego. Tej niepodległości Ukraina nie da sobie ponownie odebrać i to my, Polacy, doskonale rozumiemy. Znam wojnę tylko z opowieści rodziców, ale to wszystko co widzę w mediach, co dzieje się dziś na Ukrainie – bombardowania, ucieczka, bezwzględność napastnika, to dokładna ilustracja tych opowieści.

Moje pokolenie wychowało się na wojennych wspomnieniach, opowieściach i literaturze. Wojna wywarła bezpośredni wpływ na losy wielu z nas – gdyby nie wojna urodziłabym się we Lwowie, a nie na Pomorzu Zachodnim. Wojna, do końca życia obecna w świadomości moich rodziców jest też obecna w mojej pamięci, ale dla moich dzieci, o wnukach nie wspominając, to już odległa, abstrakcyjna historia. A jednak wojenne przeżycia musiały jakoś przetrwać w kolejnych pokoleniach, skoro na wieść o wojnie, która wybuchła tuż obok, natychmiast mnóstwo Polaków ruszyło z pomocą. Przyznaję, że w ostatnich latach miałam coraz gorsze zdanie o moich rodakach, szczególnie widząc jak odnoszą się do uchodźców i migrantów, obserwując coraz głośniej panoszące się grupy nacjonalistów czy wręcz faszystów, dość obojętnie przyjmowanych przez społeczeństwo, do tego obudzoną i podsycaną przez rząd wrogość do Niemców, niweczącą wysiłek włożony w pojednanie. A tu z dnia na dzień ruszyła armia wolontariuszy, przy granicy, na stacjach kolejowych, w innych wyznaczonych miejscach stoły uginają się od kanapek i przekąsek, dymią gary z zupą czy herbatą, piętrzą się stosy rzeczy potrzebnych po długiej, wyczerpującej drodze do granicy. Czekają samochody prywatne i firmowe gotowe podwieźć uchodźców do różnych zakątków kraju, gdzie czekają na nich miejsca do spania, kolejni wolontariusze i kolejne posiłki. Ludzie ofiarują im pobyt w swoich domach, wygospodarowują dla nich miejsce różne ośrodki, bursy, hotele. Administracja rządowa nie była przygotowana na przyjęcie uchodźców i totalnie się w tym wszystkim pogubiła, ale samorządowcy stanęli na wysokości zadania wspierając zaangażowane organizacje pozarządowe i spontanicznie utworzone grupy obywateli. Zagrzewają się komórki, w mailach i messengerze dominują pytania: czy macie, czy możecie przyjąć, czy możecie przywieźć i odpowiedzi: mamy, zakupimy, przywieziemy.

Serce rośnie, gdy do naszego magazynu przyjeżdża TIR pełen darów z Niemiec, a potem zjawia się zastęp przeważnie młodych wolontariuszy, który to sortuje i pakuje. W ciągu dnia nie ma czasu na refleksje, ale wieczorem czuje się w sobie ogromny ładunek dobra, które emanowało z mnóstwa ludzi w realnej i wirtualnej przestrzeni. Dobra, które narodziło się w odpowiedzi na straszne zło wojny. Zło dobrem zwyciężaj – słyszeliśmy niejednokrotnie i można powiedzieć, że dziś to się właśnie dzieje. W relacjach polsko-ukraińskich ma to szczególne znaczenie. W mediach społecznościowych od czasu do czasu pojawia się pytanie: czy powinniśmy tak pomagać Ukraińcom po tym, co nam zrobili w 43 roku? Otóż właśnie powinniśmy. Moja rodzina pochodzi z Kresów. Mogłam się urodzić dzięki temu, że moim rodzicom uratował życie przyjaciel Ukrainiec. Wcześniej, przez wiele lat robiliśmy wszystko, żeby Ukraińcy, pogardliwie zwani Rusinami, nas znienawidzili. Szczególnie ostatnie lata trzydzieste, po śmierci Piłsudskiego tym się odznaczyły. Ukraińców uznano za drugi sort, utrudniano wszelką działalność, zamykano ukraińskie szkoły a nawet cerkwie. Traktowano ich nie jak obywateli polskiego państwa, ale jak poddanych. Te nasze winy przykryła okrutna Rzeź Wołyńska, na którą odpowiedzieliśmy odwetem ze strony polskich partyzantów. Wszystko to znam z opowieści bezpośrednich świadków – mojej rodziny. Pamięć o tych wydarzeniach musi trwać jako ostrzeżenie, do czego prowadzi pogarda, nienawiść i zemsta. Chcemy, żeby nasze dzieci i wnuki mogły czuć się bezpieczne, a to będzie możliwe tylko wtedy, kiedy ze swoimi sąsiadami będą żyły w przyjaźni. Mam nadzieję, że pamięć o pomocy, jaką Polacy świadczą ukraińskim sąsiadom w tym tragicznym czasie pozostanie na zawsze w pamięci obu narodów i zbuduje zupełnie nowe,dobre relacje, tak potrzebne w sytuacji, gdy długo jeszcze zagrażać nam będzie wspólny, potężny wróg.

Print Friendly, PDF & Email