Wielki Nieobecny czyli słów kilka o elbląskim zamku

Wielki Nieobecny czyli słów kilka o elbląskim zamku
Fot. Retro

Stary holenderski kupiec wraz z grupą młodych, ciekawych świata pomocników, zmierzał na wschód, do dawnej krainy Prusów. Chciał sprzedać swe towary, a tam zakupić bursztyn i zebrać nowe zamówienia. Na postojach gaił młodzieży o wschodniej krainie.


Artykuł pierwotnie ukazał się na Razem z Tobą 2009 roku


Gdy zapadł zmierzch, rozłożyli się obozem nieopodal Elbląga. Wreszcie ustała krzątanina po wieczerzy i kupiec, który był tu kilkakrotnie i znał te tereny już dość dobrze, rozpoczął swą opowieść.

Niegdyś ziemie te wyglądały zgoła inaczej niż dziś. Królowały puszcze, w których drzewa rosły tak długo, aż powalił je sędziwy wiek lub huragan. Pełne były niedźwiedzia, dzików, żubrów, łosi, jeleni, turów, wilków, lisów, rysiów, zajęcy i wiele innego zwierza. Powalone, wiekowe, grube kłody, gęste leśne pnącza i gąszcz krzaków oraz jeżyn tak srodze broniły dostępu w głąb lasu, do matecznika, na drugą stronę, że nie sposób było je przejść.

Tędy kupcy, wędrowcy i podróżni spławiali się rzekami na łodziach i tratwach zwłaszcza w czas wiosennych i jesiennych przyborów wód. A rzeki były szerokie i głębokie z ogromnymi rozlewiskami i mokradłami. Spławu rzekami imali się wodniacy. Byli to ludzie odważni i wytrwali. Znali swój fach i znali teren. Toż to oni co roku, a niekiedy i dwa razy do roku, płynęli z gór aż do morza, spławiając towar na łodziach lub drewno na tratwach.

Powrót łodzi w górę rzek był trudny, gdyż wiódł pod prąd. Holowano więc je na linach, ciągniętych przez konie lub woły idące wzdłuż brzegów. Często zwierzęta zastępowali burłacy. Byli to ludzie najmowani za drobną zapłatą do tej ciężkiej roboty, ale częściej byli to niewolnicy i skazańcy.

Wisła, Odra, Warta, Bug, San, Narew, Pilica,  to największe polskie spławne rzeki, ale były też mniejsze, które ze względu na połączenia różnych szlaków odgrywały ważną rolę. Ot,  choćby tutejsze rzeki Elbląg i Nogat. Tam gdzie wody utworzyły stawy i zalewiska powstały przystanie, a przy nich osiedla, które z czasem rozrosły się i zyskały na znaczeniu. Te rozrosłe osady to miasta. Największe z nich połączone są traktami czyli drogami. Jednak dróg jest mało, zwłaszcza tu na północy. Tędy my kupcy musimy przedzierać się przez knieje, zarośla, mokradła, których tu nie brakuje.

Przed ponad stu laty, rycerze Zakonu Najświętszej Marii Panny, zwani krzyżakami, od czarnych krzyży noszonych na płaszczach, pod pretekstem niesienia chrześcijaństwa, rozpoczęli swoją „krucjatę” na ziemi Prusów. Tak powstały grody Toruń, Grudziądz, Świecie, Nowe, Kwidzyn, Sztum, Malbork, Elbląg i inne położone na Pomorzu, Warmii i Mazurach oraz dalej na północny wschód. Dziś państwo krzyżackie to potęga. Obaczycie to jutro, gdy staniemy w Elblągu, by przedać nasze towary i wymienić je na jantar, który nasi aptekarze i wytwarzający biżuterię wielce sobie cenią. Musimy jeno mieć baczenie na nasz dobytek przy jutrzejszych interesach, by zarobić jak najwięcej. Przecie Elbląg, to najbogatszy gród na wschód od Wisły i na północ od Torunia.

Wieczorny chłód  sprawił, że wędrowcy  przerwali  bajania, ale za chwilę wszyscy pozawijani w skóry, położyli się wokół ogniska, a kupiec dalej prawił o okolicy i o ludziach tu mieszkających. O ich tolerancji i otwartości, pracowitości i smykałce do handlu, budowy statków zwanych kogami i barkami oraz o ciągłej waśni z braćmi zakonnymi, znanymi ze swej zachłanności.

Młodzi pomocnicy kupca, choć przemierzali z nim wiele państw zachodu, to nigdy jeszcze nie byli tak daleko na wschód od domu. Byli ciekawi, jak wyglądają i jak żyją ludzie na północno-wschodnich terenach za Wisłą, o których słyszeli różne rzeczy. Ato, że dzikusy, prostacy albo to, że niektórzy mają po dwie głowy i tym podobne historie. Jakież było ich zdziwienie, gdy rankiem następnego dnia wjechali do Elbląga. Miasto duże, ulice proste i czyste. Domy piętrowe, w większości murowane. Ratusz, kościoły murowane z cegły, pięknie ozdobione. Miasto posiadało też duży, znajdujący się wewnątrz szpital. Szpitale na ogół znajdowały się poza granicami grodu, by nie rozprzestrzeniać chorób wśród mieszczan. Później dowiedzieli się, że w Elblągu rezyduje wielki szpitalnik zakonu, a zarazem komtur elbląski. Elbląg miał też dwa szpitale za miastem.
Ludzie, nie dość że wyglądali normalnie, tak jak w innych miastach, to jeszcze wielu nosiło się strojnie, co wskazywało na ich zamożność. Widziano też żeglarzy i ludzi w strojach „zagranicznych”, co świadczyło, że Elbląg jest ważnym miastem portowym i handlowym.

Największe jednak wrażenie na młodych kupcach zrobił zamek elbląskich krzyżaków. Nie ma się co dziwić – tłumaczył im stary kupiec – wszak do 1309 roku, a więc do momentu przeniesienia rezydencji Wielkiego Mistrza Zakonu z Wenecji do Malborka, był siedzibą krajowego Mistrza Zakonu w Prusach. Na teren zamku, a ściślej mówiąc podzamczy, dostali się za sprawą przedniego białego sukna i końskich siodeł, które to towary zamówiono w dużych ilościach u starego kupca podczas jego zeszłorocznej tu bytności.

Elbląg jest obwarowany z czterech stron, a szeroka i głęboka fosa napełniona wodą, otacza miasto z trzech, gdyż z czwartej strony dostępu do niego strzeże rzeka o tej samej nazwie co miasto.
Od południa do miasta przylega zamek krzyżacki, który składa się z podzamcza północnego, zamku i przedzamcza zachodniego, podzamcza południowego oraz osieku. Przed zamkiem, od strony wschodniej znajduje się młyn zamkowy i ogrody warzywne braci zakonnych.

Po zakończeniu udanych transakcji handlowych nasi kupcy zjedli posiłek na podzamczu północnym wraz z knechtami krzyżackimi i obsługą tej części zamku.  Tu znajdowały się: piekarnia, słodownia, spichlerz, browar, zbrojownia mała, studnia i była siedziba pruskiego mistrza krajowego.

Po trudach podróży krzyżackie jadło smakowało naszym młodym adeptom sztuki handlowej, jak niezwykłe rarytasy. Zupa chrzanowa z tymiankiem i pieczonym boczkiem, później mocno przyprawiona pieczeń z dziczyzny i chleb, zapijane piwem, a na koniec racuchy drożdżowe z jabłkami i cukrem pudrem.

Za podzamczem północnym przepływała fosa, a za nią rozciągało się przedzamcze zachodnie i teren zamku wysokiego, gdzie w wielkim refektarzu posilał się stary kupiec wraz z kilkoma innymi gośćmi w  towarzystwie wyższych urzędników zamkowych i  rycerstwem. I tu podano zupę chrzanową z tymiankiem i kawałkami mięsa z bobra, którego braciszkowie traktowali jak rybę i jadali nawet w czasie postu. Na drugie była karkówka po krzyżacku z sosem myśliwskim, purre buraczanym oraz młoda kapusta z koprem i marchwią. Do picia podano wino, które zimą i chłodną jesienią podgrzewano. Na deser było ciasto drożdżowe i cukierki anyżkowe oraz pudding ryżowy na mleku migdałowym. Do posiłku przygrywała orkiestra, a zebranych zabawiali treserzy dzikich zwierząt i bose tancerki.

Jednym z biesiadników był stary, dobry znajomy naszego kupca, holenderski żeglarz będący obecnie na usługach zakonu. Pół życia spędził na Bałtyku i Morzu Północnym, a od kilku lat dowodzi krzyżacką kogą i regularnie odbywa rejsy patrolowe po wodach Zalewu Wiślanego, Zalewu Kurońskiego i przybrzeżnych wodach Bałtyku. Teraz, na polecenie Wielkiego Szpitalnika, udaje się z misją do Danii, Niemiec i Holandii celem zwerbowania aptekarzy i medyków do pracy na rzecz braci zakonnych. W sekrecie zwierzył się kupcowi, że jest to związane ze zbliżającą się wojną z Polską i Litwą. Zmartwiło to starego kupca, bo nie nawidził przemocy, której nieraz doświadczył, podczas swych handlowych wypraw.

Holenderski żeglarz zaproponował staremu przyjacielowi, że skoro pozbył się już przywiezionego towaru, by sprzedał też konie i wozy, a w drogę powrotną do domu udał się wraz z nim na okręcie, który wypływa za dwa dni. To z kolei ucieszyło kupca. Po posiłku wraz z młodymi kupcami obeszli jeszcze podzamcze południowe, gdzie zajrzeli do garbarni, wozowni, zbrojowni, siodlarni, i kilku innych warsztatów rzemieślniczych. W wozowni kupiec sprzedał swoje wozy i konie. Młodych dziwiło, że krzyżacy mają własne warsztaty siodlarskie, a zamówili u nich następną partię siodeł. Stary kupiec tłumaczył, że oni przywożą siodła turniejowe, pięknie zdobione, a te wyrabiane na miejscu to siodła zwykłe, wojskowe. W obawie, by się nie wygadali, nic nie wspomniał im o wojennych planach zakonu.
Odwiedzili jeszcze najbiedniejszą część terenów zamkowych – osiek. Było to jakby następne podzamcze, które zamieszkiwali rybacy i zwykli chłopi pracujący na rzecz braci zakonnych.

Pełni wrażeń wrócili do wozowni, gdzie według umowy z wozowym mogli jeszcze przez dwa dni spać na swych dawnych wozach, w zamian za wieczerze, które stary kupiec zobowiązał się ufundować obsłudze wozowni. Tedy w Osieku zakupili wędrowne węgorze, szczupaki i flądry oraz śledzie. Węgorzem i szczupakiem raczył się  oczywiście stary kupiec i wozowy z rodziną, reszta zadowoliła się tańszą rybą.

Przed snem, kupiec przedstawił swym kompanom plan na najbliższe dwa dni. Kupcy słyszeli, że elbląski zamek urodą i bogactwem ustępuje tylko stolicznemu zamkowi w Malborku. Pragnęli zobaczyć jego wnętrza, a przede wszystkim, ukryty w kaplicy zamkowej, wielki skarb – relikwie krzyża świętego. Nie było to jednak proste. Ale o tym w następnym odcinku.

W opowiadaniu wykorzystano informacje zawarte w artykule Justyna Kozłowskiej „Średniowiecze i nowożytne umocnienia obronne Elbląga” oraz Jolanty Pietrusiewicz „Co jadał Wielki Mistrz na zamku w Malborku”.

Paweł Kulasiewicz 
Print Friendly, PDF & Email