W betlejemskiej szopce

W betlejemskiej szopce
Fot. Pixabay

W jednym z odcinków znanego serialu „Ojciec Mateusz”, którego akcja dzieje się w okresie Bożego Narodzenia, Babcia Lucyna, obserwując jak Maryja, Józef, aniołowie i pasterze ćwiczą swoje role, w pewnej chwili wola: „Co to za jasełka bez osiołka!”. I idzie po osła do stojącej na rynku miejskiej szopki.

Zwierzęta od wieków mają swoje miejsce w bożonarodzeniowej tradycji. W stajence obok Świętej Rodziny muszą obowiązkowo znaleźć się wół, osioł i owce, które przychodzą razem z pasterzami odwiedzającymi nowonarodzonego Jezusa. Wigilijnym opłatkiem dzielono się z domowymi i gospodarskimi zwierzętami, do dziś w wigilię dzieci nasłuchują, czy zwierzęta przemówią ludzkim głosem.

Ma to głęboki sens teologiczny, nie do końca zrozumiały dla współczesnych chrześcijan. Jezus przychodzi na świat, żeby go zbawić – przynosi ze sobą nadzieję na zwycięstwo dobra.

Ta nadzieja obejmuje nie tylko ludzi, według przekazów biblijnych dotyczy całego stworzenia – od człowieka do mrówki. Cały stworzony świat jest jednością, wszystkie stworzenia dotyka to samo zło, śmierć i cierpienia. Było to zrozumiałe w czasach, gdy ludzie żyli w symbiozie z naturą: zwierzęta towarzyszyły im w pracy, pola i lasy dawały pożywienie i lekarstwa, znajomość zjawisk i praw natury była niezbędna do przetrwania.

Bezpośrednim źródłem chrześcijańskiej tradycji umieszczającej przy żłóbku Pana Jezusa wołu i osła jest tekst zaczerpnięty z pierwszego rozdziału Księgi proroka Izajasza, gdzie czytamy: „Wół zna swego gospodarza i osioł – żłób swego pana, a Izrael Mnie nie poznaje, mój lud niczego nie rozumie” (Iz 1,3). Prorok zarzuca tu Izraelitom, że nie chcą lub nie umieją rozpoznać w Bogu Ojca i nie chcą pełnić Jego Woli, podczas gdy nawet wół i osioł rozpoznają swoich gospodarzy…

Tradycję szopki betlejemskiej zapoczątkował św. Franciszek z Asyżu – czy w pierwszej szopce znalazły się zwierzęta, nie wiem, ale znając miłość św. Franciszka do wszystkich stworzeń, zwłaszcza do zwierząt, które traktował jak młodszych braci, przypuszczam, że tak.

Dzisiaj obecność wołu, osiołka i owiec w stajence betlejemskiej, ogrzewających Boże Dzieciątko, tak jak i wspomniane ludowe tradycje, przypominają o braterstwie wszystkich stworzeń, które wspólnie dzielą ziemię, wodę i powietrze, wszystkie cierpią, gdy świat gnębią pożary, powodzie i huragany, i wspólnie czekają na Królestwo Boże.

W szczycącej się wysoką cywilizacją Europie większość ludzi mieszka teraz w miastach, gdzie towarzyszą im głównie domowe psy i koty, roślinność służy do wytchnienia w sadzonych i kształtowanych ich rękami miejskich parkach i skwerach, a kontakty z naturą ograniczają się często do niedzielnych wycieczek do lasu posadzonego rękami leśników. Gdy jeszcze do tego urlopy spędza się w odgrodzonych od naturalnego otoczenia kurortach, łatwo uwierzyć, że człowiek jest panem świata, z którym może robić, co chce. Ale nawet wtedy, gdy poświęci się nieco uwagi oswojonej faunie i florze, można się nimi zadziwić.

„Czy nie wydawało wam się nigdy, że zwierzęta mają maski, że gdzieś za uszami schowano troki albo zamki, którymi zostały przymocowane, i że te maski są tak samo zagadkowe, enigmatyczne – i w pewien sposób emblematyczne – jak maski ludzi? Kto więc kryje się pod postacią kota sąsiadów i kim jest ta wesoła suczka yorka, którą codziennie widuję na klatce schodowej? Kim jest świnia, kura i krowa?” – pisze Olga Tokarczuk w eseju „Maski zwierząt”, zawartym w jej najnowszej książce „Czuły Narrator”. Są ludzie – uważa pisarka – którzy, jak wspomniana w eseju Jane Goodall, „mają wrażliwość, zmysły, rozum i uczciwość, żeby przeniknąć uprzedzenia i iluzje. Spojrzeć przez te dziwne maski i ujrzeć pod nimi inne, niepojęte i bliskie nam istoty, jakimi są zwierzęta”.

Spójrzmy na wołu i osła w betlejemskiej szopce jak na bliskie nam stworzenia, które dzielą z nami trud życia i nadzieję.

Print Friendly, PDF & Email