W 1939 roku od najazdu na Polskę rozpoczęła się II wojna światowa. W marcu Niemcy zajęli bez walki Czechy, a 1 września 1939 roku wypowiedzieli wojnę Polsce. Polska nie uległa jednak wrogowi. Do legendy przeszła bohaterska obrona Westerplatte.

Tekst w oryginale ukazał się na łamach Razem z Tobą w 2009 roku.

Położona na obrzeżu Wolnego Miasta Gdańska  placówka obronna na Westerplatte jako pierwsza odczuła skutki wojny. Musiała się bronić przed wycelowanymi w nią lufami okrętu pancernego Schlezwig-Holstein, który 25 sierpnia przybył do Gdańska w celu ataku  na polska placówkę. Okręt który nazywał się szkolnym, był bardzo dobrze uzbrojony.  Polacy bronili się pod dowództwem majora Henryka Sucharskiego i jego zastępcy Franciszka Dąbrowskiego.

Obecne źródła podają, że dowodzenie w grupie Westerplatte  przejął kapitan Franciszek Dąbrowski. Być może po dwóch dniach obrony, wobec przeważających sił niemieckich major Henryk Sucharski planował wysadzenie składów amunicji i poddanie się bez walki, na co nie zgodził się Dąbrowski który odpowiadał za uzbrojenie i który w tej sytuacji poprowadził obronę. Obrona trwała 7 dni, żołnierze wykazali się bohaterską postawą. Jak podają źródła zginęło 15 żołnierzy, kilkudziesięciu zostało rannymi. Niemcy używali w ataku moździerzy, miotaczy min i  bomb lotniczych. Załoga Westerplatte była otoczona i od strony lądu i od strony morza. Przetrwała 7 dni w zrujnowanych pomieszczeniach, na zrytym pociskami terenie półwyspu. Ostateczne poddanie zarządził major Sucharski, wywiesił białą flagę i poprowadził ocalonych żołnierzy. Był przygotowany na śmierć, ale niemiecki dowódca pozwolił mu odejść do niewoli z szablą przy boku.  Załoga Westerplatte jak podają źródła przetrzymała 17 fal huraganowego ognia i odparła 14 ataków i 19 nocnych wypadów Niemców.

Wrzesień mojego ojca

Helena nie pamięta wojny. Urodziła się, kiedy Polska podnosiła się z gruzów. Pamięta jednak opowieści swojego ojca, uczestniczącego w walkach II wojny światowej. Dzięki uprzejmości Pani Heleny zamieszczamy tę niecodzienną opowieść, w dniu tak ważnej dla nas rocznicy.

Mój tata  Franciszek Murawski urodził się na Pomorzu w miejscowości Ciche w roku 1913. Pamiętał zakończenie I wojny światowej, a najważniejszym obrazem, który zapisał się w pamięci małego kilkuletniego chłopca było umieszczenie flagi polskiej na budynku szkoły, w której wcześniej polskie dzieci musiały uczyć się po niemiecku.  Na początku lat trzydziestych służył w wojsku w Grudziądzu.

Kiedy rozpoczęła się II  wojna światowa został zmobilizowany do Armii Pomorze i brał udział w największej bitwie, jaką Polacy stoczyli z nacierającymi oddziałami niemieckimi, w bitwie nad Bzurą. Oni mieli w większości konie, Niemcy byli zmotoryzowani, mieli czołgi, mimo to starali się utrzymać na pozycji  obrońców. Oddział taty został odcięty od armii, dowódca zdecydował, że będą jechali w kierunku na Warszawę,  żeby bronić stolicy. Trasa nie była długa,  ale ciężka, na drodze spotykali wielu uciekinierów, jechali bocznymi drogami, żeby ustrzec się przed nalotami. Kiedy dojechali do stolicy zgłosili się do oddziału bodajże generała Czumy, zostali zakwaterowani w budynku z piwnicą i gasili pożary, które bez przerwy wzniecały spadające bomby.  Po wodę chodzili do pobliskiej studni.

Nie wiem, którego to mogło być dnia, drugiego, może trzeciego  tata poszedł po wodę, kiedy rozpoczął się nalot, nie  zdążył wrócić do swojej piwnicy, schronił się w pierwszej z brzegu, tam spotkał grono modlących się kobiet, w rogu stał posążek Matki Bożej, tata był religijny, całą wojnę miał przy sobie różaniec i obrazek matki Bożej Częstochowskiej, także udało mu się przechować swój modlitewnik żołnierski,  dołączył się do modlitwy. Kiedy wrócił na miejsce zakwaterowania został zburzony dom, zrozumiał, że zdarzył się cud, został cudownie ocalony, wrócił więc do tamtych kobiet, które zapisały się modlitwą w jego pamięci. Musiał teraz zostać dołączony do innego oddziału. Po kapitulacji  Warszawy wszyscy żołnierze złożyli broń.  Szeregowych odesłali do domu, widocznie było ich tak wielu, ze nie wiedzieli co robić, Niemcy, ale po kilku dniach pobytu w domu przyszli Niemcy i zabrali tatę do niemieckiego obozu koncentracyjnego, w którym spędzić miał pięć lat, aż do kapitulacji Niemiec. Został zabrany w wojskowym mundurze polskim, nie chciał go zdjąć w obozie, więc został pobity prawie śmiertelnie  przez blokowego, widocznie taki miał rozkaz blokowy  może nie do końca sam był winny, tata przeżył, ale był potem szykanowany.  To był prawdopodobnie obóz w Sztutowie, bo potem pracował między innymi na polu buraczanym z grupą kobiet  z Pomorza i byli w tym obozie jeńcy z Gdańska. Potem doszła grupa jeńców z terenów Rosji, w tym grupa szeregowych z Katynia i grupa warszawska.  

Chciałam uwiecznić wizerunek taty, mimo, że nie znam dokładnej historii osadzenia. Tata nie żyje, więc nie opowie raz jeszcze. Jesteśmy polską rodziną, z polskimi korzeniami i rodowodem. Od rozpoczęcia II wojny światowej minęło 70 lat, to długi okres życia, niewielu już zostało dorosłych, którzy mogą opowiedzieć historie z tego okresu.

Opowiedziała Helena Lenckowska-Murawska 
Print Friendly, PDF & Email