Przed nami okres świąt Bożego Narodzenia – czas pełen magii, spędzony z najbliższymi. Tę świąteczną bliskość i jedność celebrujemy z rozmachem, nie szczędząc na tym, by ten szczególny czas był pełen obfitości. Nie zawsze tak było.
To, co kiedyś było dobrem luksusowym, rzadkim – cytrusy, smakołyki, różnego rodzaju łakocie czy egzotyczne przyprawy podkreślające nastrój Bożego Narodzenia – możemy dziś kupić w każdym sklepie. Jednak przed wojną czy w okresie PRL dobra te dostępne były dla nielicznych. Gdynia dzięki portowi zawsze stanowiła prawdziwe okno na świat. Mieszkańcy czerpali z tego, ile mogli – również w okresie świątecznym.
Zobaczmy, jak to kiedyś było…
Gdynia zawsze była wyjątkowym miejsce na mapie Polski. To nie tylko tygiel kulturowy i kulinarny, ale również miejsce, stanowiące przedsionek do wielkiego świata. Przekładało się to na obchodzenie świąt kiedyś i na zwyczaje oraz możliwości, jakie mieli mieszkańcy tego miasta. Poza okresem II Wojny Światowej i okresem powojennego kryzysu gospodarczego, święta Bożego Narodzenia w Gdyni nie różniły się niczym innym od świąt w innych częściach kraju. Mimo to specyfika miasta portowego robiła swoje – również w kwestii dostępności do artykułów, które kiedyś na co dzień nie były dostępne w sklepach.
Tygiel kulinarny i kulturowy
Ogromny rozwój Gdyni w okresie międzywojennym sprawił, że w mieście mieszały się wpływy miejscowe, kaszubskie z tym, co przywieźli ze sobą nowi mieszkańcy.
– Gdynia w okresie międzywojennym była tyglem kulturowym, co przełożyło się na świąteczne zwyczaje. Przybywający tu ze wschodu wnieśli kulinarny koloryt takimi potrawami jak np. kutia. Obok tradycyjnych kaszubskich potraw, takich jak zupa owocowa, pojawiały się np. niekoniecznie powszechne, jak piernik – mówi Michał Miegoń z Muzeum Miasta Gdyni.
Jednak nie tylko potrawy stanowiły wyznacznik nowych mieszkańców miasta.
– Dla przybywających do Gdyni z innych regionów kraju zaskakujące mogły być chociażby „Gwiżdże”, czyli zwyczaj krążących od domu do domu kolędników przebranych za m.in. Śmierć, Babę, Dziada, niedźwiedzia, kozę, kominiarza i inne postacie – mówi Michał Miegoń.
Kolędnicy robili niezwykły raban i hałas krążąc po okolicznych domostwach. Ta wielokulturowość, zarówno w kulinariach, jak i w świątecznych obyczajach, stała się wyznacznikiem miasta. Kiedyś bywało również tak, że marynarze obcych bander, zawijający do portu, uczestniczyli w życiu miasta i bratali się z mieszkańcami podczas świąt.
– W okresie II wojny światowej Włosi z batalionu zadymiania, tzw. „zadymiarze włoscy”, rozdawali Polakom mandarynki, sardynki w puszkach i uczestniczyli w Wigilii – mówi Dawid Gajos z Działu Historycznego Muzeum Miasta Gdyni.
Port oknem na świat
Ogromny wpływ na święta Bożego Narodzenia w Gdyni i dostatek na stole podczas ich celebrowania, miała działalność gdyńskiego portu.
– Przed wojną łatwy dostęp do egzotycznych przypraw, owoców i smakołyków był zarówno bazą napędową sklepów kolonialnych jak i stanowił towar wymiany handlowej na gdyńskich targowiskach, a później Hali Targowej – informuje Michał Miegoń. – Po II Wojnie Światowej zaś zabawki, niedostępne płyty i inne gadżety które pod choinką lądowały w związanych z morzem rodzinach stanowiły o tym, że w Gdynia była oknem na świat – jeśli chodzi o najnowsze trendy w upominkach – dodaje.
Gdynia rozwijała się w pierwszych latach po uzyskaniu praw miejskich w sposób tak dynamiczny, że nie każdego było stać na mieszkanie, a co dopiero na obfite obchodzenie świąt Bożego Narodzenia. Jak sobie z tym radzono?
– Najubożsi, zamieszkujący substandardowe osiedla również mieli dostęp do cytrusów – te pomarańcze, które były lekko nadpsute lub niezbyt atrakcyjnie wizualnie lądowały na wysypisku śmieci na Witominie – mówi Michał Miegoń. – Ci, którzy je transportowali, często dawali wcześniej znać o nadjeżdżającym transporcie, wobec czego owoce rozdzielali między siebie mieszkańcy, m.in. Drewnianej Warszawy czy Budapesztu (obecne Działki Leśne) – precyzuje.
Na targowiskach, potem w Hali Targowej, zarówno przed wojną, jak i w okresie PRL można było nabyć wszelkie dobra, które przywozili ze sobą do Gdyni marynarze. To sprawiło, że mieszkańcy Trójmiasta Gdynię kojarzyli głównie z zakupami. Właśnie tu można było dostać towary, niedostępne w innych miastach czy regionach Polski. Było to szczególnie wyraźne w okresie PRL.
Specyfika miasta portowego
W okresie PRL raczej nie spotykało się popularnych obecnie ozdób z elemntami suszonych cytrusów. Pomarańcze, grapefruity, cytryny, banany były trudno dostępne i stanowiły dobra luksusowe, do zjedzenia, nie ozdabiania nimi mieszkań. Wyczekiwanie na wieści, jaki towar wpływa do portu i czy pojawi się w miejscowym handlu, było dla gdynian chlebem powszednim.
– Pamiętam z dzieciństwa, jak pewnego dnia rozeszła się wieść że do portu wpłynął statek z owocami cytrusowymi. Było niemalże pewne, że coś na święta „rzucą” i dostępne będą pomarańcze – wspomina Dariusz Małszycki, Kierownik Działu Historycznego Muzeum Miasta Gdyni. Dodaje, że jako mieszkańcy miasta portowego gdynianie mieli do nich zdecydowanie łatwiejszy dostęp niż w innych częściach kraju.
Te chwile zaklęte w czasie i wiele innych można zobaczyć na wielu zgromadzonych w Muzeum Miasta Gdyni zdjęciach. Ilustrują nie tylko obchody świąt w nowo powstałym mieście, ale i nawiązują do świątecznych obyczajów. To kartki pocztowe z motywem świątecznym, rodziny zgromadzone do pamiątkowych zdjęć pod świątecznymi drzewkami, czy obyczaje na grafice pochodzącej z transatlantyku Stefan Batory. Wszystkie są świadectwem tego, czym dla gdynian były święta, ilustrują okruchy wspomnień miasta, z różnych etapów jego rozwoju i stanowią nasze wspólne, gdyńskie dziedzictwo.