Świercz: Po wypadku pojawiła się radość, że żyję, a nie smutek, że straciłem nogę

Świercz: Po wypadku pojawiła się radość, że żyję, a nie smutek, że straciłem nogę
Fot Mateusz Misztal

Jadąc przez Norwegię z grupą motocyklistów zderzył się z nadjeżdżającym z naprzeciwka kamperem. Lekarze uratowali mu życie, jednak nie udało się uratować nogi. – Mam to swoje życie na jednej nodze i chcę być z tym życiem szczęśliwy – mówi ampfutbolista Przemysław Świercz.

W miniony weekend na stadionie Prądniczanki Kraków odbył się turniej Ligi Narodów Dywizji A. Biało-Czerwoni zajęli trzecie miejsce, a dla Przemysława Świercza był to ostatni występ w narodowych barwach. O wypadku, reprezentacji, sukcesach i porażkach, opasce kapitana i juniorach, którzy są przyszłością ampfutbolu w Polsce, w rozmowie z Przemysławem Świerczem, byłym już reprezentantem Polski w piłce nożnej dla osób po amputacjach.

Mateusz Misztal: Które z żyć, to przed czy to po wypadku, było lub jest bardziej pełne? W którym z tych etapów mogłeś pomyśleć sobie „żyję pełnią życia”?

Przemysław Świercz: Trochę może zaprzeczę. To cały czas jest jedno i to samo życie. To, że był wypadek, to nie znaczy, że jedno życie się skończyło, a drugie się zaczęło. Cały czas jest to moje czterdziestotrzyletnie stąpanie po tej Boskiej ziemi. Pewnie w jakimś stopniu życie na dwóch nogach było inne, natomiast ja nie chcę tego oddzielać, bo to wszystko, co się wydarzyło, zarówno do wypadku jak i po wypadku, buduje mnie jako człowieka, buduje mnie jako Przemka, którym jestem dziś. Wypadek i amputacja to na pewno jest ważne wydarzenie, natomiast to nie jest jakaś granica, to nie jest nic, co zmienia moje życie nagle o 180 stopni. Ja zawsze tak sobie mówię, że ta amputacja to jest ważne wydarzenie, bo na pewno ona jest początkiem wielu rzeczy, ale to jest tak samo ważne jak ślub, jak narodziny córek, i amputacja tak właśnie to dopełnia, wypełnia to życie. Natomiast ja nie rozgraniczam tego, że do wypadku było tak, a po wypadku jest inaczej, więc staram się cały czas żyć tak samo. Oczywiście z wiekiem też człowiek, może niekoniecznie mądrzeje, ale nabiera pewniej, innej, perspektywy na życie, nabiera innej świadomości, nabiera innej odpowiedzialności. Narodziny córek też powodują, że nagle nie jestem już odpowiedzialny tylko za siebie, ale przede wszystkim za dwoje nowych żyć, nowych ludzi, i to też jest bardzo ważne, bo zmienia postrzeganie świata, a to czy robię pewne rzeczy na dwóch nogach czy na jednej, to jest bez większego znaczenia. 

Dużo czasu po wypadku zajęło, że tak powiem, „przetrawienie” tego co się wydarzyło?

To jest ciekawe pytanie. Nie do końca jednak umiem ubrać to w czasie. Ja też nie pamiętam u siebie jakiegoś takiego momentu, że było bardzo źle. Nie pamiętam takiego momentu, że nagle pojawiały mi się myśli w głowie, że życie się kończyło. Może też na to wszystko wpływ miało to, że jak się obudziłem po operacji i dowiedziałem się, że nie mam tej nogi – bo teraz to już wiem, że z taką Bożą mocą, moje myśli były kierowane w tą stronę – pojawiała się radość z tego, że żyję, a nie smutek z tego, że straciłem nogę. I myślę, że to bardzo mocno uwarunkowało moje przekonania, moje nastawienie w późniejszym czasie, bo naprawdę byłem przeszczęśliwy z tego, że żyję. Potem, w tym swoim stanie zdrowia, szukałem cały czas pozytywów: że to jest amputacja podudzia, czyli jest zachowany staw kolanowy. Czyli fajnie, że ta moja proteza będzie tą protezą krótszą, ta moja mobilność będzie większa, bo ten staw kolanowy udaje się uratować. Potem też ogromna radość z tego, że w Warszawie doktor Proczka, wspaniały lekarz, zrobił mi dwie operacje przeszczepu skóry i one bardzo fajnie się przyjęły. W ogóle też jego wsparcie, jego energia, wizyty w szpitalu, gdy ze mną wtedy rozmawiał i pozytywnie mnie nastawiał, też myślę, miało to ogromny wpływ na to, że ja chciałem sobie z tą amputacją poradzić. I też – znowu nawiążę do Pana Boga, ale nie pozwolę sobie tego zabrać. Od razu po wypadku były takie pytania: „Panie Boże, dlaczego postawiłeś ten wypadek na mojej drodze? Co ja mam z tym zrobić? Co mi przez to też chcesz powiedzieć? Co ten wypadek ma wnieść do mojego życia?”. I szukałem tych pozytywów i w pewnym momencie pojawiła się taka myśl: „no ok, to co ja mogę z tym swoim życiem zrobić? Jakie mogę korzyści wyciągnąć i jak mogę przekuć w atut tę moją amputację”, czyli cały czas było szukanie korzyści.

Fot. Mateusz Misztal

A zadajesz sobie czasem pytanie „co by było, gdyby?” 

Nie, bo to jest tylko gdybanie. A jeśli już się pojawia gdzieś w myślach to pytanie, to bardzo szybko je odsuwam, bo uważam, że jakichkolwiek scenariuszy nie wyobraziłbym sobie teraz w głowie, to to są tylko i wyłącznie moje scenariusze, moje założenia, moje wyobrażenia, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ja chcę być wdzięczny za swoje życie takie jakie jest teraz, a też takie gdybanie, „co by było” jest sprzeczne, bo jestem wdzięczny za to, co mam, a nie za to, co bym chciał mieć. Gdyby tak można było sobie pogdybać, to ok, mogło być przecież tak, że gdyby ten wypadek się nie wydarzył, to być może trzy dni później jechałbym i zderzył się np. z drzewem z większą prędkością i bym nie żył. A fakt jest taki, że mam to swoje życie, na jednej nodze i chcę być z tym życiem szczęśliwy. I dlatego jeżeli chodzi o przeszłość, to niech ona jest takim moim doświadczeniem, taką szkołą, ale skupiam się na tym, co dziś i trochę też co w przyszłości.

Kiedy i jak zaczęła się przygoda z ampfutbolem? 

Mniej więcej 3 lata po wypadku. To był rok 2011. Pamiętam dokładnie ten czas, bo to był też taki moment, kiedy ja szukałem tej odmiany piłki nożnej dla osób po amputacjach, bo gdzieś tam cały czas mówiłem, „kurczę, przecież to niemożliwe, żeby taka dyscyplina jak piłka nożna nie miała odmiany dla osób po amputacjach”. Słyszałem o blind futbolu, więc mówiłem, „nie no, kurczę, na pewno coś takiego jest”, i tak przeglądając ten internet, szukając różnych informacji, pewnego razu, to właśnie był chyba listopad 2011 roku, zobaczyłem relację z pierwszego zgrupowania jakie miało miejsce w Polsce, z października. Zobaczyłem zdjęcia, opis, znalazła się taka grupa i ja mówię „jest, mam, znalazłem”. Na drugi dzień biorę telefon dzwonię do Mateusza Widłaka, taki pokorny, mówię: „Panie Mateuszu, czy ja mogę dołączyć, czy mogę przyjechać, żeby zobaczyć jak to wygląda?”. Mateusz na to: „Tak, przyjeżdżaj”. Byłem przeszczęśliwy, że on odebrał, że w ogóle pozwolił przyjechać. Pamiętam, że noc wcześniej przed zgrupowaniem byłem tak podekscytowany, że nie mogłem spać. Budziłem się w nocy, kręciłem się, bo mówię: „Jak? Ja będę na zgrupowaniu? Jak to będzie? Będę mógł zobaczyć jak chłopaki grają? Jak to w ogóle będzie funkcjonowało? Kto tam gra? Jak To będzie wyglądało?”. To było niesamowite. Pamiętam też taki swój w ogóle pierwszy początek z piłką nożną po amputacjach, to był rok 2010. Ja w tamtym czasie jeździłem jako wychowawca, jako instruktor żeglarstwa na obozy z dziećmi i w trakcie takiego wyjazdu gdzieś tam z dzieciakami sobie wzięliśmy piłkę i graliśmy. I ja tak jakoś naturalnie tak na tej jednej nodze o kulach tę piłę z chłopakami kopałem. Gdzieś już chyba miałem wkomponowane w tą swoją strukturę ciała, żeby tę piłkę nożną uprawiać. 

Myślisz – ampfutbol. Mówisz…? 

Zespół. Zespół na wielu obszarach. Zespół na boisku, zespół w hotelu, zespół zawodników, zespół wszystkich osób, które tutaj ten ampfutbol tworzą. Zespół juniorski, zespół reprezentacji kobiet. Tutaj wszędzie, na różnych płaszczyznach tworzony jest zespół. Tutaj ludzie muszą ze sobą współpracować. Ludzie o różnych charakterach o różnych ambicjach, o różnych też motywacjach, o różnych historiach, i o różnych doświadczeniach. Sztuką jest połączyć te wszystkie różnorodności, a myślę że przez 12 lat ta sztuka się udaje, bo gdyby to się nie udawało, to myślę, że nie siedzielibyśmy tu i nie rozmawiali o tym, tylko ta dyscyplina po prostu gdzieś tam dalej byłaby uprawiana w sali gimnastycznej, bez piłek, bez strojów. Po prostu byłaby taką zlepką przypadków. A w Polsce ampfutbol rozwija się bardzo prężnie. Jest plan, są cele. Z roku na rok praktycznie ze swojej perspektywy zauważam postęp tej dyscypliny. Oczywiście, nie wszystko się udaje i jest wiele rzeczy, które można byłoby zrobić inaczej, zrobić lepiej, poprawić, może coś zrobić szybciej, ale jeśli mam właśnie do jednego słowa się ograniczyć, to – zespół.

Fot. Mateusz Misztal

Co najbardziej zapamiętasz z okresu gry w reprezentacji? 

Nie odpowiem na to pytanie, bo nie ma takiej jednej rzeczy. Ten ampfutbol, ta moja 12-letnia przygoda, była tak bogata w różne wydarzenia, w różne mecze, w różne też niepowodzenia, w różne radości, w różne smutki, w różnych ludzi, że wymieniając jedno wydarzenie, zbagatelizowałbym albo umniejszył innemu wydarzeniu. Począwszy od tego, wspomnianego wcześniej, telefonu do Mateusza Widłaka, idąc przez pierwszy trening, potem pierwsze mistrzostwa, drugie, kolejne mecze, wspaniałych kibiców – tego jest bardzo, bardzo dużo.

Ja z kolei pamiętam Twoje łzy podczas konferencji prasowej po półfinałowym meczu EURO w Krakowie. Widać było, że tamten mecz bardzo dużo dla was znaczył i że bardzo dużo z siebie wtedy daliście zarówno pod względem fizycznym jak i mentalnym. Trudno było tamtego wieczoru zasnąć?

Pewnie każdy miał swoje przemyślenia. Natomiast faktycznie, ten mecz nas dużo kosztował. Pamiętam też, że zawsze trener Marek Drogosz mówił, że ok, możesz przegrać mecz, ale nie możesz obok tego meczu przejść obojętnie. Jako zawodnicy chcemy do każdego meczu podejść na 200 procent, dać z siebie wszystko. Czasami nam to wychodzi lepiej, czasami nam to wychodzi gorzej. A ten wspomniany mecz półfinałowy z Hiszpanią? Cóż, bardzo chcieliśmy, bardzo chcieliśmy dojść do finału, bardzo chcieliśmy zagrać w finale. Byliśmy na Cracovii, ogromny stadion, mnóstwo kibiców, i to też dodawało nam tych emocji. To też był pierwszy taki turniej, gdy my graliśmy przy takiej ilości kibiców, i z jednej strony chcieliśmy im się pokazać z jak najlepszej strony i pokazać dobą piłkę, a z drugiej strony pewnie były takie osoby i takie momenty, gdzie ta noga była po prostu miękka podczas wejścia na murawę. I bywa też tak, że głowa chce, a ciało czasami odmawia posłuszeństwa, albo po prostu o czymś zapominasz, albo nie przesuniesz się w odpowiednim momencie, zapomnisz o swoim ustawieniu, albo wpadnie ci ułamek sekundy bez koncentracji, i to powoduje, że dany mecz przegrywasz, chociaż bardzo chciałbyś go wygrać. Myślę też, że taką charakterystyczną cechą naszego zespołu jest to, że nie lubimy zawodzić naszych kibiców. Mamy ich wyjątkowych, zwłaszcza tu w Krakowie, więc chcieliśmy ten mecz wygrać, nie wyszło. No nic, doświadczenie na przyszłość.

Fot. Mateusz Misztal

Jak wspomniałeś, ten mecz miał niesamowitą otoczkę. Duże zainteresowanie ze strony dziennikarzy, fotoreporterów, kibiców. Na trybunach był też przecież Prezydent Andrzej Duda. Można było wtedy dostrzec jaką drogę w Polsce przeszedł ampfutbol i jak chętnie stał się oglądany zarówno na trybunach jak i przed telewizorami. Co trzeba zrobić, żeby tego nie stracić?

Pracować. Ciężko pracować – na wielu obszarach. Mogę powiedzieć tylko z perspektywy zawodnika, że trzeba pracować, być cierpliwym, chcieć, bardzo chcieć i nie poddawać się pomimo wielu przeciwności, czy to w życiu prywatnym, czy to w życiu zawodowym, i być wiernym tej pasji. Ja już kończę swoją przygodę z reprezentacją, ale ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że ta cierpliwość, ta konsekwencja, ta ciężka praca – ona przyniesie efekty. Może nie zawsze tak szybko jak byśmy chcieli, ale te efekty przyjdą i wierzę, że ta przyszłość przed ampfutbolem – jeżeli ten rytm pracy zostanie zachowany – będzie dobra. Każdy wynik, każdy sukces, czy to jeśli chodzi o kluby w Lidze Mistrzów, czy Liga Narodów, czy mistrzostwa Europy, małe sukcesy powodują, że ta dyscyplina jest coraz bardziej rozpoznawalna, coraz chętniej oglądana i tez wiadomo, że także poprzez sponsorów coraz bardziej atrakcyjna. To się wszystko napędza i dlatego ta praca, praca i jeszcze raz praca jest bardzo potrzebna.

Kiedy po raz pierwszy pojawiła się myśl, że pora zakończyć przygodę z reprezentacją?

Nie pamiętam tego momentu, natomiast na pewno takim trudnym momentem były te ostatnie nieudane mistrzostwa świata, które też dały wiele do myślenia. Potem też zmiana sztabu szkoleniowego, z którym ja osobiście bardzo mocno byłem związany. Odnoszę wrażenie, że mieliśmy wiele wspólnych takich ludzkich wartości. Natomiast gdzieś z końcem tamtego roku tak sobie już powiedziałem, że gdy będzie taki moment w reprezentacji Polski, że trzeba będzie przekazać tę opaskę młodszemu pokoleniu, to będzie już dla mnie taki wyraźny sygnał do tego, żeby z tej reprezentacyjnej sceny zejść i tak się wydarzyło w marcu. Jeśli się więc coś sobie obiecało, to trzeba być tutaj słownym.

Ta opaska na ramieniu bardziej dodawała pewności siebie, wzbudzała większe poczucie odpowiedzialności za drużynę i za wynik na boisku czy może jednak ciążyła?

Myślę, że ten pierwszy aspekt, czyli takie poczucie odpowiedzialności za siebie w drużynie. Sprawiała też, że trzeba było wymagać od siebie dużo więcej, i dodawała też odpowiedzialności za zespół, za to jak on funkcjonuje, jak funkcjonują poszczególne osoby, jak nowi zawodnicy, którzy wchodzą do zespołu. Dawała też taką wrażliwość na to, co się dzieje w zespole. Takie poczucie, że musisz mieć radar w głowie, który cały czas kręci się dookoła i jest czujny na wszystkie relacje w zespole, na to co się dzieje: na relacje zespół – sztab. To też jest pilnowanie różnych rzeczy, ale przede wszystkim wymaganie od siebie, bo nie mam prawa mówić komuś co ma robić, jak ma żyć, natomiast uważam, że swoim zachowaniem, swoją postawą mogę pokazywać pewną drogę. To czy ktoś taką drogę wybierze, to już będzie jego decyzja. Natomiast ja chciałem poprzez przykład dawać pewne rozwiązania. I jako kapitan właśnie taki pomysł na siebie znalazłem.

Fot. Mateusz Misztal

Jak wspominasz pracę z Markiem Dragoszem? Był trenerem przez 11 lat.

Bardzo dobrze. To dla mnie kawał cennego czasu. Większość mojego ampfutbolowego czasu to właśnie Marek Dragosz i spółka. Człowiek, który jest dla mnie bardzo ważny i jako trener i jako człowiek, z którym do tej pory mam kontakt. Tego wszystkiego, czego nauczyłem się w ampfutbolu, w dużej mierze zawdzięczam właśnie Markowi. Dlatego też wcześniej wspomniałem, że bardzo mocno przeżyłem to pożegnanie, to zakończenie współpracy. W życiu zmiany są jednak nieuniknione. Tak jak amputacja jest pewną zmianą w życiu, tak właśnie jest też ze zmianą sztabu. Trzeba to zaakceptować i nauczyć się budować relacje z nowym sztabem i wyciągnąć z tego jak najwięcej tych dobrych rzeczy.

Jesteś też trenerem w projekcie juniorskim. Widzisz tam już swoich następców w reprezentacji?

Nie chcę tam widzieć swoich następców. Chcę, żeby ci chłopcy byli sobą, żeby nie naśladowali Przemka Świercza, Bartka Łastowskiego, Krystiana Kapłona, tylko budowali siebie, swoją tożsamość. Oczywiście, jeśli chcą, mogą się inspirować pewnymi rzeczami, ale najważniejsze jest to, żeby widzieli co mają dobrego w sobie, żeby mieli wysokie poczucie własnej wartości. Oprócz tego, że pracuję z nimi w obszarze sportowym, to także w obszarze mentalnym, to jest taki główny obszar. I chcę, żeby oni właśnie widzieli co mają dobrego w sobie, co mogą dobrego wnieść do zespołu, że to, że są różni od siebie, to nie znaczy, że ktoś jest lepszy a ktoś jest gorszy, tylko każdy z nich tą swoją różnorodnością może być siłą dla zespołu. I na tym mi bardzo zależy, żeby oni czuli, że nie mają być kimś innym, mają być sobą, a na bazie tego zbudują w przyszłości naprawdę mocny zespół. Wierzę w to, że ci juniorzy będą cierpliwi, będą konsekwentni i wytrwają do tego seniorskiego wieku, bo potencjał mają i tutaj trzeba tylko pracować.

W ostatnim czasie coraz głośniej jest także o kobiecej sekcji ampfutbolu. Przetarliście już ampfutbolowy szlak w ostatnich latach. Będzie dzięki temu paniom łatwiej dotrzeć do punktu, w którym jest dziś męska reprezentacja?

Hmm, nie wiem. Panie mają też swoją pracę do wykonania. One też myślę zdają sobie sprawę, że budują coś swojego, coś niepowtarzalnego. Są pierwszą reprezentacją w Europie, są pierwszymi kobietami w Polsce, które tę dyscyplinę uprawiają, więc one też będą wytyczały swoją drogę. Pewnie w jakimś stopniu jest troszeczkę łatwiej, bo zaczynają z innego pułapu niż my w 2011 roku, ale myślę, że mają świadomość tego, że wszystko jest w ich głowach, w ich rękach, ich nogach, i że warto pracować. Jedyne co my możemy im pokazać, to to, że jeśli właśnie będą pracowały, to czeka ich wiele wspaniałych meczów, turniejów, emocji, zwycięstw i przegranych spotkań. Warto to wszystko robić, warto pracować, dla tych chwil, dla tych momentów. Te wyrzeczenia, które one podejmują teraz – w codziennym treningu – przynoszą efekty, co mogą zobaczyć na naszym przykładzie. I być może o tyle będzie im łatwiej, że już mogą zobaczyć, że ta praca popłaca.

Fot. Mateusz Misztal

Co Przemysław Świercz, trener mentalny, powiedziałby tym wszystkim po amputacjach, którzy siedzą w domach, lubili i lubią sport i troszkę może boją się dołączyć do któregoś z klubów albo do projektu Junior Amp Futbol?

Nie lubię takich pytań, bo to zależy od konkretnej osoby. Dlaczego się boi? Co powoduje, że nie chce wyjść z domu, tylko jest zamknięty w tych czterech ścianach? Przemek Świercz, trener mentalny, chętnie by się spotkał z taką osobą i chętnie by z nią porozmawiał. Natomiast mogę się odnieść do tego lęku – i tego jestem pewien – że tak naprawdę nie boimy się i nie stresujemy się tym faktem pójścia na siłownię czy tym faktem podjęcia aktywności fizycznej – jakiejkolwiek – tylko boimy się tego, co my sami o tym myślimy. Budujemy sobie w głowie nasze przekonania, scenariusze, że ktoś będzie na nas krzywo patrzył, że być może ktoś się będzie z nas śmiał, że być może ja nie dam rady, że sobie nie poradzę. I jedyne co mogę tutaj na początku powiedzieć, to to, że te przekonania, które mają niektóre osoby w głowie, są nieprawdziwe. Warto te myśli zamienić na takie pozytywne postrzeganie samego siebie: że jeżeli chcę, to mogę to zrobić. Chcę iść na siłownię, to biorę torbę i idę. Nie patrzę na to, co mi się wydaje, że ktoś sobie coś pomyśli. Rzeczywistość jest taka, że nie mamy wpływu na to, co pomyślą sobie inne osoby. Siedzimy tu sobie i rozmawiamy, dookoła jest wiele osób i każdy może pomyśleć coś innego i na to nie mamy wpływu. Warto skoncentrować się na tym, na co ja mam wpływ, i tutaj tą swoją życiową energię spożytkować. Jeżeli mam taką potrzebę, a myślę, że to jest naturalna potrzeba, ruchu, aktywności fizycznej i akceptacji, to przede wszystkim najpierw muszę zaakceptować samego siebie. Bo często jest tak, że my, osoby z niepełnosprawnością, mówimy że społeczeństwo nas nie akceptuje, że nam, osobom z niepełnosprawnością, jest ciężko poruszać się i odnaleźć się w świecie. Ale ja bym troszeczkę to odwrócił. Czy Ty, osoba z niepełnosprawnością, zaakceptowałeś siebie takiego, jakim jesteś? I czy dajesz sobie prawo do tego, że będąc osobą z niepełnosprawnością, możesz być szczęśliwy? Mi też kiedyś ktoś tak fajnie powiedział: „Słuchaj, to że nie masz nogi, nie zwalnia ciebie z obowiązku bycia dobrym człowiekiem, mężem, ojcem” i tutaj możemy wstawić wszystkie inne role, które pełnimy w życiu. Trochę się rozgadałem. Generalnie chodzi o to, żeby zaakceptować siebie takiego jakim jesteś i dać sobie prawo do tego, żeby być szczęśliwym i ruszyć się. To nie musi być koniecznie siłownia, to może być zwykły spacer, to może być rower, basen. Wtedy można zobaczyć, że jeśli przełamiesz taką pierwszą barierę u siebie, to nabierzesz takiej motywacji, energii do tego, żeby przełamać kolejną, potem kolejną i kolejną. Trzeba odważyć się zrobić pierwszy krok, który bardzo często robimy w naszej głowie.

Print Friendly, PDF & Email