Świątecznie? Oczywiście, że tak!

Świątecznie? Oczywiście, że tak!
Fot. archiwum prywatne autorów

Grudzień. Nic na to nie poradzimy – automatycznie kojarzymy ten miesiąc ze Świętami Bożego Narodzenia. Tak już jest. Nie szkodzi, że to kalendarzowo zaledwie trzy dni z całego miesiąca – gdy tylko miną andrzejki (a nawet i wcześniej) wchodzimy w grudniowo-świąteczny nastrój.

W tym roku, kiedy jedna niepewność goni drugą, kiedy planowanie czegokolwiek stało się wyzwaniem, a niepokój towarzyszy nam na co dzień, trzeba skupić się na tym, co pewne, na co na bank możemy liczyć. Grudzień jest jedną z nich. Przyszedł i póki świąt nie będzie, nigdzie się nie wybiera.

Cudownie byłoby, gdyby taką pewną pozycją był też śnieg. Cóż bardziej magicznego niż spadające z nieba płatki? Wszakże o „White Christmas” niejedną pieśń napisano. Niestety – aż tak się zapędzić nie możemy…

Wiemy podświadomie, że jednak święta nie będą takie jak zawsze, a przynajmniej tak zakładamy. Co to tak naprawdę oznacza? Dlaczego z takim niepokojem o nich myślimy w tym roku i co tak naprawdę ma się zmienić?

W obliczu tak dużego niepokoju, co wielu spraw, jak choćby ile osób będzie mogło zasiąść przy stole i czy w ogóle uda nam się spotkać, my już postanowiliśmy – skupimy się na tym, co jest pewne. Na stałych elementach, które stopniowo, krok po kroku, wprowadzają nas w ten, jakże unikalny i ulotny, świąteczny nastrój.

Dla nas to jeden z najpiękniejszych okresów w roku. Nawet jeżeli nie wygląda jak w świątecznych filmach, które uwielbiamy oglądać, ale im dorównać to wyzwanie… Tam zawsze jest mnóstwo zaskakująco puszystego śniegu, a ozdób i lampek na metr kwadratowy jest zwykle tyle, że niejeden sklep by tego u nas nie ogarnął. Do tego wszyscy mają stroje, makijaże i fryzury jakby zaraz zasiadali do stołu świątecznego, nawet jeśli wynoszą tylko śmieci albo wychodzą przed obwieszony lampkami dom, przywitać się z sąsiadem.

Pomimo to uwielbiamy je oglądać! Cała w tym magia. Cała radość w tym patosie. One są bardzo stałym punktem zaczepienia i prowokują bardzo dużo kreatywności świątecznej. Pojawia się ich tyle, że spokojnie wystarczy oglądania do Wielkanocy. Oczywiście od razu chcemy jak najszybciej mieć tak u siebie w domu. Zwykle kończy się na choince, stroiku na stole i lampkach w pokoju, ale zapał zawsze jest ogromny!

Ogranicza nas tylko wyobraźnia (no i może powierzchnia mieszkania i zasobność portfela). Dookoła same pokusy. Nie da się przejść obojętnie obok kiermaszu świątecznego, który przypomina wioskę Świętego Mikołaja i wszystko tam jest NIEZWYKLE POTRZEBNE.

Dlatego właśnie już w połowie listopada owinęłam lampkami wszystko, co stało na komodzie, a z każdego takiego pobytu na kiermaszu wracam z gwiazdą betlejemską. Czemu nie?! Potem brakuje czasu, żeby się wszystkim nacieszyć, a pod koniec stycznia to już nie ten klimat…

Gdy już obwiesimy lampkami co się da i ozdoby świąteczne zaczną podejrzanie codziennie pojawiać się na coraz to nowych miejscach w domu, czas na kolejny pewnik: zakupy. Nieodłączna część świąt. Muszą być robione w pośpiechu i szaleńczym pędzie.

Nieważne, że rodzina może nie spotka się w tak szerokim gronie jak zawsze, nieważne, że w sklepie mogą być „dwie osoby na dział” – 3 kilogramy kapusty na bigos musi być i nie ma dyskusji. Jak już się je upchnie w garnku z przepisowym mięsem w ilości nie mniejszej, to ma się gotować tydzień, bo inaczej świąt nie będzie i już. Mniej więcej w tym samym czasie muszą też powstać ciastka, obficie polane i posypane wszelkimi dostępnymi do tej czynności kolorowymi specyfikami. Tego nikt nam nie odbierze. Tego nie damy sobie odebrać.

Są więc ozdoby rodem z filmów, bigos i ciastka. Co jeszcze będzie na bank? Ano prezenty. Co prawda Mikołaj obecnie świadczy usługi online, ale prezenty muszą być. Bez nich się nie da również przejść świąt, a pomysłowość w pozyskiwaniu ich i przekazaniu osobom, z którymi nie możemy się spotkać, wydaje się być obecnie nieograniczona.

Kiedy już wiemy, co mamy kupić (albo właśnie nie wiemy…), tłumnie ruszamy w bój do, ograniczonych ilością osób na metr kwadratowy, sklepów. Nie zrażając się tym zupełnie. Tak jak co roku jesteśmy w amoku wiszących dookoła ozdób świątecznych, kolęd puszczanych z głośników i szumnie ogłaszanych promocji, które czasem okazują się nimi wcale nie być.

Reklamy potencjalnych podarunków w telewizji zdają się zupełnie nic nie robić sobie z faktu jakiegoś niepokoju – nie zanotowały różnicy. Jest ich tak dużo, że już kilka razy złapałam się na śpiewaniu jingla z jakiejś, której nawet nie widziałam, tylko słyszałam z innego pokoju. Co więcej, zupełnie nie wiedząc, cóż to w ogóle jest…

Tak jest co roku i to kolejny stały punkt, który na szczęście nie zmienił się i który już od połowy listopada przypomina nam, że święta za rogiem. Gdy już damy się ogarnąć tej świątecznej aurze i wpadamy w jej sidła, jedyny niepokój, jaki czujemy to to, czy dostaniemy boczek na roladę w mięsnym obok i czy prezenty zostały zamówione odpowiednio wcześniej. I wtedy wiemy, że jest dobrze, bo wszystko zaczyna się w naszych głowach. Tam powstaje nastrój i radość.

O tę głowę musimy bardzo dbać, szczególnie teraz, kiedy okoliczności, delikatnie mówiąc, nie pomagają.

W ogromnej większości przypadków to od nas zależy, jak przeżyjemy te święta. Nawet jeżeli przyjdzie nam być w izolacji, to możemy sobie tę izolację odpowiednio przystosować. Nie poddać się. Święta przyjdą, może nawet spadnie ten śnieg. Będą tak jak zawsze tylko przez chwilę i to od nas zależy, jak tę chwilę przeżyjemy.

Tego roku coś jednak jest inaczej. Bardziej niż kiedykolwiek bądźmy wyrozumiali dla drugiego człowieka i wrażliwi na jego potrzeby. Może się zdarzyć, że sąsiad, któremu od 20 lat mówimy tylko „dzień dobry”, mijając go na spacerze z psem, nagle będzie potrzebował, żeby mu zrobić zakupy albo podrzucić trochę tego bigosu, który od tygodnia się u nas gotuje. Może być też tak, że to my będziemy tym sąsiadem… Wesołych Świąt!

Print Friendly, PDF & Email