Jan Arczewski, działacz społeczny, psycholog, inicjator i prowadzący pierwszy w Polsce Telefonu Zaufania dla Osób Niepełnosprawnych został pośmiertnie wyróżniony Odznaką Honorową „Za Zasługi dla Ochrony Praw Człowieka”.
Uroczystość przyznania odznaki odbyła się 6 września 2023 r., w 11 rocznicę ratyfikacji Konwencji ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami.
Odznaka honorowa Rzecznika Praw Obywatelskich „Za Zasługi dla Ochrony Praw Człowieka” została ustanowiona 2 listopada 2009 r. Jest zaszczytnym wyróżnieniem za szczególne osiągnięcia w dziedzinie ochrony praw człowieka, może zostać nadana obywatelom Rzeczypospolitej Polskiej, obywatelom państw obcych, a także organizacjom i instytucjom.
– Odznakę „Za Zasługi dla Ochrony Praw Człowieka” przyznajemy za późno. Przyznajemy ją człowiekowi, którego już nie ma z nami, który odznakę tę powinien otrzymać o wiele wcześniej. Dzieło, które nam zostawił, powinno być pamiętane, doceniane i kontynuowane. Powinno służyć za wzór i przykład. To właśnie takie postawy stanowią o naszym człowieczeństwie, są też źródłem naszego przekonania, że godność i prawa człowieka można i należy chronić skutecznie – mówił o laureacie RPO Marcin Wiącek.
– Jan uważał, że miłość do człowieka jest najważniejsza. Czas, rozmowa, szczere zainteresowanie i szacunek są najcenniejszymi darami, jakie możemy dać bezinteresownie drugiemu człowiekowi. Służyć drugiemu człowiekowi to żyć – to było motto jego całego życia – mówiła w laudacji Alicja Jankiewicz, Prezeska Honorowa Lubelskiego Forum Organizacji Osób Niepełnosprawnych – Sejmik Wojewódzki.
Nagrodę w imieniu Laureata odebrała jego siostra Zofia Szczerbicka.
Podziękowała za wyróżnienie w imieniu całej rodziny i wyraziła żal, że Jan nie mógł zrobić tego osobiście. – Janek na pewno bardzo by się z niej cieszył – powiedziała.
Zofia Szczerbicka opowiedziała zgromadzonym o ostatnich dniach życia Laureata. Podkreśliła, że do samego końca pozostawał oddany pracy i potrzebującym go osobom. – Brat zawsze dzwonił wieczorem. Umówiliśmy się, że nie będziemy rozmawiać w ciągu dnia, by nie blokować innych dzwoniących osób – mówiła.
Nie ustawał w niesieniu pomocy nawet wobec dramatycznie pogarszającego się stanu zdrowia. – Janek był bardzo uparty. Jeszcze pół godziny przed śmiercią, będąc już pod tlenem, domagał się od sanitariuszy, by posadzili go na wózku i pozwolili mu pracować na infolinii – wspominała siostra Laureata.
Na koniec swojego wystąpienia Zofia Szczerbicka w imieniu całej rodziny podziękowała wszystkim, którzy opiekowali się Janem i pomagali mu w życiu.
Jan Arczewski urodził się 63 lata temu, 20 lipca 1960 roku w małej miejscowości na Podlasiu w Łysowie koło Łosic. Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Jego rozwój fizyczny był trochę inny niż pozostałej szóstki rodzeństwa. Zaczął chodzić dopiero, gdy miał 2 lata. Często się potykał, przewracał i nie mógł się podnieść. Zaniepokojeni rodzice dopiero wtedy zaczęli bardzo się niepokoić i szukali przyczyny i ratunku u wielu lekarzy. Ale koszty wizyt lekarskich były bardzo wysokie, a tata był właścicielem gospodarstwa rolnego – wtedy rolnicy i ich rodziny nie mieli ubezpieczenia. Po ujawnieniu się choroby syna musiał podjąć pracę jako portier/wartownik w państwowym przedsiębiorstwie, by w ten sposób uzyskać prawo do bezpłatnej opieki lekarskiej.
I po wielu wizytach lekarskich, pobycie w szpitalu w Łosicach, Siedlcach i Warszawie Jankowi, w wieku 5 lat, postawiono diagnozę: rdzeniowy zanik mięśni, choroba nieuleczalna, postępująca, maksymalny czas życia 30 lat.
Mając niecałe 6 lat, przestał chodzić. Ale ta sytuacja nie wycofała go z aktywności. Był bardzo inteligentnym dzieckiem, miał wiele pasji i zainteresowań, ogromną wytrwałość, upór, chęć poznawania świata i ludzi. Miał wspaniałych, kochających rodziców i rodzeństwo.
Dzięki nim mógł osiągnąć bardzo dużo. Po latach, kiedy wydał swój tomik wierszy, to dedykował go właśnie rodzicom. Pierwszy wiersz dedykował ojcu i mówił tam o tym, że dziękuje mu za to, że przynosił mu w pudełku chrząszcza, że sadzał go na konia, że mógł tego po prostu spróbować. I na końcu zawarł takie słowa: „Dziękuję Ci Tato, że byłeś ze mnie dumny, kiedy umierałeś”.
To jest strasznie ważne i często, kiedy obserwujemy osoby z niepełnosprawnością z różnymi pasjami, to wtedy mamy okazję widzieć, widzą swojego syna, swoją córkę, który jest pięknym, utalentowanym człowiekiem. To jest bardzo ważne. Ta dzisiejsza nasza uroczystość to jest również dla pani Zofii olbrzymie przeżycie, honor i to, że został doceniony.
Przy pomocy rodziny i rówieśników, którzy w różny sposób pomagali mu dostać się do szkoły – furmanką, na ramie roweru, na barana, czy też sankami – ukończył szkołę podstawową, która była 2 kilometry dalej. Następnym etapem jego edukacji była szkoła zawodowa w Konstancinie-Chylicach. Ukończył ją jako introligator-pamiątkarz. Naukę kontynuował dalej w liceum. Maturę zdał w liceum w Zakopanem-Kuźnicy w 1979 roku. Na wysłane do wielu szkół wyższych podania o przyjęcie na studia, w których informował o swojej niepełnosprawności, tylko Katolicki Uniwersytet Lubelski zaprosił go na egzaminy. Zdał, został studentem psychologii na Wydziale Filozofii.
Podczas studiów zamieszkał w Domu Pomocy Społecznej. Ale to, że ukończył studia, zawdzięczał swoim kolegom, którzy codziennie odwozili go, prowadzać wózek, i wnosili do uczelni. Dlatego jest tak strasznie ważne, żeby te bariery fizyczne nie hamowały rozwoju osób z niepełnosprawnościami.
Mieszkał nadal w domu pomocy społecznej i szukał pracy. W jednym z wywiadów prasowych powiedział: „Po skończeniu studiów nie chciałem być rencistą. Marzyłem o pracy w wyuczonym zawodzie. Ale wszędzie odpowiadano mi, że człowiek z tak znacznym zniekształceniem fizycznym nie może być pedagogiem”.
Ale się nie załamywał. Gdy się dowiedział, że w Domu Pomocy Społecznej „Kalina” chcą zatrudnić psychologa, zawalczył o to miejsce. Zaproponował swoją kandydaturę i dodatkowo złożył ofertę prowadzenia telefonu zaufania dla osób niepełnosprawnych. I w tym domu zamieszkał.
Dostał dziewięciometrowy pokoik i tam przez 37 lat prowadził telefon zaufania dla osób niepełnosprawnych. Oficjalnie telefon funkcjonował od poniedziałku do piątku w godzinach od 9 do 16, ale w praktyce we wszystkie dni tygodnia, nawet do 22. Był jedynym pracownikiem tego telefonu, on dbał o informacje o jego działalności. Poprzez telefon udzielał pomocy nie tylko typowo psychologicznej, ale przekazywał informacje o sposobach rozwiązywania problemów socjalno-bytowych, interweniował w sprawach trudnych i towarzyszył również w samotności osobom z niepełnosprawnością.
Od początku istnienia telefonu przeprowadził ponad 100 tys. rozmów, również zagranicznych. Gdy tylko sytuacja tego wymagała, osoby szukające wsparcia odwiedzały go w pokoju. W pierwszych latach, kiedy Jan był bardziej sprawny, on też je odwiedzał. Potem, gdy choroba postępowała i praktycznie nie mógł się zupełnie samodzielnie poruszać – bo tylko ruszał prawą dłonią – głównie to były rozmowy telefoniczne, smsy, maile.
W Domu Pomocy Społecznej „Kalina” dodatkowo był koordynatorem praktyk studentów pedagogiki, psychologii, pielęgniarstwa, fizjoterapii, rehabilitacji i służb społecznych. Zapoznawał praktykantów z placówką, ustalał harmonogram, koordynował pracę, tłumaczył i uczył zasad, specyfiki kontaktu z osobami starszymi i niepełnosprawnymi, oceniał i pisał opinie. Był sumienny, obowiązkowy, opanowany, ale i bardzo wymagający.
Po prostu on wszedł w swoją sytuację. Wiedział, że często ułożenie ciała, głowy, decyduje o tym, że człowiek ma w ogóle ochotę żyć i coś robić. Przekazał swoja osobistą praktyczna wiedzę wielu osobom, które potem pracowały w organizacjach, ośrodkach i instytucjach pomocy społecznej.
Zorganizował również w dwóch domach pomocy grupę wolontariuszy. Liczyła ona nawet momentami do 60 osób. Wychodzili z mieszkańcami domu na zakupy, czytali im książki, prasę lub po prostu rozmawiali. Wielokrotnie byli wyróżniani w konkursach na Wolontariuszy Roku Lubelszczyzny.
Pan Jan był osobą spokojną, pogodną, ale i pedantyczną. jak nie mógł się poruszyć, to dokładnie musiał wiedzieć, gdzie jest coś położone, bo w ten sposób zapamiętywał. To decydowało, że mógł funkcjonować.
W 1989 roku za swoje bezinteresowne zaangażowanie w pomoc innym otrzymał medal „Serce dla Serc”. W następnych latach był wielokrotnie wyróżniany i doceniany w obszarze pomocy społecznej, służby człowiekowi, edukacji czy osiągnięć artystycznych.
To ponad 30 nagród i wyróżnień. A mówimy o człowieku, który miał tylko sprawną dłoń. To jest po prostu nieprawdopodobne, że potrafił tak dużo zrobić i zorganizować taką nić pomocy.
Uważał, że miłość do człowieka jest najważniejsza. Czas, rozmowa, szczere zainteresowanie i szacunek są najcenniejszym darem, jaki możemy dać bezinteresownie drugiemu człowiekowi.
Służyć drugiemu człowiekowi, to żyć – tak napisał w dedykacji swojej książki „Widzę Cię człowieku” w 1999 roku.
To było motto jego całego życia.
Więcej w temacie przeczytać można na stronie RPO tam też więcej zdjęć z wydarzenia.