Sezonowo i smacznie

Sezonowo i smacznie
Fot. nadesłane

Warzywa i owoce sezonowe pobudzają nasz apetyt i zachęcają co roku do korzystania w trybie tzw. „ile się da”. Niczym biegacz w blokach startowych czujnie przygotowujemy się do biegu po te optymalne i ruszamy na podbój targowisk. A wtedy ogranicza nas już tylko wyobraźnia, możliwości i umiejętności przerobowe, ewentualnie dostęp do sprawdzonych przez kolejne pokolenia przepisów na potrawy i przetwory sezonowe.

Moja wiedza na temat sezonu na poszczególne warzywa i owoce bardzo wzbogaciła się, od kiedy mieszkamy blisko targowiska. Mimo że w tym roku ceny nie rozpieszczają, co jest kombinacją wirusa i pogody, to jednak optymalne terminy sięgania po warzywa i owoce pozostały podobne.

Ja opieram swój plan przeszukiwania targowiska na kilku mocnych filarach. Reszta, powiedziałabym, raczej przy okazji wpada do koszyka, a konkretnie torby na kółkach, która otworzyła przede mną nowy rozdział zakupów na targowisku. Z racji odległości, jaka dzieli mnie od rynku, jechanie na zakupy samochodem byłoby, delikatnie mówiąc, dziwne, dlatego zwykle wracałam obładowana siatkami różnej wielkości lub z wypełnionym po brzegi wózkiem, jeżeli byłam z Julką. Odkąd mam ową torbę (pojemność 40 l) ogranicza mnie tylko ilość gotówki w portfelu, bo jako fanka płatności kartą, kiedy nie mam takiej możliwości, zawsze biorę za mało pieniędzy.

Czasem też cierpliwość, a konkretnie jej brak, bo ilość sprzedawców z tymi samymi rzeczami powoduje, że po początkowym ambitnym szukaniu najlepszego we wszechświecie pomidora (zawsze po kupieniu znajduję jednak lepszego) i odwiedzeniu w tym celu 45 stanowisk, kolejne zakupy robię „nieważne gdzie, byle szybciej”.

Tak więc: truskawki – wiadomo, czerwiec, lipiec, i wtedy ile się da i jak często się da. Jeść, jeść i jeść. W międzyczasie pojawiają się coraz lepsze i coraz bardziej soczyste pomidory, ogórki, młoda kapusta, cukinia, fasolka szparagowa i kalafior. To, jak dla mnie, kwintesencja sezonu.

Gdy w sierpniu i jeszcze trochę we wrześniu dochodzi papryka, to ilość jedzonego przez nas leczo jest nie do policzenia. Julka je uwielbia i to dla mnie jest zawsze motywacja numer jeden. My też.

Od wielu lat podziwiam przyjaciółkę (przyjaciół mam szczęście mieć kilku, ale ona na pewno będzie wiedziała, że to o niej), której piwnica wypełniona jest po brzegi przeróżnymi pysznościami w słoikach, a miesiące wakacyjne równie po brzegi wypełnione ich przygotowywaniem. Jesteś wielka. Czasem coś mi wpadnie w rączki.

Ja nad zachowaniem tych pyszności na dłużej cały czas pracuję… Nie ufam swoim umiejętnościom pasteryzacji i zdecydowanie bliżej mi do mrożenia niż wekowania. Dlatego zwykle ograniczam się do dżemu truskawkowego i ketchupu z cukinii, które to pozycje w menu Julci są bardzo silne od lat. Trzymam je w lodówce. Tak na wszelki wypadek…

Mam też swoje małe radości. W tym roku moje balkonowe pelargonie cieszą się (albo i nie) towarzystwem pomidorków koktajlowych, których ilość co prawda nie rokuje na wekowanie, ani nawet porcję leczo, za to satysfakcja jest ogromna.

Julka lubi bardzo dużo warzyw, owoców i potrawy z nich. To bardzo umila ich przygotowywanie i daje radość ze wspólnego jedzenia. Karmienie Julci nie jest łatwe i nie wszystko można jej dać, ponieważ ma problem z gryzieniem, dlatego jej posiłki są kombinacją tego, co jej smakuje i wygody podania.

Warzywa i owoce sezonowe znacznie urozmaicają tę dietę, dlatego odwiedzamy targowiska i korzystamy „ile się da”.

Fot. archiwum prywatne autorów
Print Friendly, PDF & Email