Różne aspekty weryfikacji

Różne aspekty weryfikacji
Fot. arch prywatne Ilony i Damiana Nowackich

Każdy z rodziców podlega jakiejś weryfikacji. W sumie nawet kilku. Jest ta z zewnątrz, kiedy wszystkim (rodzinie, przyjaciołom) dookoła się wydaje, że na problemie, z którym właśnie się mierzymy, znają się najlepiej i powstaje mnóstwo rad z cyklu „na Waszym miejscu…”. Muszę przyznać, że w naszym przypadku nie jest z tym źle. Chyba jawimy się jako ktoś, kto zna się na tyle na tym co robi, że nie wymaga dodatkowych „dobrych rad”. Jeżeli więc jakieś płyną, to te prosto z serca i naprawdę przemyślane, konstruktywne i wartościowe.

Jest też weryfikacja wewnątrz nas, która pcha nas lub odciąga od konkretnych zachowań, wpływa na podejmowanie decyzji, taki nasz, mniej lub bardziej godny zaufania, instynkt. Z czasem, im bardziej jest poparty naszym doświadczeniem, tym bardziej uczymy się mu ufać.

Ale jest też weryfikacja ze strony najbardziej naszym postępowaniem zainteresowanych – naszych dzieci. To one odczują na sobie to, w jaki sposób i czym, będziemy się kierować w naszej wspólnej drodze przez życie, żeby potem, być najlepiej jak można przygotowanym do tej, mniej już wspólnej.

Możliwe, że przedstawiłam właśnie najbardziej uproszczoną w dziejach definicję wychowania… Możliwe… bo my, rodzice Julci, o wychowaniu wiemy niezbyt dużo. W naszym „Julka i My” życiu określenie „opieka” pojawia się zdecydowanie częściej niż „wychowanie”.

Jak więc uzyskać informację zwrotną, czy się sprawdzamy jako rodzice, czy Julce z nami dobrze, czy czuje się kochana i bezpieczna… Czy zwyczajnie jest z nami szczęśliwa…

Paradoksalnie w sytuacji, w której Julka jest całkowicie zależna od nas i w każdym aspekcie swojego życia musi na nas polegać, ma (delikatnie mówiąc) minimalną szansę na to, żeby nas konstruktywnie zweryfikować. Konstruktywnie, czyli tak, żebyśmy załapali, co robimy nie tak i to zmienili.

Wiadomo, codzienne sprawy, związane z opieką nad Julcią pochłaniają sporo czasu i energii. Wytwarza się przy tym takie przekonanie, że postęp w rehabilitacji, dobry apetyt, dobre wyniki, przespana noc i opanowany atak padaczki, luźne rączki, dobrze ustawione bioderka i zahamowany w miarę postęp skrzywienia kręgosłupa, to właśnie to, co powoduje, że się sprawdzamy jako rodzice, że mamy poukładane i ogarnięte. Jesteśmy z siebie dumni.

A to przecież tylko podstawy… Dobrze, zajmują sporo czasu i angażują sporo emocji i energii, ale to nasz rodziców punkt widzenia. Dla Julci to jest życie po prostu. To że jest podnoszona, przenoszona, sadzana i kładziona miliony razy dziennie, karmiona, myta, przebierana i przekładana, masowana i ćwiczona, to w jej rozumieniu nic odbiegającego od normy. To właśnie jest dla niej norma i punkt wyjścia. Julcia innej możliwości nie zna. Nie postrzega tego, jako coś nadzwyczaj obciążającego.

To tak naprawdę zwyczajnie niezbędne do życia minimum, którego, skoro sama nie umie sobie z tym poradzić, to widocznie tak jest, że robią to za nią rodzice.

Normalka.

W tym temacie nie podlega to w jej oczach pewnie weryfikacji, bo to absolutna podstawa.

W czym więc?

Bo jakże często słyszymy, powiedziane z troską „ojej, ale macie z Julą ciężko na pewno…” (przy okazji – nie mówcie tak nigdy, jak zależy Wam na sympatii osób, do których się zwracacie)…

Dlaczego nie zdarzyło nam się nigdy usłyszeć „ojej ale masz Jula pewnie ciężko z tymi rodzicami?..”

A może ma. Bo może te spodnie, które ostatnio kupiłam to „o matko Mamo, serio!?…Ja mam w tym iść do szkoły!?…” a ja ubieram, bo Jula nie może mi nic powiedzieć… i co więcej oczywiście jestem przekonana, że bardzo jej się podobają, bo się uśmiecha… A umówmy się – Jula się dużo uśmiecha, taka jest wesoła po prostu.

I ten obiad ostatnio – „dobra, lubię zupę pomidorową z lanymi kluskami, ale nie CODZIENNIE przez tydzień!” bo jak raz zjadłam z apetytem to już teraz koniec – będzie przez kilka dni ciągle… I foch jak raz nie zjem bo „przecież wczoraj Ci smakowała…”

O spacerach nawet nie ma co zaczynać – no ok, lubię spacery, ale znowu do parku?! Znowu z ciociami na kawę na Starówce?! Może faktycznie ten sernik, który zjadłam w kawiarni był ostatnio pyszny, ale ja wolałabym zostać w domu i obejrzeć ulubiony film… A Mama wprowadza program zdrowego spędzania czasu na powietrzu… Niech sobie balkon otworzy!…

I ten wieczny problem ze spaniem… Weź tu im dogódź… Jak chcę spać to mnie budzą, jak się budzę to narzekają, że nie śpię… Jak żyć?! I przecież wiadomo, że jak się budzę, to chcę żeby mi poprawić nogi albo położyć na drugi bok… Co tak ciężko z tego zrozumieć?…

I owszem, mam długie włosy, ale Mama mogłaby bardziej uważać jak mnie czesze, szczególnie jak się spieszy. Bo szarpie czasem że nie mam pytań… I to mycie… i suszenie… W sumie to lubię krótkie, więc może się w końcu domyśli, żeby odwiedzić fryzjera…

I ciągle chcą, żebym się uśmiechała. Jak Tata mnie rozśmiesza to nie ma opcji – uwielbiam to i zawsze śmieję się do rozpuku, aż brzuch boli. Ale jak tylko człowiek ma trochę gorszy humor i kwaśną minę to zaraz miliony domysłów co mi jest… Nic… Taki dzień…

Ech z tymi rodzicami…

Ironią jest przy tym, że takie założenia, co Jula może tak myśleć, a co nie, właśnie tylko nimi są – założeniami. Nie możemy wiedzieć na pewno, z czym jej wychodzimy naprzeciw, a z czym przeszkadzamy. Kiedy w lot łapiemy o co chodzi, a kiedy trzeba nam trochę więcej czasu, żeby zrozumieć.

Albo kiedy nie łapiemy wcale, co gorsza, przekonani, że świetnie się spisaliśmy… Bo to, że jesteśmy dla Julci niezbędni to wiemy my. Jula niekoniecznie. Pozostaje więc mieć nadzieję, że nasza weryfikacja wypada pomyślnie i robić wszystko, żeby tego nie popsuć.

„Jula masz więc z tymi rodzicami ciężko czy nie jest tak źle?…”

Print Friendly, PDF & Email