Przygody kupca Johana na krzyżackim zamku cz.2

Przed rozpoczęciem drugiej części opowieści o konwentualnym zamku elbląskim, muszę poinformować czytelników, iż kilka faktów zadecydowało o naprawdę znikomej wiedzy na temat tej krzyżackiej twierdzy. Większość budynków elbląskiego zamku została zniszczona i rozebrana po szturmie mieszczan 12 lutego 1454 roku. Elblążanie mieli już dość zachłannego i groźnego sąsiada, więc w sprzyjających okolicznościach (gdy Zakon miał poważne kłopoty, był osłabiony, a zamku strzegła nieliczna załoga) zdobywszy zamek, prawie doszczętnie go zburzyli, by krzyżacy nie mieli gdzie wrócić. Ponieważ zamek wykonany był z doskonałych materiałów, elblążanie chętnie korzystali z tej „darmowej” składnicy cegieł przy okazji różnych miejskich inwestycji. Brakuje również dokumentacji i dostatecznej bazy źródłowej dotyczącej twierdzy oraz szerszych badań archeologiczno-architektonicznych. Jedyny obraz przedstawiający widok zniszczonego w 1454 roku zamku elbląskiego, to rysunek J.H. Amelunga, ale i on nie może być brany poważnie pod uwagę ze względu na wizjonerski i dadaistyczny charakter.
Tak więc wszelkie próby przedstawienia bryły zamku lub jego rekonstrukcji mają charakter hipotetyczny. Trzeba wziąć pod uwagę ówczesne tendencje architektoniczno-konstrukcyjne panujące wśród budowniczych tego typu budowli, zapoznać się z wyglądem innych, okolicznych zamków krzyżackich tamtego okresu, a istniejących do dzisiaj. Należy uwzględnić możliwości techniczne i finansowe oraz wymagania inwestora. No i co najważniejsze, prześledzić kroniki krzyżackie oraz protokoły wizytacyjne i lustracyjne, by określić wielkość i znaczenie obiektu. Analizując powyższe fakty oraz zapoznając się z wynikami badań archeologicznych (choć skromnych, ale są to jedyne namacalne dowody) w sposób logiczny można na około 80% podjąć się próby rekonstrukcji elbląskiego zamku krzyżackiego.

Oczywiście jest ogromne ryzyko popełnienia błędu analitycznego, dlatego historycy bardzo ostrożnie podchodzą do tego tematu, by nie utracić swego autorytetu historycznego w przypadku błędnego wyciągnięcia wniosków z „poszlakowych” danych. Na szczęście, są tacy ludzie jak pasjonaci-amatorzy i choć opierają się w swoich analizach na latami gromadzonych materiałach, setkach przejrzanych dokumentów i przeczytanych książek, zwiedzaniu istniejących budowli i ruin z tamtej epoki oraz zdobytym wykształceniu i doświadczeniu, to i tak istnieje groźba popełnienia błędu analitycznego. Amatorzy-pasjonaci jednak nie utracą „naukowego autorytetu” w środowisku historyków, bo go po prostu nie mają, a badania prowadzą w oparciu o zdobytą wiedzę i „czuja” poszukiwacza. Tak teraz ja przedstawię swoje „wizjonerskie wypociny” z przeciągu ostatnich 35 lat w formie opowiadania. Jeśli kiedyś, nowe materiały lub szeroko zakrojone badania archeologiczne wykażą błąd w moich wnioskach, zawsze mogę zasłonić się fikcją literacką.

Ciąg dalszy przygód kupca Johana na krzyżackim zamku

Najmłodszy z uczniów starego kupca, czternastoletni Piter był zwany Małym Kaprem, gdyż od kilku pokoleń w jego rodzie zawsze ktoś zajmował się kaperstwem, czyli piractwem na usługach władcy. Choć w nauce rzemiosła handlowego bił na głowę o wiele starszych kompanów, to nieustannie jakaś siła ciągnęła go w inna stronę. Lubił obserwować przyrodę, otaczający go świat, kochał zwierzęta i tak, jak stary kupiec Johan, nienawidził przemocy. Natura jednak miała wobec niego inne plany, bo obdarzyła go ogromną siłą. Potrafił jednym ciosem powalić nawet najpotężniejszego draba. Był przy tym zwinny i szybki. Jednak najbardziej zadziwiał wszystkich niesamowitą skutecznością strzelania z łuku. Gdy jego współtowarzysze pogrążeni byli jeszcze w głębokim śnie, on swym zwyczajem udał się na poranny spacer za miasto. Po drodze mijał tłumnie ciągnących na targ wieśniaków oraz licznie napływających pielgrzymów.
Jeden wóz szczególnie przykuł jego uwagę.

Dużym, przystosowanym do dalekiej podróży wozem jechały cztery osoby. Po koniach widać było, iż są to zamożni ludzie. Na koźle, obok woźnicy, siedziała młoda dziewczyna, a była tak piękna, że Piter wprost nie mógł od niej oderwać wzroku. Gdy panience wypadła z rąk sakiewka i po skarpie fosy potoczyła się w stronę wody młodzian niczym błyskawica rzucił się za miniaturową torebką. Niestety, poranna rosa sprawiła, że trawa była bardzo śliska i Piter wraz z sakiewką w mgnieniu oka znalazł się w wodzie. Czy mokra trawa, czy stromy brzeg, czy po prostu trema przed piękną nieznajomą sprawiły, że sprytny dotychczas młodzian nie mógł się wydostać na brzeg. Jakież było jego zdziwienie, gdy w sukurs pospieszyła mu właścicielka sakiewki. Krysta, bo tak miała na imię dwunastoletnia panna, pochwyciwszy go za kołnierz, bez najmniejszego wysiłku wydobyła z fosy przemoczonego, ważącego prawie dziewięćdziesiąt kilogramów osiłka. Piter zaskoczony obrotem sprawy, miał bardzo głupi wyraz twarzy i wszyscy wokoło ryczeli ze śmiechu. Nawet panienka do tej pory poważna i zatroskana również się roześmiała.

Krysta wraz z dwoma sługami i ciężko rannym w głowę wujem zmierzali aż z Zachodniego Pomorza do elbląskiego szpitala, gdzie mieli ostatnią nadzieję na pomoc dla wuja. Od 1312 roku komtur elbląski piastował jednocześnie godność Wielkiego Szpitalnika – jednego z pięciu najwyższych urzędów w Zakonie. Szpital elbląski pełnił funkcję głównej lecznicy krzyżackiej, a zatrudnieni tu medycy należeli do europejskiej elity lekarzy. Dlatego wiele osób, również świeckich, które nie mogły się wykurować u siebie, przybywało tu z ostatnią nadzieją na ratunek. Oczywiście w grę wchodziły duże pieniądze. Niejako przy okazji, można było pokłonić się przed relikwią Krzyża Świętego i złożywszy datek liczyć na wsparcie w danej intencji. Właśnie Krwawy Bolko, wuj Krysty, przybył do elbląskiego szpitala, gdzie ponoć medycy umieli przeprowadzać zabiegi chirurgiczne na otwartej czaszce, a tylko tak można było usunąć grot bełtu z wnętrza głowy.

Krysta, poza zadaniem opieki w czasie podróży nad rannym w boju wujem, otrzymała od rodziny dwie ważne misje. Bacznie obserwować potęgę braci zakonnych, którzy w drodze z Europy Zachodniej do Prus i odwrotnie, podróżując przez Pomorze często dopuszczali się napaści i rabunku na zamieszkującej te tereny ludności.

Właśnie w jednej z takich potyczek wuj odniósł obrażenia głowy. Tu trzeba zaznaczyć, że rodzina Krysty to pomorscy patrioci Polski, a do krzyżackiego szpitala pokierowała ich konieczność. Po prostu, gdzie indziej nie umiano wykonać tak poważnego zabiegu, a poza tym nie mieli skrupułów, gdyż na zabieg przeznaczyli całkiem niemałą sumkę. Druga misja to pokłonić się przed relikwią Krzyża Świętego i złożyć ofiarę za pomyślność operacji i rychły powrót do zdrowia wuja Bolka. Ofiarą miał być złoty łańcuch i wisior z rubinem, które to Krysta trzymała w sakiewce. I właśnie ta sakiewka, którą młodzian zwrócił właścicielce była przyczyną całego zamieszania. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i tylko Piter, mokry i zawstydzony, szybko pobiegł na podzamcze do kompanów.

Stary kupiec był bardzo zdenerwowany i zaniepokojony nieobecnością Pitera, jednak gdy go zobaczył, a zwłaszcza tępy wyraz twarzy młodzieńca, nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Piter zaś nie mógł zapomnieć pięknej nieznajomej. Johan nakazał Piterowi, by szybko się ogarnął i przebrał w najlepsze ubranie, bo zaraz ruszają na zamek.

Po chwili Johan ujrzał strojnego młodzieńca, ze starannie zaczesanymi włosami – tylko ciżmy były założone śmiesznie tj. prawą na lewą nogę i odwrotnie. Zrozumiał starzec, że Piterowi musiało się coś dziwnego przydarzyć na jego porannej eskapadzie. – Mistrzu Johanie, przed chwilą widziałem przepiękne dziewczę o sile tura. Przywiozła tu do szpitala umierającego wuja, gdyż gdzie indziej medycy nie umieli mu pomóc. Gdy wyciągnęła mnie z fosy, spod surduta wysunął się jej dziwny wisior. Na rzemieniu patera w kształcie tarczy, a na niej wizerunek orła białego. Nigdym wcześniej takiego nie widział – rzekł młodzian.
Johan teraz zrozumiał, co jest przyczyną dziwnego zachowania Pitera i po chwili zadumy, zapytał go, czy ktoś z zebranych przy fosie też widział ten wisior. – Z pewnością nie, bo po stronie wisiora była tylko woda i ja. Gdy dziewczę się wyprostowało wisior powrócił pod surdut, który natychmiast wystraszona panna zapięła pod szyję, a przy tym patrzyła na mnie tak jakoś dziwnie, że aż ciarki mnie obleciały. – Nie mów o wisiorze nikomu, bo można tu za to oddać gardło. Powiem ci jeno, iż zeszłego lata widziałem taki u rannego posłańca koło Bytowa, który nim skonał, na dwa pacierze odzyskawszy przytomność zaprzysiągł mnie na Jezu Chrysta i wówczas powierzył mi bardzo ważną i groźną tajemnicę.

Zachłanni i bezwzględni bracia zakonni udając pobożnych i przyjaznych planują zagarnąć ziemię sąsiadów. Polska i Litwa połączyły swe siły poprzez małżeństwo Jadwigi i Władysława Jagiełły. Lecz i tego nie starczy na potęgę zakonu. Tedy patrioci miłujący Polskę powołali do życia tajną organizację, mającą na celu ostateczną rozprawę z Krzyżakami. Działają głównie po lasach, wsiach i wśród biedniejszej części ludności, również na ziemiach zakonu. Krzyżacy obawiają się tej siły i dlatego poprzez swych szpiegów tropią tych dzielnych i prawych ludzi, a gdy kogoś z nich znajdą, okrutnie torturują aż do skonania. Znakiem rozpoznawczym tych ludzi jest właśnie Znak Orła Białego. Przeto twoja piękna nieznajoma jest jedną z nich, ale musisz mi tu zaraz dać słowo, iż już zapomniałeś o tej sprawie. Przerażony Piter dał słowo honoru, że już nic nie pamięta, ale ciągle nie mógł zapomnieć o pięknej dziewczynie, o jej odwadze i sile.

Po sekretnej rozmowie stary kupiec zebrał swych uczniów i razem udali się na przedzamcze zachodnie, gdzie czekał na nich znajomy Johana, stary żeglarz Vogen. Wejścia na zamek właściwy, inaczej zwany wysokim, strzegła brama zewnętrzna, most zwodzony nad fosą i wieża obronna będąca częścią zewnętrznych obwarowań zamku. Wszędzie kraty, bramy opuszczane, potężne wrota i mnogość warty. Po dokładnej kontroli, przez tę pierwszą zaporę przepuszczano grupy interesantów i pielgrzymów, około 20 lub 30 osobowe, którym w dalszej drodze towarzyszyło zawsze kilku rosłych, dobrze uzbrojonych wartowników.

Druga grupa oczekujących mogła wejść na teren zamku wysokiego, dopiero po wyjściu poprzedniej grupy. Po około półgodzinnym oczekiwaniu, dokładnej kontroli i uiszczeniu specjalnej opłaty w asyście ośmiu wartowników grupa 20 osób, wraz z naszymi kupcami, przeszła na drugą stronę fosy wewnętrznej. Spośród 25 osób oczekujących na przejście służba wartownicza nie przepuściła 5 pielgrzymów: dwie niewiasty nie posiadały nakrycia głowy, a trzech mężczyzn miało przybrudzony i niezbyt staranny ubiór. Na teren zamkowy nie wolno było też wnosić żadnych przedmiotów i pakunków, poza sakiewkami. Nie wolno też było rozmawiać i oddalać się od grupy, a jeżeli wymagała tego forma wizyty, osoba lub maksymalnie dwie osoby asekurowane były przez dwóch strażników. Dodając do tego fakt, iż wizyty były tylko w pewnych godzinach, wiele drzwi oraz przejść było zamkniętych na klucz i strzeżonych, a na murach i wieżach zamkowych zawsze było wielu strażników, trzeba przyznać iż bezpieczeństwo rezydentów zamku było zabezpieczone w najwyższym stopniu.

Po przejściu około 50 metrów, cała grupa zatrzymała się przy pierwszej kaplicy pod wezwaniem Bożego Ciała. Znajdowała się ona przy infirmerii dla knechtów i bractwa Najświętszego Sakramentu. Po krótkiej modlitwie w asyście subdiakona, „mistrz dzwonów – Glockmeister” zebrał ofiarę wśród zgromadzonych i grupa udała się dalej. Następną kaplicą, przed którą grupa się zatrzymała w celu oddania pokłonu, była kaplica pod wezwaniem Św. Krzyża. Przy tej kaplicy również znajdowała się infirmeria dla innych chorych braci zakonnych. W kaplicy w czasie odpustów i niektórych świąt wystawiano relikwie Krzyża Świętego, by mogli się przy nich pomodlić mieszczanie, plebs i pospólstwo, bo rzadko tych ludzi wpuszczano do kościoła zamkowego, gdzie relikwie znajdowały się cały czas.
Następnie grupa dotarła do bramy zamkowej, gdzie wszyscy panowie zostali poddani szczegółowej kontroli. Tu podzielono grupy na interesantów i pielgrzymów, ale po otwarciu bramy i uniesieniu brony obie grupy przeszły na dziedziniec Zamku Wysokiego. Do grupy pielgrzymów dołączył kapelan, diakon i dzwonnik, a następnie…ale o tym już w kolejnym odcinku.

Na zdjęciu: Budynek browaru (ze słodownią) dawnego przedzamcza północnego zamku konwentualnego w Elblągu, dziś siedziba muzeum (fot. Muzeum Archeologiczno-Historyczne w Elblągu)

„Zrealizowano przy pomocy finansowej Urzędu Miejskiego/Prezydenta Miasta”.  Paweł Kulasiewicz Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 4570

Print Friendly, PDF & Email