Pasjonaci: Emerytura to tylko krótka przerwa w pracy

Pasjonaci: Emerytura to tylko krótka przerwa w pracy
Fot. Adminstrator

Po 47 latach odszedł na emeryturę jeden z najbardziej znanych i cenionych elbląskich lekarzy – Edward Bryk. Poznał większość elbląskich przychodni i Wojewódzki Szpital Zespolony od początku jego funkcjonowania. W rozmowie z redakcją opowiada o przemianach, jakie dokonały się w służbie zdrowia na przestrzeni tych lat.

Teresa Bocheńska: Wiem, że nie urodziłeś się w Elblągu. Skąd jesteś i jak się tu znalazłeś?

Edward Bryk: Pochodzę z dawnego województwa olsztyńskiego z miejscowości Nidzica, studia kończyłem w Białymstoku. Ponieważ na IV roku zabrano nam stypendia, te zwykłe, państwowe, można było korzystać tylko z fundowanego, więc zdecydowałem się na takie stypendium i z miejscowości, które miałem do wyboru, wybrałem Elbląg. Po skończeniu studiów, na podstawie umowy stypendialnej trafiłem do Elbląga. Było to w 1971 roku. Początkowo nie wiązałem z tym miastem jakichś planów na całe życie, ale ponieważ dostaliśmy mieszkanie (przyjechałem tu już z żoną), miałem pracę – początkowo praca była w gminnej przychodni, następnie zrobiłem specjalizację z interny i pracowałem w szpitalu i w przychodni. Przeszedłem praktycznie wszystkie ówczesne przychodnie w Elblągu. Znałem Elbląg doskonale z racji wizyt domowych, no i tak mi się Elbląg spodobał, że zostałem.

Wtedy Elbląg nie wyglądał jeszcze tak jak dzisiaj.

No tak, było o wiele trudniej z komunikacją, nawet trudno było z dziećmi do przedszkola, bo przedszkole było daleko od mieszkania i trzeba było wózkiem wozić dzieci. Bliżej nie było miejsca. Tak, że trudności były. Oczekiwaliśmy, że będzie lepiej, bo budował się nowy szpital, z którym wiązaliśmy wielkie nadzieje na poprawę warunków pracy. Zacząłem pracę w nowym szpitalu od początku, od 1988 roku.

Czyli pracowałeś w Wojewódzkim Szpitalu przez cały okres jego funkcjonowania.

Tak. Początkowo na oddziale chorób wewnętrznych, później od 1990 do 1996 roku jako dyrektor, następnie jako ordynator wydziału wewnętrznego.

Dyrektorem zostałeś już w czasie transformacji ustrojowej, w tym czasie byłeś też członkiem Zarządu Miasta.

Tak się złożyło, że namówili mnie koledzy żebym kandydował na radnego i przez dwie kadencje byłem radnym Rady Miasta Elbląga, od 1990r do 1994 jako członek Zarządu Miasta, w drugiej kadencji jako radny.

To znaczy, że w tej I kadencji, gdy tworzyło się samorządowe miasto Elbląg, miałeś w tym duży udział.

Miałem tu podwójną rolę – jako członek Zarządu Miasta i jako dyrektor szpitala. Starałem się to wykorzystać również dla dobra szpitala.

Jak zastałeś ten szpital?

Szpital był biedny. Wszystkie decyzje zapadały na poziomie wojewódzkim (wówczas województwa elbląskiego). Władze wojewódzkie były na miejscu, ale mimo to budżet był tak mały, że czasami nie wystarczyło na płace. Trzeba było się starać, żeby jakoś zaopatrzyć ten szpital, żeby w miarę sprawnie funkcjonował. Szpital budowano długo, jego wyposażenie trzeba było zdobywać przy pomocy Stowarzyszenia Pomocy Szpitalowi i sponsorów. Pierwszy komputer w szpitalu pojawił się właśnie dzięki temu stowarzyszeniu. W tym czasie najgorsze było to, że finanse były bardzo płynne. Panowała olbrzymia inflacja, pieniądz zmieniał wartość – co jakiś czas przychodziły niby podwyżki, które trzeba było dzielić, kupić coś było bardzo trudno, opieraliśmy się głównie na sprzęcie starym. Karetkę reanimacyjną z prawdziwego zdarzenia szpital otrzymał dzięki Radzie Miasta – faktycznie kupiło ją miasto. Pierwszą w województwie, a nawet w dwóch województwach – nawet Gdańsk nie miał takiej karetki. Mercedes z pełnym wyposażeniem.

Pamiętam, to było wielkie wydarzenie. Sam budynek szpitala też wymagał remontu.

Tak, szpital był budowany długo, trzeba było go remontować jak tylko został oddany do użytku. Okna były nieszczelne, szpary były w oknach, wiatr hulał zimą, trzeba było chorych przenosić w zależności od tego, z której strony wiatr wiał – raz na prawą stronę, raz na lewą, aż dzięki ówczesnemu wojewodzie – panu Olszewskiemu, dało się wymienić okna na aluminiowe. To był duży wydatek dla szpitala. Niektórzy podważali jego zasadność, uważali, że powinno się wydać te pieniądze na inny cel – np. na sprzęt, ale warunki przybywania chorych były w tym czasie nie do zniesienia.

W tym czasie Elbląg nawiązał bliskie kontakty z zagranicą, przede wszystkim ze Szwecją.

Nasza organizacja bardzo dużo w Szwecji się nauczyła, zwłaszcza o rehabilitacji, mieliśmy kontakty ze specjalistami.

Dzięki kontaktom z Zarządu Miasta z Ronneby, trzech lekarzy zostało zaproszonych do Karlskrony, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć szpital z prawdziwego zdarzenia – zobaczyliśmy jak powinien wyglądać szpital. Wiele z tego, co tam zobaczyliśmy starałem się przenieść do naszego szpitala. Między innymi porody rodzinne, które tam już wówczas były normą, obecność matek razem z dziećmi – co nie było łatwo u nas wprowadzić, bo ze trony personelu był bardzo duży opór, uważano, że to jest niebezpieczne dla dzieci. Trzeba było wiele starań, rozmów, żeby można było ten kontakt rodziców z dziećmi umożliwić. Tak też, jeśli chodzi o inne rozwiązania – m.in. to, że pacjent ma prawo do kontaktu z rodziną na co dzień, a nie tylko w wyznaczonych dniach i godzinach. To, co tam zobaczyliśmy wiele nas nauczyło, wiele było do przeniesienia. Mogło być wprowadzone w naszych warunkach na tyle, na ile pozwalały możliwości, bo możliwości mamy o wiele gorsze niż w Szwecji. Jak przyjechała delegacja w ramach rewizyty ze Szwecji do szpitala i Urzędu, ktoś zapytał zarządzającego szwedzkim szpitalem, ile mają pieniędzy na pacjenta. Okazało się, że dziesięciokrotnie więcej niż my. Jest to bogaty kraj, jest z czego dawać.

Mijały lata, wszystko się zmieniało, szpital bardzo się rozwijał przez ten czas.

Na pewno, nawet dzisiaj miałem okazję porozmawiać z taką panią, która pracowała na oddziale wewnętrznym jeszcze na Związku Jaszczurczego w latach 90.tych. Dziwiliśmy się, jak myśmy tam mogli pracować w porównaniu z tym, co jest teraz (śmiech), ale tak było. Gdy na jakimś spotkaniu naukowym, firma produkująca sprzęt medyczny pokazała nam aparaty do analiz laboratoryjnych, co można na takim aparacie robić, to byliśmy zszokowani. U nas nadal były próbówki, strzykawki. Tak samo ze sprzętem jednorazowym – mieliśmy okazję pojechać do Szwecji zobaczyć , jak ten sprzęt był wytwarzany i to też był szok – u nas w tym czasie strzykawki były jeszcze gotowane. Ale to wszystko kosztowało i niestety na wszystko nas nie było stać. Ale stopniowo to się zmieniało i już w tej chwili, myślę, wiele nie odbiegamy od standardów zachodnich, jeśli chodzi o sprzęt medyczny w szpitalu, usługi laboratoryjne, dostępność do leków. Brakuje tylko ludzi.

Właśnie chciałam to powiedzieć, że największą bolączką jest brak ludzi.

Lekarzy, szczególnie pielęgniarek. Jak tu początkowo pracowałem, to w latach 80.tych i 90.tych uczyłem w szkole pielęgniarskiej. Wtenczas było liceum pielęgniarskie i przez 5 lat każdy rocznik miał trzy klasy, w klasie było 30 – 40 osób i ponad 100 pielęgniarek co roku przybywało. Liceum zlikwidowano, pozostała tylko szkoła pomaturalna i już wtedy wszyscy mówili, że jak się zlikwiduje liceum pielęgniarskie to z czasem zabraknie kadry pielęgniarskiej. Później zlikwidowano też pomaturalne, zostały tylko studia magisterskie. W tej chwili braki są ogromne. Nie wiem jak dalej będzie, na każdym oddziale brakuje pielęgniarek, pracują ponad swoje godziny. I nie widać jakichś radykalnych zmian w kształceniu pielęgniarek – studia pielęgniarskie nie rozwiążą tego problemu.

Mówiło się o asystentach medycznych…

To się tylko dużo mówi. Do czasu kiedy pracowałem, nie zauważyłem, żeby w rzeczywistości jakieś młode kadry przychodziły. Mówi się ciągle o takich rzeczach, jak pomoc lekarzowi – asystencie lekarza. I w tej chwili nic się w tej sprawie nie robi. Dopóki będzie tak, że asystent lekarza będzie zarabiał prawie tyle, co lekarz, to lepiej będzie zatrudnić lekarza, bo ma się i sekretarkę i pomoc. Tylko, że lekarzy też, niestety, zaczyna brakować, bo starsza kadra się wykrusza. Może teraz zwiększone nabory na studia coś rozwiążą, ale jeżeli będą takie płace w służbie zdrowia, to niewiele to pomoże.

Obecna struktura demograficzna wymusza zmianę specjalności – na przykład bardzo potrzebna jest geriatria, a geriatrów nie ma prawie wcale.

Jest to na pewno bolączka, ale powiem tak: nadal jest zróżnicowanie między medycyną tzw. zabiegową, a medycyną zachowawczą. Jeśli chodzi o prestiż, zarobki, preferencje, o finansowanie przez NFZ – NFZ ma wyceny procedur zabiegowych dosyć dobre – chirurgom się opłaci pracować. „Zabiegowcy”– szerzej mówiąc – mają dobre zarobki. Natomiast lekarze, którzy pracują na oddziałach niezabiegowych – interniści, pediatrzy, reumatolodzy, onkolodzy – zarabiają niewielkie pieniądze, a już nie mówię o geriatrii, której trzeba by było dać preferencje. Trzeba by też było utworzyć oddziały geriatryczne. Z tym, że moim zdaniem lepiej byłoby rozbudować oddziały wewnętrzne o pododdziały geriatryczne. Człowiek stary ma wiele schorzeń, z różnych przyczyn. Jeden specjalista tu nie wystarczy.

Mówiło się, że geriatra powinien być koordynatorem leczenia przez różnych specjalistów.

To też trzeba by było rozważyć. Może trzeba by było zatrudnić geriatrę jako takiego konsultanta – mieli być w szpitalu jacyś konsultanci. Moim zdaniem to nie jest kwestia oddziałów , łóżek szpitalnych. Geriatra mógłby być na każdym oddziale – taki specjalista, jakby dostał pieniądze, dawałby wskazówki, korygował leczenie, dawał pomocne wskazania co do postępowania. Nie można położyć chorego na oddziale geriatrycznym i podawać mu tabletki. Bo czym by to się różniło od wewnętrznego czy specjalistycznego, np. neurologicznego. Na neurologii też powinien być konsultujący geriatra. Na razie nie ma zachęty, preferencji finansowych dla tej specjalizacji. Dzisiaj brakuje także pediatrów, internistów, psychiatrów. To są specjalizacje nie zabiegowe, zachowawcze i na to Fundusz patrzy z przymrużeniem oka. Te procedury są źle wyceniane, ci lekarze zarabiają mało i nie ma chętnych do robienia tych specjalizacji, a one są często równie trudne do zdobycia, jak zabiegowe. Zabiegowcy się dzielą na coraz węższe specjalizacje, do każdego narządu inny specjalista – a tutaj człowiek jest jeden.

Profesor z Krakowa, specjalista internista, bardzo bolał nad tym, że upada specjalizacja z chorób wewnętrznych, że dzieli się na drobne specjalności – kardiologia, urologia, gastrologia. Nie można pacjenta od razu kierować do specjalisty z byle czym, a tak się dzieje, bo w ogóle nie ma internistycznej poradni specjalistycznej, konsultacyjnej. Kiedyś, gdy pracowałem w przychodniach, mieliśmy taką poradnię. Jak miałem wątpliwości, mogłem tam pacjenta wysłać. A teraz jest to niemożliwe nawet po szpitalu.

Słyszałam, że lekarz rodzinny ma pełnić taką funkcję.

Ale jak lekarz rodzinny po 8 miesiącach szkolenia może już tak poznać internę, że wszystko opanuje? W praktyce lekarze rodzinni kierują do szpitala, do drobnych specjalizacji. Tak trudno dostać się do specjalisty, bo lekarz rodzinny nie bierze odpowiedzialności za pacjenta – woli wypisać skierowanie i mieć tego pacjenta z głowy.

Lekarz rodzinny nie ma prawa kierować na specjalistyczne badania, to też utrudnia mu diagnozę.

To jest paranoja, bo są już teraz i lekarze rodzinni z dużym doświadczeniem, bo ten system już trwa dłuższy czas. Dlaczego on nie może skierować na komputer pacjenta jeśli widzi, że są wskazania w USG, np. guz jakiś podejrzany? Musi kierować do szpitala, żeby zrobili mu to badanie, co wydłuża drogę do diagnozy. Ale takie jest myślenie naszych władz. Miały być rozszerzone te uprawnienia, ale niestety pozostaje to w sferze rozmów i dyskusji, a od tego daleka droga do realizacji.

W każdym razie przez te wiele lat pracy byłeś świadkiem i uczestnikiem niesamowitej przemiany naszej służby zdrowia.

No, to jest pół wieku medycyny. W naszych warunkach kolosalna różnica między czasami komunistycznymi, gdzie aparatu ekg nie było nawet w przychodniach, lekarz był zdany tylko na słuchawkę i własną intuicję, a czasami współczesnymi, gdzie się ratuje życie ludzi. Osiągnięcia są ogromne.

Zakończyła się kariera zawodowa, jakie masz plany na życie na emeryturze?

Zawiesiłem swoją działalność tylko na określony czas, niewykluczone, że jeszcze wrócę do medycyny. Na razie chcę odpocząć, zrobić coś dla własnego zdrowia. Już pojawiło się wiele propozycji – np. żeby pójść do przychodni, do krwiodawstwa, do innych miejsc. Lekarzy brakuje, nawet tych starszych potrzebują, tak że nie ma zagrożenia, że będę nie wykorzystany.

A jakieś pasje poza medycyną?

Pasji mam dużo, mam nadzieję, że część z nich będę mógł zrealizować. Na razie z żoną opiekujemy się wnukami, ale chcemy nadal prowadzić czynne życie, żeby nie zgnuśnieć. Gram w tenisa, zięć kupił mi na odchodne na emeryturę wędkę. Miałem kiedyś cały sprzęt wędkarski, ale żona nie lubiła chodzić ze mną na ryby. Na początku, gdy pracowałem jeszcze w przychodni, jeździliśmy razem na ryby do Nowakowa, a wcześniej, jeszcze jako moja dziewczyna, jeździła ze mną na rozlewiska Biebrzy i to ona pierwsza złowiła szczupaka.

W Twoim wypadku emerytura to naprawdę bardzo zasłużony wypoczynek. Ale jako lekarz na pewno jeszcze długo będziesz potrzebny. Oby jak najdłużej służyło Ci zdrowie. Dziękuję za rozmowę.

  Teresa Bocheńska Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 18687 

Print Friendly, PDF & Email