Okiem Naczelnego: Quo vadis TV

Okiem Naczelnego: Quo vadis TV
Fot. pixabay.com

Dane opublikowane przez Nielsen Audience Measurement wskazują, że Polacy coraz mniej oglądają telewizję. Wynika z nich, że średni dzienny czas oglądania telewizji w 2021 roku wśród wszystkich widzów powyżej 4. roku życia spadł o 19 minut – do 4 godzin i 6 minut, przy czym grupa 16-49 lat telewizję oglądała o 20 minut krócej, średnio 2 godziny i 56 minut dziennie. Czas spędzony przed telewizorem spadł nawet wśród osób powyżej 50. roku życia – o 18 minut, do 6 godzin i 20 minut.

To najmniej od 2012 roku. Czy można więc pokusić się o stwierdzenie, że telewizja powoli odchodzi do lamusa? Niekoniecznie. Nadal sporo jest osób, dla których jest to swoiste „okno na świat” czy jedyne narzędzie do rozrywki i relaksu. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że są dziedziny działalności telewizji, które dzięki swojej stabilności, długo jeszcze będą miały przewagę nad swoimi odpowiednikami w świecie „pozatelewizyjnym”, np. w sieci.

Osobiście telewizji nie oglądam niemal wcale. Wszystko kręci się u mnie wokół Internetu i związanych z nim platform informacyjnych, społecznościowych, rozrywkowych czy VOD. Jeżeli już coś oglądam „na żywo” za pośrednictwem telewizji, to robię to na ekranie telefonu lub komputera. W dużej mierze jest to mój świadomy wybór, gdyż na obcowanie z tradycyjną telewizją nie mam najzwyczajniej czasu. Pomijam tutaj oczywiście szereg wydarzeń transmitowanych „na żywo”, które są w gestii moich zainteresowań, te staram się w miarę możliwość obejrzeć „w chwili ich trwania”. Dostępna dziś technologia pozwala jednak na to, że mogę sobie wspomniane wydarzenie „zatrzymać” czy nagrać. Nie lubię tego, gdyż przy obecnym dostępie do informacji, np. przy rozgrywaniu meczu siatkarskiego i z różnych przyczyn niemożliwości obejrzenia go „na żywo”, muszę na ten czas wyłączyć zarówno telefon jak i komputer, by nikt i nic mi nie „spojlerowało” tego co chcę obejrzeć. Z drugiej strony, mam tę świadomość, że już nie jestem na bieżąco i jakoś mi z tym źle.

Programy „na żywo” rządzą się swoimi prawami, to prawda. I tutaj pewnych rzeczy nie przeskoczymy – jak na przykład reklam. Tego problemu nie ma przy pozostałych programach. Nie wyobrażam sobie, by oglądać je w tradycyjnej telewizji, gdzie co chwila muszę marnować swój czas na oglądanie reklam. Stąd też preferuję dedykowane serwisy VOD, gdzie za niewielką opłatą mogę sobie oszczędzić trochę czasu. A gdy potrzebuję wyjść do toalety czy zrobić sobie coś do picia, wystarczy nacisnąć pauzę, by po chwili móc dalej kontynuować.

Dziś żyjemy znacznie intensywniej niż jeszcze kilkanaście lat wcześniej. Obecnie nikt sobie chyba nie wyobraża telewizji z lat 90-tych, a o wcześniejszych, to nawet nie wspominam. Choć przyznać szczerze trzeba, że tamtejsze czasy miały swój klimat. Telewizja miała swój status, była w wielu rodzinach jakby wyznacznikiem rytmu dnia. Była też przyczynkiem do szlifowania umiejętności zawierania kompromisów i walki o swoje, szczególnie, gdy w jednym momencie leciały na różnych stacjach programy, które chciało się obejrzeć, a kto inny akurat „miał władzę” – a co młodszym trzeba powiedzieć, że powtórek wtenczas było jak na lekarstwo, a jeśli już były, to najczęściej kilka miesięcy później. To oczekiwanie na kolejny odcinek ulubionego serialu, bajki czy innego programu kształtowało cierpliwość w społeczeństwie. Dziś, kiedy konsumujemy treści hurtowo – mam wrażenie, że ta cierpliwość przeistoczyła się w ciągłe rozdrażnienie i niecierpliwość.

Telewizja zmieniała się i ewoluowała przez lata. Z jednego dostępnego kanału doszliśmy do czasów, kiedy tych programów mamy nieograniczoną ilość – od ogólnych po tematyczne. Paradoksalnie każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Niestety, obecnie z telewizją jest jak za dawnych czasów z dostępem do wielu produktów. Mówiło się wtenczas, „niby wszystko jest, a jednak nic nie ma”.

Co jakiś czas w przestrzeni szklanego ekranu pojawiają się programy o których jest głośno. Niekwestionowanym prekursorem zmian w telewizji był program „Big Brother”. To od tego programu zaczęła się nowa era polskiej telewizji. Ktoś kiedyś powiedział, że to początek „idiotyzacji mediów i społeczeństwa” oraz „masowej produkcji celebrytów”. Coś w tym jest, ale nie o tym dziś. Ten program był też zaczątkiem dyskusji nad tym, jaką rolę powinna pełnić telewizja i w jaką stronę to wszystko zmierza. A przypomnieć trzeba, że był to program, który nie był autorskim tworem „panów znad Wisły”, lecz wydawany na międzynarodowej koncesji, więc znany już na świecie.

Od debiutu „Wielkiego Brata” minęło 21 lat. Tego jak wyglądają dzisiejsze media i ramówki poszczególnych telewizji chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Czy dużo jest prawdy w stwierdzeniu, że „choć jest wszystko, to nie ma nic”? Odpowiedź pozostawiam Państwu.

Od czasów Wielkiego Brata „zwykli obywatele” stawali się celebrytami, osobami znanymi. Często z dnia na dzień stawali w miejscu, które do tej pory zarezerwowane było dla m.in. dla polityków, aktorów czy szeroko rozumianych artystów.

Dziś z kolei zapanowała moda, by to znani doświadczali życia tych przeciętnych. Tak też powstał program „To tylko kilka dni”. To program, który stara się przybliżyć życie i funkcjonowanie osób z niepełnosprawnościami. W nim osoby znane przyjeżdżają do rodzin, w których są osoby z niepełnosprawnościami i „na kilka dni” przejmują rolę opiekunów tychże osób – a ci z kolei, udają się na odpoczynek. Program budzi zrozumiałe kontrowersje i rodzi wiele wątpliwości oraz pytań. Jestem jednak zdania, że jeżeli choć kilku osobom naświetli choć w minimalnym stopniu jak wygląda życie rodzin i opiekunów osób z niepełnosprawnościami, to warto go polecać. Jak wiadomo, telewizja rządzi się swoimi prawami i często o trudnych tematach trzeba rozmawiać i ukazywać je w konwencjach takich a nie innych (czytaj show i to jeszcze najlepiej ze znanymi osobami), bo inaczej, dobrze wiemy, jak to jest z odbiorem i oglądalnością takich programów.

Cóż takie czasy…

Print Friendly, PDF & Email