O samotności, rodzinie i empatii

O samotności, rodzinie i empatii
Fot. Adminstrator

Szanowni Czytelnicy! Przysłowie – Lepsze jest wrogiem dobrego – mówi wszystko o celu i sensie terapeutyki i integracji ludzi niepełnosprawnych ze światem ludzi zdrowych. Istota słów tego przysłowia wyznacza także główny, niejako zawsze aktualny cel polityki opiekuńczej i zdrowotnej państwa, ale i społeczeństwa. Cóż bowiem oznaczają deficyty zdrowia, a w ich następstwie kalectwo i niepełnosprawność? Rzeczywistość jest nieubłagana i nie da się przekłamać. Świat ludzi chorych jest światem ograniczeń, a nierzadko też jest światem wykluczeń. Jakie są tego konsekwencje, każdy z nas ludzi chorych dobrze wie.

W niektórych przypadkach nasze choroby tylko nas ograniczają, w niektórych prawie wykluczają z podstawowych funkcji życiowych. W skrajnych przypadkach nasze kalectwo stawia pod znakiem zapytania sens naszej dalszej egzystencji. Dzięki Bogu dyktatura bytu i nie mniej obiektywne umiłowanie życia takie przypadki redukuje do minimum. Ale nie wyklucza całkowicie. A przecież nawet jedno stłamszone zagrożone życie jest wystarczającym powodem do podania pomocnej dłoni takiemu człowiekowi. Wiedzą o tym dobrze lekarze, psycholodzy, filozofowie, oraz socjolodzy. Ci ostatni podkreślają (moim zdaniem bardzo słusznie) wielkie znaczenie społecznej strony polityki integracji światów chorych ludzi i zdrowych ludzi. W końcu samo słowo integracja oznacz między innymi zespolenie. W naszym przypadku chodzi o zespolenie ludzi chorych ze zdrowymi. Nie jest to proste. Wymaga bowiem empatycznego państwa. Wymaga mądrej, przemyślanej polityki organizacyjnej, opartej na życzliwym, chorym ludziom, prawie. Wymaga jakże koniecznego działania doraźnego. Ale co nie mniej ważne wymaga wyobraźni, wymaga uważnego spojrzenia w przyszłość. Mam tu na myśli odpowiednią chłonność rynku pracy dla niepełnosprawnych, odpowiednią politykę ekonomiczną. Taką politykę zatrudnienia, która ludzi niepełnosprawnych będzie traktować na równi z ludźmi zdrowymi. Nie jest to aktem łaski ze strony państwa.

Wszelkie badania naukowe dowodzą, że pracownicy niepełnosprawni, zatrudnieni na odpowiednich stanowiskach i przy odpowiednich warunkach pracy, są tak samo efektywni ekonomicznie jak pracownicy pełnosprawni. Dodam jeszcze od siebie, że czasami pracownicy z deficytami zdrowia są bardziej wydajni od pracowników w pełni zdrowych. Tak dzieje się szczególnie w przypadkach, gdzie poczucie człowieczej wartości, poczucie sensu ziemskiego losu ściśle wiąże się z aktywnością zawodową. A przecież ta ostatnia prawda praktycznie dotyka każdego człowieka niepełnosprawnego. Oczywiście o tyle mocno, że jak udowadnia nauka – praca jest tym, co głownie odróżnia człowieka pośród żywych. Oczywiście z dodatkiem słynnej już szczypty wyższych uczuć. Głównie miłości i przyjaźni. Ale także zwykłej codziennej życzliwości (ta nic nie kosztuje), przekładającej (najbardziej delikatnie jak można) proste współczucie, na konkretną, wymierną pomoc. Pomoc ta, jeśli już jest, powinna mieć różne poziomy i piony. Tyle, że powinna być ściśle współgrana z potrzebami chorych. Te zaś bywają różne, czasami dramatycznie różne.

Wprawdzie wszyscy potrzebujemy pomocy w zakresie ciała i ducha, ale nie wszyscy w tej samej skali. Na pewno mniejszego wsparcia psychicznego wymagają chorzy otoczeni miłością rodziny. Dobre słowo na „ dzień dobry” poranna toaleta, podanie śniadania i lekarstw, zainteresowanie stanem zdrowia, częste rozmowy, czytanie lektur, wyświetlanie filmów, spacery do parku oraz cierpliwość i tolerancja wobec, jakże zrozumiałych „humorów i kaprysów” chorego – chory w tym wypadku dostaje to niejako obligatoryjnie , „bez łaski”, bez poniżania się. Bowiem prawdziwa miłość bliskich osób jest pełna przyjaźni i empatii. Mądre i do bólu prawdziwe są słowa – samotność jest przedsionkiem piekła. Żaden człowiek nie jest samowystarczalny, każdy jest skazany na pomoc drugiego człowieka. Jeśli dodamy do tego wsparcie finansowe i empatyczne traktowanie chorego dopełnia się obraz opieki i pomocy człowiekowi niepełnosprawnemu, sięga on prawie ideału.

Szanowni Czytelnicy! Przyznaję się, że się rozmarzyłem. Czynię to świadomie. Pragnę ukazać moim rozmarzeniem skalę potrzeb człowieka chorego, niepełnosprawnego, inwalidy. Zarazem, z całą mocą (choć trochę nie wprost) podkreślam wyjątkowość takiej opieki nad człowiekiem chorym. Wyjątkowość, gdyż, niestety, w relacjach międzyludzkich przeważają odwrotne zachowania. Ale występują. Na czym więc polega problem ogromnej masy ludzi niepełnosprawnych?! Co należy uczynić, żeby pomoc ludziom chorym stała się powszechna, w maksymalnie kompleksowa i co najważniejsze skuteczna. Jak pomóc ludziom samotnym, nie mających rodzin? Jak pomóc ludziom samotnym w rodzinie?

Moje doświadczenie życiowe mówi mi o pokaźnej liczbie takich osób. Problem ten o tyle jest trudny, że często prawo jest bezsilne wobec wyrodnych dzieci i rodziców (są niestety tacy). Co gorsza, nawet jeśli prawo staje na wysokości zadania i bierze pod opiekę chorego, jego egzekucja jest często bezsilna wobec oporu zasądzonych. Poza tym jakże ogromną traumą dla potrzebujących pomocy jest wymuszanie poprzez sąd zdawałoby się oczywistych zachowań osób bliskich. Puenta ostatnich zdań jest gorzka, ale do bólu prawdziwa. Mimo wielu dowcipów, satyrycznych przeinaczeń – prawdziwie kochająca się rodzina jest nie do zastąpienia. Wiedział – o tym dobrze wspaniały Jeremi Przybora, pisząc – Rodzina, rodzina, niedobrze gdy jest. Lecz, kiedy jej nie ma samotnyś jak pies.

W tych pozornie śmiesznych słowach zawarta jest jedna z kluczowych prawd ludzkiego losu. Prawda o przekleństwie samotności. I jest to prawda obiektywna. Po prostu istnieje. Do tego pośród deficytów ludzkiego losu samotność jest najgorszym, najbardziej bolesnym brakiem. Najbardziej zaś doskwiera samotność wśród bliskich chyba nie ma nic gorszego od samotności w rodzinie. A to dlatego, że rodzina od zarania ludzkich dziejów, w swojej istocie była panaceum na wiele bolączek naszego życia. Co najważniejsze w swoim założeniu była wentylem i azylem bezpieczeństwa przed złą stroną życia (ta niestety istnieje). My ludzie chorzy bardzo dobrze o tym wiemy.

W tym miejscu muszę już wspomnieć o wolontariacie. Tym, którzy trochę zżymają się na moje kluczenie w temacie pozwolę sobie przypomnieć wielką prawdę o naszym ludzkim losie. Życie, to jeden system naczyń połączonych. Stąd moje dygresje tylko rolę wolontariatu podkreślają. Jak już wspomniałem, moje idealistyczne ujęcie roli rodziny w pomocy choremu oraz smutna refleksja o wyjątkowości takich przypadków, wprawdzie nie wprost, ale czytelnie prowadzi do innej, moim zdaniem największej z prawd ludzkiego życia. Prawdy, że my wszyscy, my całe ludzkie plemię, jesteśmy wielką rodziną. Co za tym idzie snuję z tej prawdy następujące wnioski.

Po pierwsze smutnym, ale zimnym (obiektywnie istniejącym) faktem jest samotność ludzi chorych (kalek, niepełnosprawnych). Po drugie Ci wszyscy ograniczeni, a czasami wręcz wykluczeni, nie tylko potrzebują pomocy, ale są na tę pomoc skazani, i to od zaraz. I często nie dla zaspokojenia nadmiernych roszczeń, ale dla możliwości zaspokojenia elementarnych potrzeb ludzkiego życia. A to już nie jest takie proste. Jawi się jednak trzecia prawda. Zawarta jest tak zwanym powszechnie powiedzeniu (niestety co raz częściej zapominanym), że kiedy zawodzi rodzina pomoc mogą przynieść, po prostu sąsiedzi, a nawet zwykli, i to dalsi znajomi.

Dzięki Bogu dobra, jasna strona ludzkiej natury, przez wieki smagana razami zła, nie dała się temu złu pokonać. Przetrwała, ale nie tylko. Wraz ze wzrastającym zagrożeniem dla już samej egzystencji ludzkiego gatunku, dobro domaga się swoich praw. Wielkim globalnym głosem artykułuje prawdę oczywistą. Oczywistą, lecz od zarania istnienia człowieka pomniejszaną (często świadomie), nawet ukrywaną przed ludźmi co najgorsze prawdę wyszydzaną. Dzięki Bogu My ludzie chorzy nie dajemy się zwieść tym manipulacjom. Własnym losem dotykamy prawdy o wielkości dobrej strony ludzkiej natury. Bowiem nie sposób przecenić pomocy osób trzecich w naszej egzystencji. Pomocy podanej na różne sposoby. Począwszy od pomocy instytucjonalnej (tu widzę wielką rolę państwa i jego różnorakich organów do pomocy opartej na zwykłej ludzkiej życzliwość. Właśnie życzliwość i bezinteresowność są fundamentem wolontariatu.

Cóż bowiem oznacza słowo wolontariat? Głównie dobrowolność i nieprzymuszoną chęć, ale też bezinteresowność. Tę ostatnią wolontariusze pojmują z ogromną wyobraźnią, z niezwykłą wiarą w potęgę – ludzie życzliwi niosący pomoc bliźnim mają szczególny, niestety jeszcze rzadki dar. Dar, który swoją mądrością prawdy wyprzedza epokę. Tym darem jest rozumienie, że dobro ma też cechę interesowności. Interesowność dobra jest ponadto wielopłaszczyznowa. Wystarczy stosować się do dwóch przykazań, czy też mądrości, maksym, zaleceń (jak kto woli), żeby przekonać się, że jeśli nie czynisz bliźniemu, tego co tobie nie miłe, że jeśli szanujesz bliźniego jak siebie samego, aby przekonać się, że warto dobro czynić.

Często jego (dobra) czynienie nic nie kosztuje, powraca do czyniącego w postaci zwielokrotnionej. Wielowiekowe panowanie dobra tę prawdę usunęło w cień historii. Tak, że wielu zwątpiło w jego istnienie, nie mówiąc o jego opłacalności. Kiedy jednak dobro czynimy, wszystko staje się jasne i oczywiste. Ze zdumieniem odkrywamy, że po pierwsze życzliwość, współczucie po pełną empatię i przełożenie tego na konkretną pomoc nic nie kosztuje, a nawet się opłaca. Przysłowie – Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie – wypełnia się pożyteczną dla wszystkich treścią. Dla tych, którzy mają mało wiary w człowiecze dobro, mam maksymę swoistego bezpieczeństwa. Nie jestem gorliwym wyznawcą zasady „kija i marchewki”, nie lekceważę jednak rzeczywistości. Wiem dobrze o potędze zła. Wiem także (jestem historykiem) o skażeniu, a nawet o opętaniu człowieka przez zło. Uważam jednak zarazem, że dobro jest mocniejsze, że jego czynienie jest solą ludzkiego życia, jego głównym sensem.

Moje rozumowanie wychodzi naprzeciw tysiącom ludzi dobrej woli, ale nie tylko. Wiem, że mój pogląd jest mało popularny, że jest często wyśmiewany i lekceważony. Wiem jednak również, że w każdym człowieku mieszka dobro. Wiem ponadto, że każdy człowiek pragnie szczęścia. Co najważniejsze wiem, że gatunek ludzki nie ma alternatywy, jak tylko czynić dobro. Ono się opłaca i ono wychowuje. Częste sianie dobrych ziaren daje dobre plony. Poza tym globalizacja świata zwielokrotniła zagrożenie, już nie tylko dla komfortu ludzkiego życia, ale dla samego istnienia ludzkiego gatunku, że tak być nie musi świadczy chociażby przykład WO Ś P Jurka Owsiaka. Lecz nie tylko. W skali każdego kraju, tym bardziej w skali całego świata mamy mnóstwo przykładów akcji charytatywnych (chociażby prowadzonych przez różne kościoły). Mnożą się organizacje pożytku publicznego, i co najważniejsze decydenci tego świata (politycy) coraz powszechnie rozumieją, że ich rola w budowaniu lepszego świata jest ogromna. Coraz częściej działają w duchu porozumienia, pokoju sprawiedliwości społecznej. Oczywiście jeszcze w znikomej skali, na niewystarczający poziomie. Dlatego trzeba poddawać ich kontroli (massmedia), ale nie tylko. – Strzeżonego Pan Bóg strzeże…Należy więc mieć wobec polityków warunkowe zaufanie. Należy poddawać ich nieustannej presji poprzez różnorakie akcję społeczne, które muszą uwzględniać. Należy tworzyć takie fakty społeczne, których politycy nie tylko nie mogą lekceważyć, ale które muszą uwzględniać przy rządzenia. Wolontariat może być zasadniczym instrumentem współrządzenia i kontroli społecznej rządzących. Nic tak bowiem nie ogranicza patologii rządów, jak solidarność społeczna wobec niedostatków i patologii. Wolontariat może też wymiernie pomóc politykom. Ukazuje on deficyty polityki gospodarczej i społecznej. Tym samym wskazuje rządzącym priorytety polityki społecznej i gospodarczej. Wymusza niejako na elitach państwa kierunki strategii rozwoju państwa. Wskazując zarazem, że nie może być mowy o nowoczesnym państwie bez wrażliwości na problemy ludzi chorych. Co jednak ważniejsze nie może zaistnieć nowoczesne państwo, bez społeczeństwa empatycznego. Tym samym bez społeczeństwa obywatelskiego. A podstawowym filarem społeczeństwa obywatelskiego jest wolontariat. Wolontariat zawiera w sobie praktycznie wszystkie najlepsze i najpiękniejsze cechy człowiecze, cechy, które faktycznie czynią nas ludźmi i odróżniają nas od zwierząt. Paradoksalnie tę różnicę najbardziej artykułuje dla tychże zwierząt prawdziwy szacunek dla ich niezbywalnego prawa do życia, i to godnego życia. Osobiście uważam, że wolontariusze pomagając ochoczo i bezinteresownie bliźnim szanują także życie wszystkich istot. Myślę także, że są w najlepszym rozumieniu tego słowa proekologiczni. A takie postawy są fundamentem społeczeństwa obywatelskiego, które, nie tylko w moim rozumieniu jest jedynie słuszną przyszłością ludzkiego, ziemskiego świata. Szczególnie po ponurych, zbrodniczych doświadczeniach II wojny światowej. Wojny, która zapisała się niepojętą dla człowieka, a przecież zaistniałą (nazywam to czwartą rzeczywistością) straszliwą zbrodnią Holocaustu. Holocaust jest spuścizną całej ludzkości nie tylko w poczuciu winy i nakłada na nas wszystkich obowiązek „ pracy organicznej”, pracy u podstaw”, na rzecz wyplątania człowieka z pajęczyny zła i skierowania, niemałego przecież potencjału ludzkiej woli i działania, na drogę dobra. Tym samym zaczniemy wypełniać testament Marka Edelmana, który w słowach ”człowiek jest złym urządzeniem” zawarł nie tylko diagnozę zła. Tą bolesną i złowrogą prawdą wielki bohater getta ostrzega ludzi przed tolerowaniem tegoż zła. Ostrzega jednak niezwykle twórczo. Wskazuje bowiem kierunek ludzkiej drogi i wręcz wzywa do komplementarnego działania na rzecz naprawy ludzkiej natury. Wolontariat jest wspaniałym „narzędziem” tej naprawy.

Kończę trochę z konieczności wszedłem bowiem na drogę, wspomnianej już prawdy obiektywnej. Prawdy, że życie to system naczyń połączonych, gdzie wszystko (absolutnie wszystko) ma wielką wagę i jest ze sobą, i od siebie, ściśle współzależne. Jednak z uwagi na dyscyplinę wydawniczą, nie mogę dotykać zbyt wielu wątków. Mając jednak na uwadze rolę wolontariatu w systemie pomocowym ludziom chorym, jeśli redakcja pozwoli, napiszę jeszcze jeden artykuł. Już dzisiaj mogę zdradzić jego tytuł. Będzie on o wielozadaniowym wolontariacie mobilnym. Przyznaję, że jest to mój autorski pomysł. O szczegółach jednak w kolejnym artykule.

 

Krzysztof Sadowski

  Krzysztof Sadowski Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 10974

Print Friendly, PDF & Email