Nie liczę godzin i lat...

Nie liczę godzin i lat...
Fot. Damian Nowacki

„Bez godzin i bez kalendarzy, długością dni zmiennością zdarzeń”… Popłynęła w radio piosenka Andrzeja Rybińskiego i poczułam jakbym usłyszała ją na nowo.

„Czekaniem na niespodziewane, straconych szans rozpamiętywaniem…”. Słyszałam to tyle razy, ba, znam na pamięć tekst. Dobrze, może nie cały, tylko tak jak się zna „na pamięć” szlagiery z czasów kiedy nie było Google i tekst trzeba było spisać zatrzymując taśmę. Ech, tyle czasu, tyle zachodu, tyle pracy, ale jaka satysfakcja! Opłaciło się najwyraźniej, bo większość z tak zapisanych utworów zostało w głowie do dziś (łącznie z niechlubnym działem piosenek angielskich zapisanych fonetycznie).

Tłumaczenia określeń „taśma” i „nie było Google” dostępne w redakcji na życzenie.

Ale do brzegu. Słucham tego tekstu i myślę sobie – jak nic o nas! Jak to? Otóż w życiu rodzica terminy związane z etapami rozwoju dziecka są bardzo ważne, bo są powiązane z konkretnymi wydarzeniami. Tak je zapamiętujemy. Pierwsze słowo, pierwszy krok, pierwsza noc bez pieluchy, pierwszy ząbek… przedszkole, zdawanie (lub nie) do kolejnych klas…

Rodzice prześcigają się w udowadnianiu sobie i innym, kto kiedy szybciej co zrobił, czyje dziecko co osiągnęło pierwsze,

– „moja Zuzia jak miała 2 miesiące już tak pięknie trzymała główkę”,

– „mój Jaś już dawno chodził w wieku Twojej Kasi”…

Tak było, jest i będzie. Terminy są ważne. Na wszystko jakiś jest. Są punktem wyjścia i powodem albo dumy, spokoju, albo niepokoju rodziców.

Ale nie u nas. Nasze terminy od początku były, delikatnie mówiąc, rozjechane. I nie dające się porównać dokładnie z niczym i z nikim. Istna jazda bez trzymanki, po omacku i w dodatku z kiepskim gps’em.

Czemu? Otóż u Juli większość z owych kluczowych dla rozwoju dziecka spraw nie nastąpiła do tej pory i wiemy, że nie nastąpi. Nie mamy punktów kontrolnych. Ale nie jest źle. Są też oczywiście i takie, które się zadziały. Tyle, że ich czas i zakres nie były absolutnie do przewidzenia.

Tak oto my też mamy swoje małe punkty kontrolne. Pierwszy ząbek, czy przespane noce, pójście do przedszkola i szkoły… Są one nieco poprzesuwane, czasem nawet bardzo, są pewnie nieco inne, może zniekształcone, ale są. Julka skończyła np. w tym roku szkolę podstawową. I jest jej oficjalną absolwentką. W międzyczasie też oczywiście przechodziła z klasy do klasy, a jakże!

To nie jest tak, że się nie dzieje. Dzieje się i to sporo, ale tak właśnie jak w piosence – bezterminowo, bez kontroli, nieprzewidywalnie, swoim tempem. Bo u Juli sporo tych punktów zaczepienia zabrakło, nie miała np. bilansu 6-latka, bo i nie ma jak jej poziomu rozwoju z innymi 6-latkami porównać. A przecież o porównanie chodzi. Trzeba zobaczyć co się w normie mieści, a co nie, problem gdy nic się w niej nie mieści. I nie chodzi o to, że to nas zaskakuje. Bo nie. Ale o to, że jako rodzice, szczególnie Ci młodzi ambitni i entuzjastycznie zapaleni do swojej roli, którą oto mamy odegrać w życiu, instynktownie chcemy i potrzebujemy polegać na tabelkach, na centylach, na wykresach, na opinii mamy Hani z trzeciej klatki. Bez tego łatwo się zgubić.

A jeżeli nie wiecie tego, to porównywanie ze sobą dzieci z porażeniem mózgowym jest absolutnie bez sensu. Tutaj nie ma norm. Każde dziecko to inna planeta. Pozostaje więc nadzieja i poczucie, że to co i jak robimy, jest dla naszego dziecka najlepsze.

I niespodziewanie nagle dziś teraz ta piosenka, słyszana wcześniej przecież setki razy, dała mi swego rodzaju ukojenie. Że nie wszystko musi mieć datę, że nie wszystko musi się zadziać wg wcześniej z góry ustalonych ram i norm. Nie tak liczona jest wartość życia. To my ustalamy jak.

Mam nadzieję, że pan Andrzej, jeżeli przypadkiem trafi na ten tekst, nie będzie zachodził w głowę jak też ja z jego piosenki te wszystkie rzeczy wyczytałam. Ale może i dobrze kiedy interpretacja pozostaje otwarta…

A więc…

Wschodami gwiazd i zachodami Odmierzam czas liści kolorami…

Print Friendly, PDF & Email