Nepal: Strach przed testem na wirusa

Nepal: Strach przed testem na wirusa
Fot. Pixabay

Nepalczycy, podobnie jak mieszkańcy innych krajów Azji Południowej, obawiają się testów na koronawirusa. Dla wielu z nich pozytywny wynik oznacza wykluczenie ze społeczności, które przypomina prześladowania kastowe.

Rabi Shrestha ociera pot z czoła chociaż w Katmandu jest zaledwie 24 st. Celsjusza i chwilę wcześniej przeszła monsunowa burza. – Nie ma się czym denerwować. Test na koronawirusa jest nieprzyjemny, ale to moment i po wszystkim – uspokaja go student medycyny, który pomaga utrzymać porządek w kolejce do badań w szpitalu uniwersyteckim.

30-letni Rabi siada na drewnianym taborecie przed przeszkloną budką z dwoma otworami. Ręce pielęgniarza w odzieży ochronnej i gumowych rękawiczkach zbliżają się do głowy mężczyzny. Ten musi się mocno odchylić, żeby dać sobie pobrać próbkę z nosa.

– Włożył patyczek strasznie głęboko, jakby mi wiercił dziurę w mózgu – mówi PAP Rabi, wzdragając się mimowolnie.

– Nie bałem się testu, ale wyniku – dodaje. Mężczyzna nie ma żadnych symptomów choroby i czuje się dobrze. – Na test wysłał mnie właściciel budynku, w którym wynajmuję pokój. Powiedział, że bez ujemnego wyniku badania nie mam po co wracać – tłumaczy.

Rabi kilka tygodni temu wrócił z Delhi, gdzie pracował przez ostatnie trzy lata. Stracił pracę, gdy pod koniec marca Indie wprowadziły ogólnokrajową kwarantannę z zakazem poruszania się. Pracujący za dniówki stracili pracę i zaczęli wracać do domów, wśród nich tysiące Nepalczyków.

Rabi przez ponad miesiąc koczował na indyjsko-nepalskiej granicy w Sunauli, zanim władze Nepalu zaczęły wpuszczać swoich obywateli do kraju. – Mieliśmy pójść na kwarantannę, ale było straszne zamieszanie i jakoś tam nie trafiłem – opowiada. Kilku rozmówców PAP twierdzi, że za łapówkę kwarantanny można uniknąć. Jest na to wielu chętnych.

– Na granicy nikt nie chciał iść do ośrodka kwarantanny. Ludzie już wiedzieli, jakie tam panują warunki – wtrąca się Krishna Choudhary, który również czekał w kolejce do testów. 40-latek mówi, że wypuszczono go z ośrodka, zanim przyszedł wynik testu. – Chciałem stamtąd jak najszybciej uciekać, spaliśmy na gołej ziemi w starym budynku, ubikacje śmierdziały fekaliami, a jedzenie było jak w więzieniu. Władze i policja traktowały nas jak przestępców – mówi, wzburzony.

W połowie czerwca trzech wolontariuszy z ośrodka w nepalskiej prowincji Kailali zgwałciło kobietę przebywającą na przymusowej kwarantannie. Pod koniec czerwca 49-letni mężczyzna uciekł z ośrodka kwarantanny w Tanahun. Po obławie znaleziono go w pobliskim lesie i umieszczono w tym samym ośrodku. Po kilku dniach popełnił samobójstwo. Na ten sam krok zdecydował się 18-latek z ośrodka w Bajhang, gdy na początku lipca wykryto u niego koronawirusa.

– Bo jak komuś wyjdzie pozytywny wynik testu, nawet bez objawów, to jest duży problem. Ludzie odwracają się od człowieka. Wszyscy – tłumaczy Choudhary dodając, że tak postąpili wobec niego krewni z rodzinnej wioski w dystrykcie Bara. – Powiedzieli, żebym lepiej pojechał do Katmandu, a nie zakażał. Podobno taką decyzję podjęła starszyzna wioski – dodaje.

– Ludzie, którzy złapali koronawirusa, stają się nieczyści. Trzeba ich więc wykluczyć ze społeczności, tak samo jak dalitów, czyli nietykalnych, którzy są poza kastą i sam dotyk lub ich obecność może sprowadzić nieszczęście i choroby – tłumaczy PAP Yom Hampu, antropolog z Katmandu. – W czasie pandemii obserwujemy wiele takich postaw we wsiach całej Azji Południowej, gdzie system kastowy wciąż jest bardzo silny – podkreśla.

Już pod koniec kwietnia dr Randeep Guleria, dyrektor szpitala uniwersyteckiego w Delhi, ostrzegał na łamach „The Times of India” przed stygmatyzacją osób zakażonych koronawirusem i ich rodzin. Według Gulerii z obawy przed sąsiadami rodziny zbyt późno decydowały się na wizytę w szpitalach. Według dziennika „The Hindu” rodziny zmarłych w Delhi nie informują kapłanów na miejskich ghatach (kamiennych stopniach) pogrzebowych, czy zmarli zakazili się koronawirusem. Dziennik „Mint” opisał ostracyzm wobec powracających z zagranicy w bogatych apartamentowcach w Noidzie.

– Kiedy wróciłem z Indii do rodzinnej wioski, sąsiedzi krzywo na mnie patrzyli – przyznaje Rabi, który mieszka w dystrykcie Nuwakot. Po tygodniu nie wytrzymał i bocznymi drogami przedostał się do pobliskiego Katmandu. – W wiosce była straż sąsiedzka i nie chciałem ryzykować zatargu – opowiada.

– Czułem się gorzej niż nietykalny – zauważa. Tłumaczy, że w jego wiosce mieszkają dalici, ale nie dzieje się im krzywda. Sami trzymają się na uboczu i co najwyżej wyższe kasty nie spożywają z nimi posiłków. – A ze mną nikt nawet nie chciał się przywitać, a przecież jestem z wyższej kasty – dodaje.

– Dla mnie to norma. Popatrz na mój kolor skóry – mówi Krishna Choudhary, pokazując wierzch dłoni. – W Katmandu wszyscy z południa kraju o ciemniejszych twarzach są automatycznie podejrzani o zakażenie – dodaje. W południowych regionach Nepalu wykryto większość z ponad 18 tys. wykrytych w kraju przypadków koronawirusa.

Władze Nepalu wbrew przyjętej na świecie praktyce niemal o połowę zmniejszyły liczbę testów. W odpowiedzi młodzi aktywiści wznowili głodówkę, żądając zwiększenia liczby badań. – Nie ma innej metody walki z epidemią, ale aktywiści mogą nie rozumieć, że ludzie boją się testów – zauważa antropolog Yom Hampu.

Osobę bez symptomów wykonanie testu na obecność koronawirusa kosztuje w Nepalu 5,5 tys. rupii (ok. 170 zł). Dla Krishny i Rabiego to spory wydatek. Liczą jednak, że po kilku miesiącach, z negatywnym testem na koronawirusa, będą mogli odwiedzić rodziny.

Z Katmandu Paweł Skawiński (PAP)
Fot. Pixabay
Print Friendly, PDF & Email