Obecnie jest proboszczem parafii pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Myślicach. Wcześniej, przed wypadkiem samochodowym, był kapelanem elbląskiego hospicjum im. Aleksandry Gabrysiak. Dziś przyjrzymy się drogom, po których los poprowadził ks. Tomasza Browarka.
Portret ks. Tomasza
Urodził się w Morągu, gdzie ukończył XIII Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego. Później, w Olsztynie, ukończył Wyższe Seminarium Duchowne „Hosianum”. Jego pierwszą pracą była posługa wikariusza w Nowym Dworze Gdańskim. Następnie ksiądz Tomasz pracował w parafii Trójcy Świętej w Elblągu. Potem ks. biskup Andrzej Śliwiński powołał go na stanowisko kapelana, a co za tym idzie – duchowego opiekuna osób cierpiących, które ostatnie chwile swojego życia spędzały w hospicjum. Obecnie jest proboszczem w Myślicach, gdzie pełni posługę duszpasterską.
Wypadek samochodowy zmienił drogi ks. Tomasza
– Od wypadku minęło już 15 lat. Myśli Ksiądz czasem o tym, co się wydarzyło?
– Jest świadomość, ale nie wracam do tego. Dużo z tego wypadku nie pamiętam. Pamiętam ten moment, jak widzę samochód przed sobą, a potem obudziłem się już w szpitalu w Nowym Dworze Gdańskim.
– Po wypadku długo Ksiądz dochodził do zdrowia. Co w takiej sytuacji, kiedy człowiek jest całkowicie unieruchomiony, przychodzi do głowy?
– Długo i niedługo. 10 miesięcy w szpitalu. Kiedy lekarze powiedzieli: „6 tygodni na wyciągu”, pomyślałem – „Nie dam rady tyle wyleżeć” (śmiech). Potem, kiedy zaczęli mnie pionizować, powoli zacząłem siadać na wózek inwalidzki… potem pierwsze kroki o kulach, było widać, że coś się dzieje, idzie ku lepszemu, pojawiła się radość… i ulga – kiedy pierwszy raz sam mogłem skorzystać z toalety.
– Nie miał Ksiądz czasem poczucia pewnego „odarcia z godności”?
– Odarcia nie, ale pewnego wstydu, zmieszania. Szczególnie podczas mycia. Na początku, żeby się nie wstydzić pielęgniarek zamykałem oczy. Poważnie.
– Jak sobie poradzić z takimi odczuciami, żeby nie zgubić siebie?
– Niektórzy myślą, że księży takie sprawy nie dotykają. A tak nie jest. W tej sytuacji pomogła mi modlitwa i przyjaciele. Mogę powiedzieć, że przychodzili mnie odwiedzać w szpitalu ludzie chyba z połowy Elbląga, na pewno z Zatorza. Po operacji przychodziły rodziny osób z hospicjum, pielęgniarki z hospicjum. Było raźniej. Ten czas inaczej mijał. Można było pogadać.
– Było dużo czasu na rozmyślanie. Czy nastąpiło jakieś przewartościowanie?
– Takich myśli, że mnie to spotkało, nie miałem. Ale przewartościowanie tak. Na wiele rzeczy w życiu patrzę inaczej. Na najprostsze rzeczy patrzy się inaczej. Początek chodzenia na przykład. Kiedy na nowo uczyłem się chodzić – cieszył każdy krok, że człowiek znowu sam może iść. Wtedy zrozumiałem, że to, czy tamto, co uważałem wcześniej za niezbędne, nie jest potrzebne człowiekowi.
– Przed wypadkiem był Ksiądz kapelanem hospicjum. Tam codziennie spotykał się Ksiądz i rozmawiał z osobami cierpiącymi i przygotowującymi się na śmierć. Czy doświadczenie własnego cierpienia zmieniło jakoś Księdza perspektywę na te najtrudniejsze przeżycia?
– Powiem tak – w hospicjum na początku ludzie odbierają, że to choroba, czyli coś złego. Z perspektywy jednak, jak się dłużej popracuje i popatrzy się na to, na reakcję ludzi, dochodzi się do wniosku, że w niektórych sytuacjach to dar. Człowiek ma taką świadomość, że dostał czas, żeby pewne sprawy w życiu, w rodzinie, poukładać i uporządkować. Miałem taki przypadek, że po pięćdziesięciu latach, mężczyzna poprosił mnie o spowiedź. Jego żona nie mogła w to uwierzyć.
– Po wypadku i długotrwałym powrocie do zdrowia nie było można wrócić do pracy w hospicjum?
– Przez długi czas mojej nieobecności w hospicjum była potrzebna opieka duchowa. 10 miesięcy to dużo czasu, trzeba było wyznaczyć osobę, która będzie tam posługiwać.
– Pomimo wypadku, dalej realizuje Ksiądz swoje powołanie do służby ludziom. Czy teraz jest łatwiej, czy trudniej niż przed wypadkiem?
– Zawsze mówię: „Mam psa, mam dla kogo żyć” (śmiech). A tak na poważnie: z jednej strony jest łatwiej, z drugiej trudniej. Trudniej ze sprawami fizycznymi, z tej racji, że mam biodro do wymiany. Czekam właśnie na operację. Pewne czynności w czasie procesji na Boże Ciało, czy przyklękanie sprawiają trochę trudności. Łatwiej jest ze zrozumieniem, z ludzkimi problemami. Wiadomo, każdy przeżywa inaczej, ale łatwiej mi coś realistycznie doradzić, podpowiedzieć, wskazać. Przykładowo, przychodzi parafianin i skarży się na cukrzycę. A tak się składa, że ja też mam cukrzycę. Rozmawiamy, podpowiadam, jak można sobie pomóc. Jest lepsze zrozumienie i relacja.
– Czy wciąż musi się Ksiądz rehabilitować?
– No niestety muszę.
– A co w tym procesie dochodzenia do siebie było i jest według Księdza najważniejsze?
– Psychika. Obranie sobie jakiegoś celu. Jak nie ma celu, nie ma motywacji, żeby coś ze sobą robić. Ja wiem, że muszę rano wstać, iść do kościoła, odprawić mszę, wykonywać inne obowiązki.
– A największy życiowy zawód? Zawiedziona nadzieja?
– Może i ktoś zawiódł, ale odbieram to jako działanie nieświadome, w każdym razie nie ze złośliwości.
– A ma Ksiądz jakieś motto życiowe, albo ulubioną książkę, które potrafią człowieka naładować pozytywną energią i dać siły na walkę z niemocą?
– Motto nie, ale książka, a właściwie księga – Pismo Święte. Tam każdy znajdzie coś dla siebie i dla innych.
– Ma Ksiądz jakieś marzenia?
– Żeby tak nie bolało czasami.
– Życzę więc, żeby wszystkie marzenia się spełniły i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: dr Marta Kowalczyk Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 10036