Psychologia sportu to coraz bardziej znana dziedzina, ale wciąż niedostępna dla każdego. Grzegorz Więcław odkrył mało znane karty i opowiedział o rugby na wózkach i swojej pracy z niezwykłymi sportowcami.

Od czego zaczęła się przygoda z psychologią sportu?

Długo by opowiadać… Najpierw zacząłem studiować psychologię, nim w ogóle dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak psychologia sportu. Dopiero na drugim roku studiów licencjackich miałem seminarium z dr. Davidem Coxem, który pokazał mi, że można połączyć mój kierunek z moją ogromną pasją, jaką jest sport. Teraz może wydawać się to oczywiste, ponieważ psychologia sportu przeżywa obecnie swojego rodzaju dobry czas i coraz więcej się o niej słyszy. Natomiast wtedy było to dla mnie odkrycie na miarę Ameryki i udało się to pięknie połączyć.

À propos Ameryki, warto wspomnieć gdzie Pan studiował, prawda?

Tak, zgadza się. Studiowałem w Kanadzie, na zachodnim wybrzeżu w Vancouver. Na uczelni Simon Fraser University. Bardzo fajne miejsce, polecam.

Bardzo miło z Pana strony. Spodziewał się Pan aż takich sukcesów? W końcu nie każdy pisze książki, pracuje z reprezentacją Polski czy też jednymi z najlepszych sportowców.

Nie postrzegam klasy zawodnika, z którym współpracuję, jako sukces. W psychologii sportu tak naprawdę bardzo trudno jest określić, co jest trudną pracą. Jeśli się pracuje z olimpijczykami, to wiadomo, że oni będą osiągać lepsze wyniki niż zawodnicy na poziomie akademii lokalnej. Swoją pracę staram się wykonywać jak najlepiej potrafię, niezależnie czy pracuję z osobami na poziomie elity, czy dziećmi i młodzieżą. Nie wiem czy w ogóle pracę na takim poziomie można nazwać sukcesem. Sprawia mi to bardzo dużą satysfakcję i myślę też, że moim sukcesem nie jest o tyle obiektywny sukces zawodnika, o ile to, kiedy on żyje w zgodzie ze sobą, spełnia się życiowo i sportowo. Uważam, że wtedy i ja wykonuję dobrą robotę.

Chciałabym jednak bardziej zagłębić się w temat reprezentacji Polski rugby na wózkach. Jest to mało znany sport, jeżeli chodzi o nasz kraj. Może pan przybliżyć o co w nim chodzi? Od czego się zaczęło?

Zaczęło się w latach 70. w Kanadzie, miasteczku Winnipeg. Grupa osób z tetraplegią, czyli czterokończynowym porażeniem, najczęściej wywołanym uszkodzeniem rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym, stwierdziła, że są zbyt słabi, żeby grać w koszykówkę na wózkach. Nie odnajdywali się w tym i zaczęli myśleć nad dyscypliną sportu, która byłaby odpowiednia dla nich. Robili różnego rodzaju próby, testy i powoli tworzyło się rugby, takie jakie znamy obecnie. Cały czas gramy na boisku do koszykówki, czyli długości 28 metrów. Na obu końcach jest bramka, w którą zawodnicy muszą wjechać, żeby zdobyć punkt. Każdy taki przejazd, przyłożenie, jest wart 1 punkt. Mecz trwa cztery kwarty po 8 minut. Nie ma remisów, mecz musi być rozstrzygnięty, mamy dogrywki. Jest dużo zasad związanych z niepełnosprawnością. Na boisku znajduje się 4 zawodników, którzy otrzymują klasę w zależności od stopnia niepełnosprawności. Od 0,5 punktu aż do 3,5 punktu. Suma tych punktów na boisku musi się równać 8. Najmniej sprawni otrzymują 0,5 lub 1 punkt. Ci którzy mają stabilizację, mobilność dłoni itd., mają tych punktów więcej 3 lub 3,5. W klasyfikacji paraolimpijskiej trudno jest porównać niepełnosprawności ze sobą. Każdy czuje się niepotraktowany odpowiednio. Co ciekawe, oszukiwanie na klasyfikacji, czyli pokazywanie, że jest się mniej sprawnym niż w rzeczywistości, klasyfikuje się jako doping. Klasyfikacja jest bardzo ważną kwestią. Przede wszystkim to sport kontaktowy, który oprócz hokeja na sledgach (dość popularnego w Elblągu), to jest jeden z mocniejszych sportów, gdzie kontakt między zawodnikami jest dozwolony, a nawet gra tego wymaga. Są przepychanki, iskry lecą przy każdej akcji i umożliwiają to specjalnie skonstruowane wózki z aluminiowych stopów, które są w stanie uderzenia wziąć na siebie. Oczywiście po zgrupowaniu zawsze jest jakiś wózek do spawania.

Czyli bywają groźne momenty w tym sporcie?

Dla wózków czy zawodników?

Może nawet dla publiczności?

Zależy jak daleko publiczność siedzi. Jako osoba, która siedzi na ławce, niejednokrotnie bałem się o swoje nogi. Gdy taki zawodnik na wózku wjedzie zderzakiem, to naprawdę boli.

Co jeszcze wyróżnia ten sport?

Myślę, że jeszcze ciekawe kwestie związane z tym sportem, których nie ma w żadnych innych dyscyplinach, które znam, to zegary, bo tak jak w koszykówce, mamy 12 sekund na wyjście z połowy i 40 sekund na akcję. Co 10 sekund zawodnik musi skozłować lub podać piłkę, a tak może mieć ją na kolanach. Coś, co jest unikalne dla rugby, to time outy, które zawodnik może wziąć z boiska. Czyli w momencie, kiedy akcja jest zagrożona np. kończy się czas 40 sekund lub jest blisko linii bocznej boiska i przeciwnicy wypychają go poza boisko, może wziąć time out i akcja zostaje zatrzymana w tym momencie, a zawodnicy mogą zjechać do ławki i dostać wskazówki od trenera. W ciągu meczu można wykorzystać 4 time outy.

Jak w Polsce wygląda liga, rozgrywki?

Mamy około 14-16 drużyn, a formuła ligi zmienia się praktycznie co sezon. Jest ona organizowana przez Fundację Aktywnej Rehabilitacji. Niestety nie śledzę tego aż tak bardzo, bardziej skupiam się na działaniach w reprezentacji.

Kiedy Pan zaczął współpracę z reprezentacją?

Ogólnie dyscyplinę poznałem na studiach, wtedy na zajęciach oglądaliśmy film pt. „Gra o życie”, o rywalizacji amerykańsko-kanadyjskiej w rugby na wózkach. Gdy wróciłem do Polski, zaangażowałem się jako wolontariusz w drużynie w Mikołowie. W 2014 roku zostałem zaproszony do współpracy z reprezentacją.

Nie było obaw? Stresu? Przygotowywał się Pan jakoś specjalnie?

Na pewno wydawało mi się, że specyfika pracy psychologa w sporcie osób niepełnosprawnych będzie trochę inna niż z pełnosprawnymi. Aczkolwiek, okazało się, że niewiele się różniła, ponieważ ci, którzy przychodzą do kadry, nie do końca potrzebują już terapii, ale chcą się skupić na swoich sportowych celach. Tak naprawdę mogłem wykonywać swoją pracę tak jak wykonuję ją na co dzień. Oczywiście, niektóre metody i techniki treningowe nie miały zasadności w pracy z osobami na wózkach. Na przykład trening relaksacyjny Jacobsona, w którym trzeba napinać i rozluźniać różne mięśnie…

… i nie zasnąć przy tym.

I nie zasnąć, ale kiedy musimy napiąć mięśnie łydek, a zawodnik nie ma w ogóle czucia w kończynie dolnej, może spowodować to pewien dyskomfort, więc z tego typu praktyk zrezygnowałem. Tak samo w przypadku osób po amputacjach. Tutaj jest najważniejsze, żeby traktować ich jako sportowców, a nie jako osoby niepełnosprawne. To jest dewiza, którą polecam każdemu, kto patrzy na sport paraolimpijski z boku.

Są jakieś środki zastępcze? Takie osoby też potrzebują rozluźnienia, motywacji. Stosuje Pan wtedy coś innego?

Jeżeli chodzi o relaksację, to skupiliśmy się na indywidualnym podejściu. Starałem się nie robić tego grupowo. Jeżeli chodzi o motywację, jak każdy inny człowiek, który angażuje się w sport, niezależnie czy jest amatorem, czy robi to profesjonalnie, osoba z niepełnosprawnością przeżywa wzloty i upadki. Są dni, kiedy nam się chce i takie, kiedy nam się nie chce. Niezależnie od tego jaki on jest, musimy zrobić swoją robotę. Tak jak nie zawsze będziesz zmotywowana, zawsze będziesz zaangażowana, zdyscyplinowana. W pracy z kadrą ważna jest co zawodnicy robią w domu, żebyśmy podczas zgrupowania mogli skupić się na taktyce i bazie fizycznej.

Nim rozpoczęła się współpraca, spodziewał się Pan czegoś? Wyobrażał, jak może wyglądać praca z reprezentacją?

Zdawałem sobie sprawę, że będę trochę więcej niż psychologiem dla nich. Wiedziałem to z książek i opowieści innych psychologów, którzy wiedzieli jak wygląda praca w tym sporcie. Tutaj rąk do pracy zawsze potrzeba. Staram się być przydatnym w różnych wymiarach. Nie tylko „psychologizuję”, czasami jestem tragarzem, bo zawodnika trzeba wnieść do samolotu. Pomagam zawodnikom się „zakleić”, rozciągnąć, przesiąść na wózek. Robiłem też analizy wideo, sędziowałem. Różnica między sportem pełnosprawnych i niepełnosprawnych polega też na tym, w ile ról potrzebuję się wcielić, żeby być przydatnym. Z punktu widzenia psychologia, jest to czymś, co buduje zaufanie. Mam wtedy szansę na wiele nieformalnych rozmów i dzięki temu sprawdzam, co w trawie piszczy.

Miałam bardzo dużą styczność z psychologami. Zawsze cechowali się wrażliwością, empatią wobec drugiego człowieka. Czy różni się to w pańskiej pracy?

Myślę, że jest to uniwersalne dla tego zawodu. Trzeba nauczyć się być uważnym na drugiego człowieka, na jego potrzebę i perspektywę. Dużo pomaga wcielenie się w rolę osoby na wózku. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak to jest nie mieć czucia w nogach i mieć częściowo sparaliżowane kończyny górne, ale mogę wsiąść na wózek i zobaczyć, jak to jest na boisku. Pomaga to w zrozumieniu czyjejś sytuacji.

Dla mnie najważniejsze pytanie: czego nauczyła Pana ta współpraca?

Wydaje mi się, że najważniejszą lekcją, jaką ja wyciągnąłem z tych wszystkich spotkań, rozmów, kontaktów z zawodnikami, z całym środowiskiem, jest to, że niezależnie od sytuacji życiowej, cały czas można iść do przodu i spełniać swoje marzenia. Życie obraca nas często w różne strony, ale cały czas możemy nadać mu jakiś sens i robić coś, co jest fajne.

Wspomina Pan o tym w swojej książce?

Moja książka jest skierowana do biegaczy, ale książka Marka Zupana pt. „Kulawy”, którą tłumaczyłem, bardzo dobrze to pokazuje. Jest to chyba jedyna autobiografia zawodnika z niepełnosprawnością, który był piłkarzem, w wieku 19 lat uległ wypadkowi. Cała ta książka opowiada o procesie adaptacji do swojej sytuacji, do wózka i odnalezieniu kolejnej zajawki, jaką było rugby. Wspomina w pewnym momencie, że jego marzenia wcale się nie zmieniły i nie różnią się od tych, które miał, gdy był młodym aspirujący piłkarzem. Nie, on cały czas goni za nimi, tylko po prostu w innej formie i to jest niesamowite. Staram się wspominać, kiedy tylko mogę, o pracy z kadrą i jakie fantastyczne rzeczy robią ludzie, którzy są zaangażowani w polskie rugby, mimo że paraolimpijczycy nadal nie mają wymiernych korzyści z uprawiania tego sportu, oprócz realizowania swojej pasji.

Niestety jest to bardzo ważna kwestia, która jest pomijana w Polsce. Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów.

Rozmawiała: Amelia Chrześcijańska
Print Friendly, PDF & Email