„Może to zabrzmi mało przekonująco, ale nie chciałem być naczelnym”

„Może to zabrzmi mało przekonująco, ale nie chciałem być naczelnym”
Fot. archiwum redakcji

O tym kiedy pojawił się w redakcji i dlaczego właśnie w tej, jakie ma wspomnienia i plany. Z okazji 300 numeru „Razem z Tobą”, rozmowa z obecnym redaktorem naczelnym, Rafałem Sułkiem.

Jak wyglądał pierwszy dzień w redakcji?

Pamiętam to jak dziś. Pojawiłem się ze skierowaniem na staż z Powiatowego Urzędu Pracy. Przyjmowała mnie Agnieszka Światkowska, gdyż naczelnej nie było. Dopiero po dłuższej chwili w biurze pojawiła się pani Ela. Porozmawialiśmy chwilę i przyznaję, nie byłem pewny, czy mnie zechcą i czy zaraz nie usłyszę, że szukają jednak kogoś innego. Dostałem szansę i dzień lub dwa później, po dopełnieniu wszystkich formalności, byłem już stażystą redakcyjnym na stanowisku dziennikarz/ redaktor.

To miał być projekt na… no właśnie, na jak długo?

Jeśli o mnie chodzi, nie miałem jakoś z góry założenia, że chcę mimo wszystko dostać się do jakiejkolwiek redakcji, bardziej liczyłem na pracę biurową. Podczas jednej z wizyty w urzędzie pracy padła propozycja stażu w redakcji, stwierdziłem, czemu nie. Dziennikarstwo zawsze mnie kręciło. Byłem świeżo po studiach filologii polskiej o specjalności nauczycielskiej i szukałem swojego miejsca, bo szkoła to nie było to – z wielu względów, gdzie chciałem iść. Idąc z tym skierowaniem z PUP pamiętam, że zadawałem sobie dwa pytania: co to u licha jest ten ERKON i co to za twór ta redakcja skoro nic o niej nie słyszałem. Wtenczas nie miałem jeszcze technicznej możliwości by sprawdzić w telefonie gdzie zmierzam. Miałem zwykły telefon komórkowy bodaj Alcatel, który idealnie nadawał się do tego, do czego stworzono te urządzenia – tj. dzwonienia i odbierania sms-ów. Z czasem okazało się, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, że moja kuzynka również była na stażu w tej redakcji.

Dlaczego Razem z Tobą?

Mijały tygodnie i miesiące a praca w redakcji zaczynała mnie bez reszty pochłaniać i czułem, że to jest to, co chciałbym robić. Kręciło mnie to, że mogę być w centrum informacji i przekazywać ją dalej. Polubiłem pracę w redakcji ale jeszcze bardziej w terenie. Po dziś dzień mi to zostało. Z przyjemnością dziś odrywam się od biurka i idę w teren z aparatem. Po kilkunastu miesiącach, kiedy zaczął się pierwszy kryzys w redakcji, gdzie moja dalsza przyszłość wisiała na włosku i musiałem udać się na rozmowę z ówczesną panią dyrektor ERKON i przekonać ją, że warto mnie zostawić i że bardzo chciałbym dalej pracować w redakcji, bardzo to przeżyłem. Zresztą takich momentów krytycznych trochę było, i każdy z nich dość mocno mną targał.

Dość długo jesteś też naczelnym. Łatwiej było w roli dziennikarza czy teraz w roli red. naczelnego?

W maju 2023 roku będzie 10 lat. Może to zabrzmi mało przekonująco, ale nie chciałem być naczelnym. Wiedziałem jak duża to odpowiedzialność, jak duży natłok obowiązków. Nie byłem przekonany, że się do tego nadaję. Nigdy nie byłem jakimś typem wodza, zawsze lubiłem pracować w grupie, gdzie liderem był kto inny. Z drugiej strony bardzo lubiłem swoją dziennikarską robotę a wiedziałem, że z chwilą objęcia funkcji naczelnego nie będę miał już „tego spokoju” i „komfortu” pracy dziennikarskiej, jaką miałem do tej pory. Kiedyś mówiłem, że praca naczelnego „zabiła we mnie” pasję dziennikarską. Dziś, nie żałuję, że przyjąłem propozycję szefostwa i postanowiłem spróbować zarządzać redakcją.

No właśnie jak to się wszystko zaczęło?

Po odejściu pani Eli na emeryturę redakcję przejęła Agnieszka Światkowska. Niestety niedługo potem otrzymała propozycję lepszej płacowo i jak się wydawało na tamte czasy stabilniejszą, jeśli chodzi o zatrudnienie, ofertę pracy. Próbowaliśmy szukać kogoś nowego, kto zdecydowałaby się pokierować redakcją. Rozmowy zazwyczaj trwały krótko, gdyż kandydaci poznawszy na jakich zasadach jest to zatrudnienie – tj. od projektu do projektu i nie można tu było mówić o jakiejkolwiek stabilizacji czy pewności zatrudnienia, dziękowali za propozycje. Nie ma też co ukrywać, że finanse też odgrywały dużą rolę a te, nigdy jak na tamte czasy, nie były konkurencyjne. Przez ponad pół roku mieliśmy w redakcji takie „bezkrólewie” a że gazetę i serwis trzeba było wydawać, to musieliśmy sobie z panią Teresą dawać radę. Sami sobie byliśmy szefami i pracownikami. Koniec końców, któregoś razu zostałem wezwany do ówczesnego Prezesa Zbigniewa Puchalskiego do gabinetu i tam, spodziewając się rozmowy dotyczącej poszukiwań naczelnego, usłyszałem, że nie będziemy już szukać szefa redakcji, gdyż to ja nim zostanę. Nie byłem zachwycony tą nowiną. Miałem wiele obaw i zwyczajnie nie wierzyłem w swoje możliwości. Dostałem jednak „motywacyjnego kopa” i obietnice wsparcia, więc nie pozostało nic innego jak zakasać rękawy i brać się za robotę. Po latach stwierdzam, że nigdy nie byłem gwarantem sukcesu – byli nim ludzie, którzy mi zaufali oraz ci, którzy przez te wszystkie lata ze mną współpracowali i mi pomagali.

Który z dni pracy był tym najtrudniejszym?

Chyba takiego jeszcze nie miałem. Można by tu wymienić kolejno odejście pani Eli, problemy z finansowaniem i ciągłością projektową, rotacja w redakcji związana z finansami i stabilnością zatrudnienia, przejęcie redakcji jako naczelny, miesiące nauki zarządzania całością, pandemia i związane z nią obostrzenia, które wywróciły prace redakcji oraz dystrybucję gazety do góry nogami, inflacja i rosnące koszty, które rozsadzają budżet – lecz chyba przywykłem już do tego, że ciągle coś się dzieje i jak jest za dobrze, to zaczynam się czuć nieswojo. W trakcie tych 25 lat przez redakcję przewinęło się wielu pracowników i współpracowników. To prawda. Chcąc wszystkich wymienić trzeba byłoby poświęcić z kilka stron w gazecie. Na tej liście znaleźć powinni się nie tylko pracownicy redakcji i współpracownicy ale także nasi przyjaciele oraz nieodżałowani wolontariusze jak również stażyści i praktykanci. Każdy z nich w różnym stopniu odcisnął swoje piętno na tym, jak redakcja wygada dziś i w jakim miejscu swojej historii się znajduje. W ostatnim czasie dużym smutkiem była dla mnie śmierć Pawła Kulasiewicza seniora oraz Łucji Bagnowskiej. Do obojga miałem duży sentyment. Z panem Pawłem robiłem swój pierwszy poważny materiał jakim był cykl materiałów o dostępności miasta a z panią Łucją lubiłem dyskutować na tematy nie tylko światopoglądowe.

Pomówmy o tematyce. W „Razem z Tobą” czytelnicy znajdą tematy społeczne, prawne, kulturalne i sportowe. Są jakieś plany wprowadzenia nowości albo powrotu do tego, co kiedyś było?

Ostatnie miesiące nauczyły mnie, że nie warto zbyt dużo mówić o planach na przyszłość, bo zawsze zadzieje się coś, co stanie na przeszkodzie ku ich realizacji. Trzeba mieć na uwadze, że jesteśmy stosunkowo małą redakcją i często trzeba mierzyć siły nad zamiary. Wierzę jednak, że wspólnymi siłami uda się zrealizować coś z zamysłów, które tlą się w mojej głowie. Nie ukrywam, że założyłem sobie w planach dalszy rozwój portalu i treści tam zamieszczanych. Stawiam też na wzmacnianie roli i obecności redakcji w mediach społecznościowych. Dziś są to dwa filary, bez których funkcjonowanie serwisu nie ma najzwyczajniej sensu.

W dobie cyfryzacji utrzymywanie wydania drukowanego jest tylko „trudne” czy już „bardzo trudne”?

Nie jest łatwe. Widzimy na co dzień z jakimi problemami borykają się duże wydawnictwa, i jak mocno wpływa to na rynek. Szczególnie ostatnie miesiące nie należą do łatwych. Wzrost kosztów sprawia, że domykanie budżetu to istny sport wyczynowy. Cały czas trwają dyskusje jak spiąć wszystko i podnieść cenę tak, by nie odstraszyć kupującego. Razem z Tobą jest gazetą bezpłatną, ale koszty wydania oraz dystrybucji w ostatnich miesiącach wzrosły znacznie, co przełożyło się na systematyczność wydawania pisma (pisałem o tym w poprzednim numerze) i stawia mnie jako naczelnego przed kolejnym trudnym wyzwaniem, jakim jest podjęcie decyzji jaki kształt przybierze papierowe wydanie Razem Tobą w nadchodzącym czasie.

Przyjdzie taki dzień, w którym na całym świecie gazet nie będzie w ogóle?

To bardzo trudne pytanie. Ostatnie lata pokazały nam, że coś co wydaje nam się niemożliwe i wręcz zahacza o fabułę filmową może z dnia na dzień stać się faktem a świat do którego przywykliśmy zmieni się za sprawą „nietoperza”. Dwa lata później okazuje się, że tak blisko kolejnego globalnego konfliktu nie byliśmy od zakończenia II wojny światowej a wszystko zaczęło się tuż za naszą wschodnią granicą. Jeszcze kilka lat temu nie było problemem spotkać na ulicy, czy w komunikacji zbiorowej kogoś z gazetą w ręku. Dziś jest to widok raczej niespotykany. O tym, jak bardzo zmienia się w ostatnich latach rynek prasy świadczy niemal wymarcie kiosków. Kiedyś mówiło się, że wychodzi się w kapciach po gazetę. Dziś by nabyć gazetę trzeba już zaliczyć wizytę w sklepie i to też nie każdy w sprzedaży ma interesujący nas tytuł. Spójrzmy na nakłady popularnych tygodników i dzienników. Od lat lecą one na łeb na szyję, czy ciągłej zwyżce cen za egzemplarze. Sporą popularnością cieszą się wydania elektroniczne, co też można podciągnąć pod „ modne ostatnio” działania proekologiczne. Kiedyś gazety dla wielu ludzi były „okiem na świat”. Dziś jest nim Internet, który pozwala nam być w centrum informacji, niemalże non stop. Jestem zdania, że papierowe wydania utrzymają się na rynku, lecz ich ilość diametralnie się zmniejszy (co już się dzieje) a tytuły, które pozostaną, będą swoistym prestiżem dla wydawnictw aniżeli potrzebą rynku.

Print Friendly, PDF & Email