Reprezentacja Polski w ampfutbolu została trzecią drużyną Europy! W meczu o brązowy medal ampfutbolowego EURO rozgrywanego we francuskim Evian Biało-Czerwoni pokonali drużynę Anglii 1:0. To trzeci z rzędu medal Polaków na tej imprezie.
Dziś można świętować, ale 24 godziny temu humory były zgoła odmienne. W półfinale Turcy wygrali bowiem z nasza reprezentacją 5:1.
– Przez pierwsze kilka godzin pozwoliliśmy sobie na chwilę smutku, ale trzeba było się pozbierać na kolejny, niezwykle ważny mecz. Myślę, że lepiej przepracowaliśmy półfinałową porażkę niż Anglicy, w których porażka z Hiszpanią 1:2 długo siedziała i to było widoczne. Nie rozmawiali ze sobą, nie spędzali ze sobą czasu. Widzieliśmy to, bo mieszkamy w jednym hotelu – przyznaje Krystian Kapłon.
Wyróżniającą się postacią sobotniego starcia z Anglią był Łukasz Miśkiewicz, choć on sam wskazuje, że zrobił tylko to, co do niego należało.
– Nie wydaje mi się, bym był bohaterem. Po prostu zrobiłem swoją robotę. Wynik może nie był jakiś spektakularny, ale to nie znaczy, że się nie staraliśmy. Każdy z nas może być traktowany jako bohater spotkania. W końcu prowadziliśmy grę po swojemu, był spokój. Może i pod koniec zrobił się chaos, ale na szczęście czas także działał na naszą korzyść i dowieźliśmy ten wynik – mówił na gorąco po spotkaniu bramkarz reprezentacji Polski.
– Założenie było takie, by strzelić jedną bramkę więcej. Minimum, które sobie ustaliliśmy, wykonaliśmy. To był dobry mecz, bardzo przyjemnie się grało – było dużo akcji w jedną i w drugą stronę. Myślę, że to było dość ciekawe widowisko – dodał Krystian Kapłon.
Reprezentacja Polski po raz trzeci z rzędu została brązowym medalistą Mistrzostw Europy w ampfutbolu. W 2017 roku Biało-Czerwoni zajęli trzecie miejsce podczas turnieju rozgrywanego w Turcji, a przed trzema laty stanęli na najniższym stopniu podium podczas EURO w Krakowie.
– To był taki plan minimum. Choć nie udało się zrealizować głównego celu, czyli złota, cieszymy się, że jest chociaż ten brązowy medal. Mecz gatunkowo był niezwykle trudny. Długimi fragmentami mieliśmy go pod kontrolą, choć – szczególnie końcówka – kosztowała bardzo dużo sił. Sam miałem jeszcze okazję, żeby zamknąć ten mecz. Trochę jednak zabrakło – zaznacza zadowolony Krzysztof Wrona.