Lucyna Kornobys zdobyła ósmy medal w historii swoich występów na mistrzostwach świata. Tym razem konkurs pchnięcia kulą (klasa F34) zakończyła na drugiej pozycji. Istotne korekty miały miejsce w konkursie rzutu dyskiem (F52), który zakończył się dzień wcześniej. W efekcie Piotr Kosewicz otrzymał ostatecznie srebrny medal.
„1. Do prawej NOGI. 2. LEWA RĘKA. 3. Wypchnięcie z szyi. 4. Spokojnie i końcówka szybka. 5. Oddech”. Taką instrukcję pchnięcia kulą Lucyna Kornobys zapisała na kawałku plastra i przykleiła sobie do przedramienia.
– Tutaj jest tak głośno, że póki nie siadałam na swoje siedzisko, to miałam zatyczki w uszach – tłumaczyła zawodniczka. – Dla mnie na stadionie jest za głośno, bardzo źle reaguję na takie huki. Nawet nie wiedziałam, czy ktoś cokolwiek do mnie mówi, kompletnie nic nie było słychać. Dlatego zawczasu napisałam sobie to wszystko, żebym wiedziała, co mam robić, gdybym się pogubiła.
Być może metoda okazała się skuteczna. Startująca jako ostatnia w stawce w klasie F34 reprezentantka Polski zaliczyła wszystkie podejścia i już w pierwszej próbie wynikiem 8,07 m zapewniła sobie srebrny medal. Pozostało jej próbować zmierzyć się z Zou Lijuan. Zadanie było ekstremalnie trudne, ponieważ Chinka w czwartym podejściu odległością 9,25 m pobiła własny rekord świata.
– Z dziewczynami mówimy, że nie wiemy, czy w ogóle ktoś będzie w stanie ją pobić – mówiła Lucyna. – Zobaczymy, trzeba próbować, trzeba walczyć i miejmy nadzieję, że się uda.
Polka podjęła więc walkę. Najlepsza okazała się jej trzecia próba, w której kula poleciała na odległość 8,49 m – najdalej w tym sezonie.
Srebro z Paryża to jej ósmy medal mistrzostw świata, a do tej kolekcji dołożyła jeszcze dwa srebra igrzysk paralimpijskich. Połowę medali przekazała na cele charytatywne. Nie pozbyła się jednak srebra z Rio – zgodnie z przesądem, który mówi, żeby pierwszy krążek zostawić dla siebie, by przyciągał kolejne. Lucyna opowiada o tym ze śmiechem. Dobrze wie, że sukcesy osiągać można tylko ciężką pracą. Tym cięższą, że po przeniesieniu jej kilka lat temu do wyższej klasy sprawności (z F33 do F34) także i wyzwania są na nieco innym poziomie. Poziomie wyznaczanym od lat przez Chinkę Zou Lijuan. Czy uda się ją wreszcie pokonać?
– Cały czas o tym marzę i do tego dążę – mówi Lucyna. – Mam nadzieję, że kiedyś ten moment nastąpi.
Brąz, czyli srebro
– Taki dzień, jak wczoraj, to już się długo nie powtórzy – stwierdził Marcel Jarosławski, kierownik polskiej reprezentacji na mistrzostwa świata.
Kolejno: miejsce tuż za podium, brązowy medal i w końcu srebrny. Tak zmieniała się pozycja Piotra Kosewicza w finale rzutu dyskiem (klasa F52). Jednak wszystko to działo się… już po zakończeniu konkursu!
Najpierw Marcel Jarosławski złożył protest dotyczący najlepszej próby Brazylijczyka Andre Rochy. Został przez arbitrów odrzucony, jednak komisja odwoławcza uznała argumentację zawartą w apelacji od tej decyzji i jeszcze wczoraj przed północą Piotr Kosewicz mógł się cieszyć z brązowego medalu. Od zakończenia konkursu trwały jednak także inne dywagacje. Klasyfikatorzy zwrócili uwagę na Ajitkumara Amrutlala Panchala z Indii (który miał otrzymać złoto) oraz Chorwata Velimira Sandora.
Ostatecznie w środę po południu, na pół godziny przed wręczaniem medali, nadeszła informacja, że obu zawodników przeniesiono do wyższych klas sprawnościowych (odpowiednio: F54 i F53). Dzięki temu ostatecznie mistrzem świata został Łotysz Aigars Apinis, srebro odebrał Piotr Kosewicz, a drugi z Polaków, Rafał Rocki, zajął miejsce czwarte, okraszone „nagrodą pocieszenia”, czyli kwalifikacją dla kraju na przyszłoroczne igrzyska paralimpijskie.
– Ten medal znaczy dla mnie bardzo dużo, bo można powiedzieć, że zmierzam ku końcówce kariery – stwierdził po ceremonii medalowej Piotr Kosewicz. – Nie ma się co oszukiwać, mój PESEL mówi wprost: 49 pękło, 50 na karku. Niektórzy się zastanawiają, co ja jeszcze robię w sporcie, jak ja to robię, że zdobywam medale? Po prostu, jakoś jeszcze zdobywam i daję radę, choć nie jest lekko.
Czwarte miejsce dawnego rekordzisty
Czwarte miejsce w pchnięciu kulą (F41) zajął Bartosz Tyszkowski. Dawny rekordzista świata w swojej najlepszej próbie uzyskał 12,28 m, jednak do podium zabrakło ponad metra. Warto jednak pamiętać, że czwarte miejsce to przepustka dla kraju na przyszłoroczne igrzyska paralimpijskie.
Siódme miejsce zajął drugi z Polaków, Kamil Dobiecki (9,80). Wygrał mistrz paralimpijski z Tokio, Bobirjon Omonow z Uzbekistanu, który rezultatem 14,73 m ustanowił nowy rekord mistrzostw świata. Srebrny medal zdobył mistrz paralimpijski z Rio, Niemiec Niko Kappel (14,49), a brąz – wicemistrz z Tokio, Amerykanin Hagan Landry (13,48).
Z kolei w konkursie pchnięcia kulą w klasie F11 wystartował Mirosław Madzia. Zawody zakończył na ósmym miejscu z wynikiem 11,41 m. Wygrał Irańczyk Mahdi Olad (13,79), przed Brazylijczykiem Alessandro Da Silvą (13,43) i Hiszpanem Alvaro del Amo Cano (12,81).
„Jestem, walczyłam…”
Podczas porannej sesji w finale biegu na 400 m (T20) wystąpiła Justyna Franieczek. Pierwsze 200 metrów przebiegła dość spokojnie, może nawet zbyt spokojnie, ponieważ w połowie dystansu zamykała stawkę. Na ostatniej prostej przyspieszyła, wyprzedziła Japonkę Niinę Kanno, a na ostatnich metrach także Mayerli Mindę z Ekwadoru i bieg zakończyła na szóstym miejscu. Ostatecznie Polka zajęła miejsce piąte, po dyskwalifikacji drugiej z Ekwadorek, Lizansheli Angulo.
– Jestem bardzo zadowolona, że mogę tutaj być i reprezentować Polskę, spełniać swoje marzenia, zdobywać nowe doświadczenia – mówiła po finale Justyna Franieczek. – Akurat ten okres startowy był dla mnie bardzo ciężki, ponieważ miałam wiele różnych kontuzji, przez które miałam zakończyć sezon. No ale jestem, walczyłam…
Wygrała, czasem 55,12 bijąc rekord świata, dwukrotna mistrzyni paralimpijska i świata, Amerykanka Breanna Clark. Po niesamowitym finiszu na ostatnich 50 metrach wyprzedziła Ukrainkę Juliję Szuliar. Trzecia była Portugalka Carina Paim.
Czas nie zadowala
Dwa biegi jednego dnia – to było środowe zadanie Michała Kotkowskiego. Najpierw rano, w eliminacjach 200 m (T37), wystartował mocno i z wirażu wyszedł na drugim-trzecim miejscu. Tak też zakończył bieg, wiedząc, że trzecie miejsce też daje bezpośredni awans do finału. Wynik 24,59 to jego najlepszy czas w tym sezonie, choć daleki od rekordu życiowego (23,12).
– Powiedziałbym, że było dobrze, była jeszcze rezerwa. Czas nie jest wyśrubowany – stwierdził po biegu eliminacyjnym. – Starałem się wejść do finału jak najmniejszym kosztem, aby mieć na niego jak najwięcej sił.
W finale Kotkowski także wystartował bardzo mocno. Przez ok. 150 m biegł na czwartym miejscu. Niestety, końcówka należała do rywali i Polak, mimo znaczącego poprawienia wyniku z eliminacji (24,11), zajął ostatecznie szóste miejsce. Wygrał Ricardo Gomes z Brazylii, ustanawiając nowy rekord mistrzostw (22,59), przed swoim rodakiem Christianem Luizem da Costą (23,30). Trzeci był Saptoyogo Purnomo z Indonezji (23,39).
– Czas mocno mnie nie zadowala. Nie jest to moja szczytowa forma – nie owijał w bawełnę Kotkowski po zakończonym finale. – Teraz najważniejszy jest start na 400 metrów. Jutro eliminacje, pojutrze finał i mam nadzieję, że wszyscy, którzy liczyli na pokaz formy na 200 m, zobaczę tę formę na 400.
Mózg i emocje
Do finału 1500 m (T11) awansował Aleksander Kossakowski z przewodnikiem Krzysztofem Wasilewskim. Swój bieg eliminacyjny Polacy zaczęli spokojnie, długo biegli na przedostatniej pozycji, nie tracąc jednak kontaktu z rywalami. Atak przypuścili na ostatnich 50 metrach, wyprzedzając Jimmy’ego Caicedo z Ekwadoru (przewodnik: Israel Arellano) i broniącego tytułu, Brazylijczyka Julio Cesara Agripino (przewodnik: Micael Batista dos Santos). Mało brakowało, by dopadli także zwycięzcę biegu, Japończyka Kenyę Karasawę z przewodnikiem Kojim Kobayashim.
– Bieg w wykonaniu Krzysztofa, bo to w sumie on jest mózgiem całej operacji, był doskonały – mówił tuż po biegu Aleksander Kossakowski. – Co prawda, było to mocne ryzyko, ale bieg był świetny. Bardzo niskim kosztem weszliśmy do finału, bo myślę, że wydolnościowo i wysiłkowo nie było to jakoś bardzo wymagające. Zobaczymy, co się wydarzy jutro w biegu finałowym.
Nie zobaczymy w nim niestety drugiego z naszych reprezentantów, Michała Rogowskiego i jego przewodnika Marcina Kęsego. W ich biegu eliminacyjnym już na początku odsadził rywali Brazylijczyk Yeltsin Jacques, biegnący z przewodnikiem Edelsonem de Avilą. Przez resztę biegu utrzymywali bezpieczną odległość. Michał Rogowski z Marcinem Kęsym biegli w „grupie pościgowej”. W połowie biegu od tej grupy oderwał się jednak Japończyk Shinya Wada z przewodnikiem Takumim Hasebe. Na 500 m przed metą Polacy zdecydowali się na pościg. Było już jednak za późno i skończyło się na trzecim miejscu z czasem, który nie dawał przepustki do finału.
– To są emocje nie do opisania, jeszcze czuję to w sobie. Coś niebywałego! – mówił na mecie Michał Rogowski. – Chciałbym jeszcze raz powtórzyć taką imprezę. To na pewno! Będę walczył, żeby kolejny raz się tutaj znaleźć, bo warto!
Po środowych konkurencjach Polska zajmuje dziewiąte miejsce w klasyfikacji medalowej mistrzostw świata z dwoma złotymi medalami i pięcioma srebrnymi. Zawody potrwają do 17 lipca.