Kapitan, jak z przygodowej powieści i jego niezwykła załoga

Kapitan, jak z przygodowej powieści i jego niezwykła załoga
Fot. Adminstrator

Wywiad z kpt. JANUSZEM ZBIERAJEWSKIM,który zrobił żeglarza z niewidomego szantymena, a potem już poszło z górki

Od wielu lat jesteś związany z żeglarstwem. Jesteś kapitanem, który w środowisku jest uważany za tego, z którym rejsów się nie zapomina. Na czym to polega?

   Polega na tym, że jeśli wybieramy się na morze, jako „szara kanaka”, czyli szary członek załogi, to warto by się dowiedzieć , dlaczego kapitan, z którym płyniemy, płynie z nami, dlaczego on to robi (trudne do ustalenia). Jeśli dowiemy się, że w domu jest gnębiony przez żonę lub teściową, a w pracy jeździ na nim szef, to należy unikać takiego jachtu, bo facet musi kiedyś to odreagować, a tu ma pełnię władzy :).
   Ja się tym bawię, bo to lubię, sprawia mi to przyjemność – niezależnie, ile na tym zarabiam, czy robię to za darmo, czy za ciężkie pieniądze na kontrakcie. Dlatego chcę, aby ludzie ze mną pływający traktowali to, jako frajdę, przyjemność – nie jako gehennę. Bo z punktu pozycji tradycyjnej i prawnej, władza kapitana jest nieograniczona. Więc zgnoić załogę jest bardzo łatwo, ale to nie jest ambitne.
   Cała sztuka polega na tym, aby 40, 50 osób – jak na ”Zawiszy” – było zadowolonych z 2- tygodniowego rejsu. Ja chyba robię to dobrze, więc nie mam kłopotów z obsadzeniem kadrą oficerską. Gdy proszę grupę dyskusyjną o obsadę oficerów, w ciągu 30 min. mam 10 chętnych oficerów, co potwierdza teorię wiktymologiczną, że ofiara lgnie do kata :). Pływają ze mną i nadal chcą pływać.

Stosujesz swoje pewne zasady, które przekazujesz swojej załodze?
    W naszym środowisku kursuje od wielu lat najkrótszy regulamin służby jachtowej – “regulamin Zbierajewskiego”. Są oficjalne regulaminy, mające około 150 różnych paragrafów, bardzo mądrych, co wolno, czego nie, o której jeść i robić siku. Natomiast ja wprowadziłem własny regulamin, który jest tak prosty, że każdy uczy się go na pamięć. Jest to 3- punktowy “regulamin Zbierajewskiego”:
Paragraf  1. Ma być bezpiecznie;
Paragraf  2. Ma być miło;
Paragraf  3. Koniec regulaminu.
I to wystarczy.

Na początku marca zostałeś uhonorowany specjalną nagrodą za prowadzenie rejsu dla osób niewidzących. Jak doszło do tego niewiarygodnego rejsu?

   Trzeba cofnąć się o kilka lat. Jest w naszym środowisku niewidomy Romek Roczeń, szantymen, nie żeglarz, marzący o tym, aby żeglować. Śpiewał piosenki o morzu, jeziorach, a morza nie zna. Sporo zespołów szantowych uprawia tą muzykę, a na morzu nie było. I przy okazji luźnych rozmów w sytuacjach ”okołoszantowych”, chłopaki rozmawiali o jakimś pływaniu, Romek pytał: ”A czy ja mógłbym kiedyś z wami popłynąć?”, zawsze padała odpowiedź: ”No jasne, stary. Jak będziemy się gdzieś wybierali na morze – zadzwonimy”. Ale nikt nigdy nie zadzwonił. Obawiali się, kto by się nim opiekował. Bo my ludzie widzący, jeśli nie mamy kogoś niewidomego w rodzinie lub wśród sąsiadów, to na widok niewidomego na ulicy, nie chcę powiedzieć głupiejemy, ale czujemy się nie swojo, nie wiemy czy mu pomóc, a może sobie tego nie życzy. Czujemy się dość skrępowani. I tak było z Romkiem – mimo upływu czasu, nikt do niego nie dzwonił.
   I wreszcie za którymś razem, w czasie pogaduszek przy piwie, znana w świecie żeglarskim postać Marek Szurawski (jeden z założycieli zespołu ”Stare dzwony”, numer jeden w świecie szantowym) zapytany o to samo odpowiedział: ”Daj mi numer telefonu, zadzwonię”, Romek pomyślał sobie, że jest to kolejna obietnica, która nie będzie spełniona. Nie minęło pół roku, a Siurawa zadzwonił do Romka: ”Organizuję na ”Zawiszy” rejs – seminarium naukowe na Balearach. Z Walencji przez Ibizę, Majorkę, Minorkę, do Marsylii. Popłyniesz?”

Czy Ty także znałeś Roczenia? Co wiedziałeś o niewidomych?
   Romek zgodził się popłynąć. W tej samej sprawie Siurawa zadzwonił do mnie: ”Poprowadzisz?”. Poprosił mnie, abym poprowadził ten rejs, łącznie z zajęciami typu wykłady, w czasie drogi.
   W ten sposób poznaliśmy się z Romkiem. Dwie doby jazdy autobusem do Walencji i wsiedliśmy na jacht. Popłynęliśmy. Romek chciał być pełnowartościowym członkiem załogi, nie tylko wiezionym pasażerem. W związku z tym dowiedziałem się, kto to jest niewidomy. My widzący nie zdajemy sobie sprawy, że świat w sensie poznawczym jest dla niewidomego taki duży jaki jest zasięg jego rąk. To znaczy niewidomy wie dokładnie, jak wygląda jego mieszkanie, ale nie wie, jak wygląda jego dom. Mówię o ludziach od początku niewidzących, a nie o takich, którzy stracili wzrok. Niewidomy wie, jak wygląda pień dębu, bo go obejmie i nawet rozpozna, że to jest kora dębu, po paru doświadczeniach. Ale jak wygląda cały dąb – on nie wie. Bo ktoś mu kiedyś opowiadał, jak wygląda pokrój dębu, a jak pokrój świerku na przykład, ale co ten niewidomy, na podstawie opowieści, sobie wyobraził – nie bardzo wiemy. Spróbujmy wytłumaczyć niewidomemu, jak wygląda kolor czerwony. Można tylko w żarcie powiedzieć mu, aby zadzwonił do prezydenta i poprosił o definicję “małpy w czerwonym”. Od tego odjąć definicję małpy i zostanie definicja koloru czerwonego :) Ale to tylko w żartach. Spróbujmy opowiedzieć niewidomemu, jak wygląda Pałac Kultury w Warszawie. Co on sobie z tego wyobrazi – nie wiemy. W związku z tym, na małej łódce niewidomy może w krótkim czasie opanować, co jest co, ale ”Zawisza” jest za duży, nie da się objąć rękami.

Więc jak sobie poradziliście???
   Zaraz na początku na Zawiasie zapytałem Romka: ”Czego oczekujesz ode mnie, żebyś się mógł tu swobodnie poczuć?”. ”Nie chcę ci głowy zawracać, Romek na to. Daj mi kogoś, kto zna ”Zawiszę” i poproś, żeby mnie oprowadził od punktu do punktu, mówiąc, gdzie idziemy i co to jest”. Wrobiłem w to ówczesnego bosmana ”Zawiszy”, czyli Henia Sienkiewicza. Henio przeczołgał Romka po całym statku i po pół godzinie Roczeń chodził, jak po własnym mieszkaniu. Ja się przekonałem, że niewidomy może na morzu, na statku wykonywać wszystkie funkcje, jakie wykonuje reszta załogi, z jednym wyjątkiem: nie może pełnić służby na oku, bo nie wypatrzy statku idącego na zderzenie, ale poza tym robi wszystko.
   No i potem Romek kilka razy był ze mną na takich rejsach na ”Zawiszy”. On do tego stopnia poznał ”Zawiszę”, że 2 lata temu w takim rejsie z St. Malo we Francji przez Cherbourg, Le Havre do Amsterdamu, zabrał ze sobą żonę Magdę i 2- letniego syna Marcina. I w pewnym momencie zobaczyłem taki widok: siedzę na pokładzie rufowym, gdzie idzie 2-letnie widzące dziecko, trzymane w ”uprzęży” dla bezpieczeństwa przez niewidomego ojca. W pewnym monencie niewidomy ojciec mówi: ”Marcinku, uważaj. Przed tobą jest wysoki próg!”. Tak się zachowuje niewidomy Romek Roczeń na ”Zawiszy”.

Ale to jeden zapaleniec…?

   Romek zaczął kombinować, jak by tutaj wysłać innych niewidomych na morze. Zadzwonił kiedyś do mnie: ”Musimy się spotkać. Mam interes”. I mówi: ”Jakby tak wziąć więcej osób. Poprowadzisz?”. ”Poprowadzę. Czemu nie”. Zaczęliśmy rozważać, jak to rozwiązać. Otóż najprościej byłoby wziąć 3 – 4 osoby niewidzące.

Dlaczego na tej 4 nie poprzestaliście?

   Bo nam nie o to chodziło. 3 czy 4 osoby niewidzące zginą w tłumie widzących, które w naturalnym odruchu zaczną się nimi opiekować. Na zasadzie: ”Nie, nie. Zostaw stary te ziemniaki, jeszcze się skaleczysz, ja za ciebie obiorę”, ”Nie, nie stary. Zostaw to, odpocznij, bo jeszcze się pomylisz, nie ten węzeł zawiążesz”.
   Doszliśmy do wniosku, że musimy zrobić, jak w bombie atomowej – osiągnąć pewną masę krytyczną: niewidomych musi być na tyle dużo, aby widzący bez ich udziału nie mogli dać sobie rady, żeby zmusić widzących do zaangażowania w tą robotę niewidomych. Postanowiliśmy zrobić fifty-fifty, żeby – jeśli odliczyć kadrę oficerską – niewidomych było więcej w wachcie. Ustaliliśmy, że w wachcie są 4 osoby niewidome i 3 widzące plus, jako ósmy, oficer, który tym dowodzi. W sumie – 16 niewidomych. Odpadają osoby tzw. słabowidzące.
   Załogę typuje Romek. Oficerów też. Ja tylko chcę mieć wpływ na ich dobór, to znaczy rezerwuję sobie prawo akceptacji (lub nie) kandydata na oficera. Romek zaproponował oficerów: Darek Krzemiński – jako zastępca kapitana oraz Darek Kluczka, Jarek Przybysz, Dominik Jaworski i ”Stacha” czyli Gośka Nowotna. Później Darek musiał zrezygnować, więc na jego miejsce weszła Zuza Łopieńska. Do oficerów nie miałem cienia zastrzeżeń. Sprawdzone, stare repy (o, pardon, dwie młode repki). Wszyscy pływali ze mną na “Zawiasie” i – o dziwo – dalej chcą to robić :).

Czy trudno było namówić niewidomych na takie szaleństwo?
   Udało się do tego wziąć ”Zawiszę”, armator się zgodził – chwała mu za to. To raz. Dwa – jak Romek rzucił w środowisko niewidomych takie hasło, to w ciągu tygodnia był nadmiar chętnych. Przy czym warunki były postawione jasno, jednoznacznie: nikt się tutaj wami nie będzie opiekował. Szukaliśmy ludzi niewidomych, ale na tyle samodzielnych, żeby sami przyjechali. W jaki sposób – ich sprawa. Ale potem bez przewodnika dwunożnego lub czteronożnego. Mają być samodzielni, samorządni, samoprzylepni (śmiech) itd. I sami muszą chcieć. To jest otwarta oferta. Boisz się, nie chcesz – nie musisz. Ty masz chcieć. No i się okazuje, że jest takich wariatów niewidomych sporo, którzy na to poszli, przy czym nikt z nich nie wiedział w co się ładuje, bo nikt z nich nie był wcześniej na morzu, a tym bardziej na żaglowcu. Ktoś tam podobno – dziewczyna – jechała promem do Szwecji z bratem i rodzicami…

To chyba sami ”supermani?” się zgłosili?
   Byli to ludzie w wieku średnio między 30, a 40. Część niewidzących od zarania dziejów, czyli od urodzenia, czy od wczesnego niemowlęctwa, część takich, którzy stracili wzrok 10, 15 lat temu –  wszyscy z powodu cukrzycy.

No i zapewne zaczęły się kłopoty?
   Po pierwszym, zapoznawczym dniu, wszyscy musieli wszystkiego dotknąć i  przeszkolić się, która lina do czego. Poszło im to bardzo łatwo, ponieważ my zrobiliśmy wszystko, żeby im umożliwić wykonanie funkcji członka załogi.
   Wróćmy do tego, że niewidomy poznaje świat w zasięgu rąk, a ”Zawisza” jest za duży, by rękami go objąć. Żagli jest 11, każdy inny, w związku z tym zrobiliśmy dla niewidomych to, co jest zrobione dla osób widzących. Z internetu można sobie ściągnąć rysunki poszczególnych żagli, gdzie jaka lina, jak się nazywa, gdzie idzie i w jakim miejscu jest mocowana. Tylko te teraz trzeba było zrobić w wersji dla niewidomych, w Braille’u. W związku z tym rysunki poszczególnych żagli, lin, nagielbanków itp. zostały na stronach A-4 w Braille’u wydrukowane drukiem wypukłym. Do tego wszystko było opisane. Potem z Romkiem robiliśmy weryfikację, korektę przed nakładem. Polegała na tym, że ja patrzyłem ”czy to się kupy trzyma merytorycznie”, a potem mówię: ”Romek, połóż tutaj palec i przeczytaj, co tu jest napisane”. Tak, że wszyscy dostali materiał poglądowy.

Ale chyba wszystkiego nie da się ”nabrajlować”?
   Do tego, aby niewidomy mógł sterować, to musi słyszeć,  kompasu przecież nie widzi. Wobec tego zaprzyjaźnieni elektronicy dostali bojowe zadanie: mają zrobić takie gadżety elektroniczne, aby kompas gadał, wskaźnik wychylenia steru gadał, GPS gadał. Do przesady, bo nie przyszło mi do głowy, że są to elektronicy – nie żeglarze. W związku z tym GPS gadał bez przerwy, bo mu nie wstawili ograniczenia, wiec bydlę podawało głosem pozycję z dokładnością do 0,001 minuty. Sterowanie polegało na tym, że niewidomy stawał za sterem, wkładał słuchawkę do ucha i słyszał głos: ”kurs sto dwadzieścia osiem, ster lewo dwa”. Dawno nie miałem tak sprawnej załogi! Serio!!! W tym przypadku ja, stary zgrywus, nie śmiałbym żartować. Niewidomi odrobili zadania domowe.  
   Mieli na początku kłopoty z rozpoznaniem, który sznurek do czego służy, ale nie większe, niż załoganci widzący, będący pierwszy raz na Zawiasie. W końcu jest tam tych sznurków do upojenia. Oni łapali sterowanie dużo szybciej niż osoby widzące. Może dlatego, że nie rozpraszała ich uroda przechodzącej załogantki, ani ciekawy ptaszek, który usiadł na maszcie, ani nic takiego.
   Do tego zrobiliśmy brajlowską mapę całej naszej trasy: Bałtyku z Kattegatem i Skagerrakiem do Oslo, z wypukłą siatką geograficzną i na koniec każdej wachty oficer  naklejał  litery ”g” w Braille’u na miejscu dotychczasowej pozycji. W Braille’u, jest to mały kwadracik z czterech kropek. Dzięki temu niewidomi w każdej chwili mogli się rękami dowiedzieć, gdzie się aktualnie znajdujemy.

Jak z tą sytuacją radziła sobie załoga sprawna?
   Muszę powiedzieć, że rzadko zdarza mi się tak sprawna załoga, jak była ta załoga mieszana widząco – niewidząca. Zaimponowało mi całe to towarzystwo widzące, które też na ochotnika się zgłosiło, bo obecując im, jak Churchil Anglikom w czasie wojny – krew, pot i łzy, dodałem, że płacą tyle samo, roboty więcej i w dodatku będzie się jeszcze musiało uczyć, czy pilnować kolegów niewidzących. Natomiast nagrodą jest satysfakcja – wyłącznie. Zgłosiły się tak rewelacyjne osoby, z takim podejściem do kolegów niewidzących, że kłaniam się im, jak Broniewski rewolucji październikowej – czapką do ziemi. Załoga w sumie liczyła 43 osoby, w tym niewidzących 16. Rejs był z Gdyni, Kopenhaga, Geteborg, w Oslo koniec, stamtąd wrócili samolotem.

Prowadzenie takiego rejsu z załogą niewidzącą, to duża odpowiedzialność dla kapitana. Czy nie obawiałeś się tego?
   Oczywiście jakieś ryzyko zawsze istnieje. Natomiast powiedziałem przy wręczaniu nagród ”Rejs roku”, że nie będę obłudny, nie będę hipokrytą w stylu: ”Nie, ależ po co nagroda, nie zasłużyłem”. Cieszę się, że ta nagroda została przyznana, że ktoś to docenił, ponieważ u nas jest tak, że jak ktoś rusza szybko łopatą, to jest to bardzo dobry pracownik. Jak nie rusza łopatą, ale mózgiem, to jest robota drugiej kategorii. A jeśli ktoś nic nie robi, nie rusza łopatą, tylko kieruje tą robotą i bierze za nią całkowitą odpowiedzialność, to taką osobą w naszym kraju interesuje się wyłącznie prokurator. Nikt nie jest w stanie tego docenić: “bo on przecież nic nie robi”.
   Prawda jest taka, że ja się tego podjąłem, bo byłem już na kilku rejsach z Romkiem Roczniem, ja już wiedziałem, co to znaczy niewidomy, sprawny człowiek na żaglowcu i że tego nie należy się bać. Gdybym ja nie miał takiego doświadczenia wcześniej, to pewnie jak by ktoś mi coś takiego zaproponował, popukał bym się w czoło. Ale ja już byłem po rejsach z Romkiem i wiedziałem, że jak jeden niewidomy jest w stanie sobie poradzić, to i szesnastu sobie poradzi.

To był nie tylko rejs, ale i bardzo ciekawe wydarzenie. Czy ktoś w Europie, w znanych krajach, zorganizował taki rejs dla osób niepełnosprawnych?
   Nie. To znaczy, robi się tam różne eksperymenty, np. w Anglii został zbudowany kilkanaście lat temu specjalny żaglowiec o nazwie Lord Nelson, 3-masztowy, troszkę większy od ”Zawiszy”, który od początku był projektowany i budowany dla osób niepełnosprawnych. Tam są wbudowane już od początku takie ułatwienia, że kompas mówi, wskaźnik steru mówi, dla ludzi na wózkach jest rodzaj podestu, że taka osoba może wjechać na sam noek, czyli dziób bukszputu. Z pokładu na pokład są windy elektryczne. Tam odbywają się rejsy typu 3 osoby na wózkach, 4 osoby niewidome, 5 głuchych, 1 bez ręki, 2 bez nogi itd. Ale nie słyszałem, żeby ktoś robił taki numer, że połowa załogi jest niewidoma.

Wielkie dzięki, że zrobiłeś to, pokazałeś morze osobom niewidzącym.
   Apropos: cała załoga się do tej pory przyjaźni, było kilka spotkań towarzyskich, kto tylko może przyjeżdża nawet z innego miasta, bo to byli ludzie z całej Polski. Natomiast tak się to rozeszło w środowisku osób niewidomych, że teraz, w styczniu tego roku, prowadziłem rejs na  ”Pogonii” na Morzu Śródziemnym i mi się zgłosiło, bo było wolne miejsce, dalszych 11 osób niewidomych;  znaczy 4 z rejsu na ”Zawiszy” i 7 zupełnie nowych. Okazuje się, że powoli tworzymy potęgę morską niewidomych (śmiech) w Polsce.

Czy zdarzyło się coś, co Ci utkwiło w pamięci z tego rejsu?
   Tak, takie przyjemne i takie wstrząsające w pozytywnym sensie. Z rzeczy śmiesznych. My widzący nie mający do czynienia z osobami niewidomymi na codzień, nie zdajemy sobie sprawy z pewnych oczywistych zachowań dla osoby niewidomej, które dla nas nie są oczywiste. Taka pierwsza śmiesznostka, która wyszła w moim 1 rejsie z Romkiem: Wyszliśmy po południu z Buriany (porcik rybacki koło Walencji). Wachta Romka wypadała 20:00 – 24:00. Koło jedenastej zaczęło zmierzchać. Ruszyłem się z kabiny z zamiarem, że muszę powiedzieć wachcie, żeby pilnowali Romka, bo robi się noc. Zanim przeszedłem przez nawigacyjną, zacząłem się sam z siebie śmiać: ”Co chcesz zrobić, ty idioto? Przecież Romkowi nic się nie zmieniło! Jeśli już, to powiedz Romkowi, żeby pilnował tych widzących, bo oni teraz nic widzą”.
   2. Wraca Stacha (Gosia Nawotna) z łazienki i rechocze: ” Wchodzę do łazienki. Jest ciemno, więc sięgam ręką do kontaktu, ale słyszą jakieś głosy. Ktoś rozmawia. Zapalam światło i widzę, że są tu dwie dziewczyny. Jedna myje ręce, a druga zęby. Zdziwiona pytam: ”Dlaczego nie zapalacie światła”, a one na to: ”A po cholerę?”.

Podobała mi się również historia, którą opisywałeś: kiedy wychodziliście z jednego z portów skandynawskich i postawiłeś przy sterze osobę niewidzącą.
   Nie, to było w pierwszym rejsie z Romkiem Roczeniem, na Ibizie. Obok nas (na stacji benzynowej dla jachtów) stanął jachcik-nówka. Motorowy, wielkości ”Zawiszy”, może większy, na oko 20 mln w euro. Na pokładzie załoga na biało, z szamerunkami a la gienierał Kuropatkin, na górze właściciel, czyli jaśnie pan w złoconych okularach, z cygarem, i szklaneczką whiskacza. Bajer straszny.
   Wpadłem na pomysł zrobienia im dowcipu: ”Roczeń – do steru! Wychodzimy. Ty będziesz sternikiem mamewrowym”. Umówiłem się z nim tylko, że jak mu podam komendę na ster, to będzie to na koło sterowe, a nie na wskaźnik, czyli pięć lewo. To normalnie oznacza 5 stopni w lewo wychylenie płetwy. Natomiast on tego nie widzi, a urządzeń gadających jeszcze nie było. W związku z tym, jak ja mu powiem 5 lewo, to ma być 5 obrotów koła sterowego lewo. A ja już dam sobie radę, jak, na ile ten wskaźnik naprawdę się tam wychyli.
   Tamci oczywiście zorientowali się, że sternik jest coś nie taki – niewidomy. A że Zawias stał równolegle, o niecały metr od ich burty – lekko zgłupieli. Odpaliłem silnik U-boota najpierw naprzód, żeby odchylić rufę, potem wstecz, żeby się wycofać. Zawias z niewidomym sternikiem majestatycznie jechał tyłem wzdłuż ich wymuskanej burty. Widok opadniętej szczęki jaśnie pana i oniemiałej, białej załogi, był niczym widok publiczności na meczu tenisowym, tylko na zwolnionym tempie!

A Twoja największa satysfakcja z tego przedsięwzięcia?
   Powiedziałem na końcu, przy wręczaniu nagród, że cieszę się z tej nagrody, ale mimo całego szacunku dla jury, będzie ona do końca życia nagroda drugiej kategorii. Uzasadniam: Jak niewidomi zapytali mnie po kolei, czy mogą wejść na maszt, ja im pozwoliłem. A teraz wyobraź sobie: niewidomy wchodzi po sznurowej drabince na maszt, przechodzi przez bocianie gniazdo i schodzi z drugiej strony. Najpierw to zrobili w Kopenhadze w porcie na spokojnej wodzie, a potem na morzu. Wszyscy zaliczyli fokmaszt. I jak widziałem dziewczynę, taką Baśkę, która zrobiła to, zeszła, wrzasnęła: ”Byłam na górze” i odtańczyła indiański taniec radości, to widok jej twarzy – to jest dla mnie nagroda pierwszej kategorii. A to koło sterowne i dyplom odlany z mosiądzu, to dla mnie druga kategoria nagrody.

Wydaje mi się, że żeglarstwo, to nie tylko przygoda, ale przede wszystkim sprawdzenie samego siebie, wystawienie siebie właściwie na taki żywioł: jak sobie z tym poradzę? Po Twojej wcześniejszej wypowiedzi, sądzę, że ci wszyscy, którzy byli, osoby niewidzące, zdały ten egzamin.
   Absolutnie wszyscy. I każdy, kto chce, ma prawo do tzw. opinii. To się nazywa kartą rejsu z opinią kapitana, czyli karta rejsu dotyczy statystyki (ile godzin, jakie porty, godziny wyjścia), natomiast druga część, to jest opinia kapitana typu: chorował, nie chorował, wywiązywał się dobrze, źle, średnio, nadaje się, nie nadaje się itd. Absolutnie wszystkim z czystym sumieniem dałem ocenę dobrą i bardzo dobrą.

To znaczy, że te wszystkie osoby niepełnosprawne pokonały bariery, które życie codzienne im stawia, właśnie bardziej pokonały na morzu, niż w życiu codziennym.
   Wszystkie te osoby są w życiu bardzo samodzielne, pracują zawodowo, większość ma wyższe wykształcenie, prawie wszyscy świetnie mówią po angielsku, operują komputerami, jak widzący, są bardzo przydatnymi w pracy. Ja teraz po tym rejsie zupełnie inaczej patrzę na bilboardy, które ukazują się w telewizji: ”Niepełnosprawny w życiu. Pełnosprawny w pracy” – i tak to jest. Ja teraz naprawdę rozumiem, co to znaczy. I teraz, gdybym był szefem jakiejkolwiek instytucji i potrzebował człowieka na dane stanowisko, a zgłosiłaby mi się osoba niewidoma czy na wózku, która ma kwalifikacje, jest w stanie to robić, nie mam cienia wahania, że natychmiast kogoś takiego bym zatrudnił.

A na wodę jeszcze ich weźmiesz?
   W tym roku powtarzamy imprezę. A mieliśmy śmieszny problem przy rejsie na ”Pogorii”. Nazwa ”Zobaczyć morze” jakoś tak się związała z Zawiszą i z tym rejsem  z połową osób niewidomych. Nie chcieliśmy powtarzać się z tą nazwą na ”Pogorii”. Więc szukaliśmy hasła. Było 11 osób niewidomych, no i znaleźliśmy: ”Płynąć do Kadyksu? – Nie widzę przeszkód” :).
   Robimy kolejną edycję ”Zobaczyć morze”, w czerwcu, tym razem do Amsterdamu przez Kanał Kiloński, do Cuxhaven i skończymy w Amsterdamie. Jedna załoga tam, to potrwa 10 dni. Tam wymieniamy załogę i druga tą samą trasą wraca, czyli będzie dwa razy po 16 osób niewidomych.
   Mało tego, jeszcze podwyższamy w pewnym sensie kwalifikacje kadry oficerskiej, chociaż zgodnie z kartą bezpieczeństwa wystarczy sternik morski. Z pełną świadomością postanowiliśmy z Romkiem, że bierzemy tylko ludzi ze stopniem kapitana. Po to, żeby ”wychować” sobie kolejnych ośmiu kapitanów, którzy nie będą się bali wziąć niewidomego na jacht. Jest to perfidnie przemyślana sprawa (śmiech).

Gdyby inne osoby były chętne na taki rejs, to gdzie mogą zasięgnąć informacji, gdzie się zgłaszać, aby uzyskać pewne informacje? Jak można się zakwalifikować na taki rejs?
   Dwa źródła informacji: 1. ”W Googlach” wpisać ”Roman Roczeń”. W ten sposób google pokażą stronę Romka Roczenia i dane. 2. Jest założona strona [url]http://zobaczycmorze.pl[/url]. Tam są opisane wszystkie poprzednie rejsy, dalsze plany itd. 3. Można również wejść na [url]http://www.gniazdopiratów.pl[/url]. To jest tawerna żeglarska w Warszawie, przy której jest fundacja ”Gniazdo  Piratów” i ona zajmuje się od strony organizacyjnej tymi rejsami. Oni sami w tym nie uczestniczą, natomiast bardzo ładnie się znaleźli, pokrywając część kosztów, organizując pieniądze, transport i inne tego typu rzeczy.

Dziękuję Panu, kapitanie, za stworzenie żeglarstwa dla niewidomych. Dziękuję serdecznie.  

Na zdjęciu: Kapitan Janusz Zbierajewski. W galerii niżej: Kapitan i niewidomi żeglarze na masztach, ”słynna” wypukła mapa oraz szantymen Roman Roczeń.

  Bożena Łysy Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 1793

Print Friendly, PDF & Email