„I że cię nie opuszczę aż do śmierci”

„I że cię nie opuszczę aż do śmierci”
Fot. Pixabay

Dziś słów kilka o miłości dwojga ludzi, którzy przeżyli ze sobą ponad 50 lat. Wiele razy miałem okazję dostrzec, jak na siebie patrzą, jak wzajemnie się o siebie troszczą. – Niunia, nie jest ci zimno? – pytał Ją, gdy jeszcze mógł mówić. – Jurek, chcesz pić? – pytała Ona. Obdarowywali się wzajemnie miłością. Taką łatwą – trudną, małą – dużą miłością.

Lubiłem przyglądać się tej miłości, obserwować drobne jej przejawy, składające się na coś naprawdę wielkiego. Gdy Ona zachorowała na raka, to On był przy Niej. Choć sam był już po pierwszym udarze, to nieustannie pytał o Nią, gdy była w szpitalu. Bał się, że straci kogoś, kto jest całym jego światem.

Gdy On po udarze był w szpitalu, to Ona była obok Niego. Nie było tłumaczenia, że krzesło niewygodne, że jest zmęczona lub głodna. Była razem z Nim. W domu zmieniała pościel, przebierała Go, myła, karmiła, trzymała za rękę. Te kolejne dni, tygodnie i miesiące były niemal identyczne, tak jak byśmy zastosowali opcję „kopiuj-wklej”.

Wytrwanie w miłości i w małżeństwie do takiego punktu zdarza się dziś coraz rzadziej. Bo jak to? Ja mam się poświęcić dla drugiej osoby? Ja mam pomniejszyć swoje „ja”? Ich przykład idealnie pokazywał, że miłość wymaga poświęcenia, zaangażowania, zapału, wyrzeczenia się egoizmu, wymaga życia dla drugiego człowieka, a nie dla siebie. Trudne to. Święty Paweł w pierwszym liście do Koryntian pisze „Miłość cierpliwa jest…” (sam list, nazywany hymnem o miłości, jest na tyle uniwersalny, że powinien go przeczytać każdy).

Śniadanie, obiad, kolacja, zmiana piżamy, zmiana pościeli, codzienna toaleta, golenie, podawanie leków. Nie było w Niej przeświadczenia – muszę. Było raczej – chcę. Nawet wtedy, gdy po pierwszym udarze przyszedł drugi, a On nie mógł już chodzić i miał problemy z mówieniem. Wtedy tym bardziej była dla Niego. Wtedy tym bardziej można było zobaczyć Miłość. Kilka dni przed Jego śmiercią byłem świadkiem sceny, którą będę pamiętał do końca życia.

Było późno, staliśmy przy łóżku. Szpitalną salę wypełniała niewielka ilość światła z malutkiej lampy zainstalowanej nad łóżkiem. Trzymali się za ręce i patrzyli sobie głęboko w oczy. Kilkukrotnie widziałem jak na siebie patrzą, ale tamto spojrzenie było inne. Przepełnione dużą dawką goryczy. Szkliste oczy, powstrzymywane z obu stron łzy i budząca przerażenie cisza. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa, a przeprowadzili wyjątkową rozmowę. To była niezwykle piękna cisza. To taki jej rodzaj, który nie dzielił, a łączył, który nie krępował i nie przeszkadzał. I nikt nie odważył się jej przerwać. Dreszcze przechodziły, gdy się na Nich patrzyło. W tych kilkunastu minutach zamknięte zostało tak wiele. Smutne, ale jednocześnie niezwykle piękne. Doświadczyłem czegoś takiego pierwszy raz. Wtedy zrozumiałem, na czym polega miłość. I właśnie wtedy też po raz ostatni widziałem ich razem.

Fot. Pixabay
Print Friendly, PDF & Email