Dragosz: Zespół buduje się głównie poza boiskiem

Dragosz: Zespół buduje się głównie poza boiskiem
Fot. Mateusz Misztal

Do kogo w szatni należy ostatnie słowo tuż przed meczem? Czy trudno jest razem być ze sobą przez cały turniej? Gdzie i jak buduje się piłkarską rodzinę? Jak smakuje brąz mistrzostw Europy? Tuż po meczu o trzecie miejsce rozmawialiśmy z Markiem Dragoszem, trenerem medalowej biało-czerwonej drużyny ampfutbolowej.

Reprezentację tworzył od samego początku. Dziesięć lat temu objął jej stery i prowadzi po medale – w niedzielę zaprowadził ją po medal rozgrywanych w Krakowie mistrzostw Europy. Na samym starcie trenerskiej przygody nie przypuszczał, że dziesięć lat później w Polsce odbędzie się turniej rangi mistrzowskiej i to turniej po którym zobaczy swoich podopiecznych z medalami na piersi.

Pójdziecie dziś spać?

Nie, nie pójdziemy dziś spać, będziemy balować do rana. To jest bardzo proste, mamy prawo do tego i pewnie każdy facet na naszym miejscu zrobiłby tak samo.

Zacznijmy od samego początku. Jak to się stało, że został pan trenerem reprezentacji Polski w ampfutbolu?

W październiku minie 10 lat od kiedy to się wydarzyło. Nie powiem, że przez przypadek. Dostałem taką propozycję od Mateusza Widłaka (obecny prezes Amp Futbol Polska – red.), pojechałem na pierwszy trening i od pierwszego gwizdka jestem do dziś. Spodobał mi się ten projekt, ponieważ był nowy, był takim, który można było zrobić po swojemu, odcisnąć swoje piętno. Rozwijaliśmy to, Mateusz (Widłak – red.) ze strony organizacyjnej, ja ze strony sportowej. I cóż, chyba warto było, by te dziesięć lat pracować po to, by jak by nie było, kilka sukcesów odnieść.

Fot. Mateusz Misztal

Myślał pan wtedy – na samym początku tej przygody – że rozwinie się to tak bardzo, jak widzimy to dziś?

Na pierwszym treningu powiedziałem chłopakom, że dowiedziałem się, że za rok są mistrzostwa świata w Kaliningradzie i zrobię wszystko, by na nie pojechać i to była jedyna rzecz o której myślałem wtedy. Żeby pojechać, żeby tego dotknąć, żeby się tego uczyć, żeby to obserwować, natomiast gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że za dziesięć lat będziemy rozmawiać o takich realiach, o tym co się wydarzyło tutaj w Krakowie przez miniony tydzień, to raczej bym nie uwierzył w to.

Ampfutbol w Polsce staje się coraz bardziej popularny. To było widać dziś i przez ostatnie dni. Czy wzorem Turcji uda się kiedyś – być może na turnieju rangi mistrzostw świata – zapełnić u nas stadiony?

Nie ukrywam, że mam takie marzenie. Bardzo bym chciał, żeby ten turniej, który tu właśnie kończymy można było spożytkować również w taką stronę, żeby dzieci, które uprawiają tę odmianę piłki nożnej, żeby ludzie, którzy jak kiedyś mówiłem „pochowali się w szafach” tę szafę otworzyli i wyszli uprawiać sport, jakikolwiek. Jak będą uprawiać ampfutbol, to też będzie super. Wtedy będzie więcej klubów, wtedy ten sport będzie bardziej masowy, wtedy kadra będzie mocniejsza, wtedy wszystkie projekty dziecięce, juniorskie, również będą się rozwijać, a jak to wszystko będzie się rozwijać, to i siłą rzeczy na trybunach będzie coraz więcej kibiców.

Wspomniał pan o projekcie junior amp futbol. Widzi pan w tych dzieciach kogoś na miarę Bartka Łastowskiego?

Pewnie, że tak. Tam są dzieciaki, które są zakochane w ampfutbolu i które mają dziś dziesięć lat, a za sobą dwa lata treningów. I są tak „zajawione”, że nawet rodzice przeklinają, że muszą grać razem z nimi. Nie wiadomo co się wydarzy, tutaj akurat specyfika sportu jest taka, że skauting nie istnieje, więc gdzieś w perspektywie lat mogą się nam pojawić kolejne perełki i wierzę w to, że przez długie lata będziemy mogli wokół tych chłopców, którzy dziś zdobyli medal, osiemnasto-, dzwudziesto-, dwudziestoczteroletnich, budować taki kręgosłup i opakowywać go właśnie chłopcami, którzy z tego juniorskiego projektu będą tutaj docierać.

Do kogo w szatni tuż przed meczem należy ostatnie słowo?

Do mnie. Jestem najstarszy i mam prawo do tego.

Miał być medal mistrzostw Europy i jest, jest medal brązowy. Czuje pan tylko radość czy jednak jest też lekki niedosyt?

Gdybyśmy zdobyli wicemistrzostwo Europy, to mówilibyśmy, czy nie żal nam, że nie zostaliśmy mistrzami. Zdobyliśmy brązowy medal i to jest coś z czego powinniśmy się cieszyć.

Fot. Mateusz Misztal

Spędziliście ze sobą dużo czasu, bo to było kilka dni razem. Razem w pokoju hotelowym, razem na śniadaniu, obiedzie, kolacji, w autobusie i tak dalej. Co jest kluczem do tego, żeby zbudować taki kolektyw, jaki widzieliśmy dziś?

To jest moja tajemnica, nie mogę tego powiedzieć (śmiech). A tak poważnie… To był proces, proces, który trwał nie tylko na boisku, głownie poza nim. Ja wierzę w to, że zespół buduje się głównie poza boiskiem. I to, co się działo przez ostatnie lata, to w jaki sposób starałem się chłopaków uświadamiać, nakierunkowywać, czasem trochę z boku, czasem na górze, czasem frontem do nich, spowodowało, że ten zespół funkcjonuje właśnie tak jak funkcjonuje. Nie mamy siebie dość. Myślę, że też wiemy kiedy potrzebujemy od siebie odpocząć. Tak też było w tym turnieju. W czwartek chłopcy mieli pierwszą część dnia wolne, właśnie po to, żebyśmy mogli się „odmóżdżyć”. A nie dalej jak trzy lata temu w Meksyku chłopcy sami powiedzieli, że tworzymy piłkarską rodzinę, że możemy mówić o medalu, i dla mnie jako trenera to chyba to jest największy sukces właśnie.

Plany na najbliższą przyszłość?

Najbliższa przyszłość jest taka, że będziemy pić alkohol całą noc, a od jutra będziemy zastanawiać się nad mistrzostwami świata.

Fot. Mateusz Misztal
Print Friendly, PDF & Email