Dragosz: Nie było ani jednego dnia, w trakcie którego nie myślałbym o ampfutbolu

Dragosz: Nie było ani jednego dnia, w trakcie którego nie myślałbym o ampfutbolu
Fot. Mateusz Misztal / arch. redakcji

Całkiem niedawno wrócił wraz z ampfutbolową reprezentacją Polski z Turcji. Podczas rozgrywanych tam mistrzostw świata wraz z podopiecznymi zajął odległe 13. miejsce. W poniedziałek został oficjalnie zwolniony z funkcji trenera reprezentacji Polski. W czwartek opowiedział nam o kulisach rozstania.

O życiu z piłką i o roli piłki w życiu. O tym, co udało się zbudować przez ostatnie jedenaście lat. O sukcesach i porażkach. O mundialu, który nie wyszedł tak, jak chciał tego on sam, zawodnicy i cały sztab. O tym, co go denerwuje, czego nie lubi i czego się nauczył w roli trenera reprezentacji. O tym wszystkim w rozmowie z Markiem Dragoszem, byłym trenerem ampfutbolowej kadry.

Mateusz Misztal: Zacznijmy od Mistrzostw Świata w Turcji. Uzbekistan. To był taki mecz-pułapka?

Marek Dragosz: Czy ja wiem, czy pułapka…

Te pierwsze mecze chyba trochę takie właśnie są…

Pewnie tak, tym bardziej, że rywal kompletnie nam nieznany. Źródeł analizy szukaliśmy wszędzie. Materiałów video za wiele nie było. Uzbekistan w ostatnich latach nie widniał za specjalnie na mapie ampfutbolowej. O tym, że jest to dobry zespół świadczyły wyniki. Te materiały, którymi dysponowaliśmy pozwoliły nam na przygotowanie analizy i pomysłu na grę. Zgodnie z przewidywaniami, to był mocny rywal. Nie przez przypadek w ostatecznym rozrachunku (Uzbekistan – przyp. red.) zajął takie miejsce jakie zajął. Mimo to, że dobrze zaczęliśmy ten mecz, tuż po objęciu prowadzenia straciliśmy bramkę. Teraz, w tym momencie, w którym się znajduję i zmęczeniu, które jest w związku z sytuacją w jakiej się znalazłem, ciężko mi jest z jakimiś emocjami o tym mówić, aczkolwiek pamiętam ten mecz doskonale. I gdzieś jest chyba trochę tak, że my każdy turniej zaczynamy takim meczem, w którym dopiero wchodzimy na obroty. Być może tutaj było podobnie, a być może po prostu Uzbekistan był lepszy od nas. Przed mundialem nie bawiliśmy się w jakieś kalkulowanie i wyrachowanie: kto będzie który, z którego miejsca i tak dalej. Wiadome było, że będziemy chcieli się zrewanżować Hiszpanii za półfinał Euro sprzed roku w Krakowie. I też wiedzieliśmy, że walka o pierwsze miejsce w grupie rozegra się między Uzbekami a nami, tak też się wydarzyło.

Po meczach z Tanzanią i Hiszpanią widać było u piłkarzy entuzjazm. Czego zabrakło w meczu z Brazylią?

Myślę, że nie wskażemy jednego czynnika. Dziś to jest takie teoretyzowanie – czego zabrakło. To jest prawdopodobnie splot iluś okoliczności. Uważam, że mecz z Hiszpanią, zagraliśmy perfekcyjnie, mimo tego, że są fachowcy, którzy uważają, że Hiszpania była turbo słaba na tym mundialu. Być może tak właśnie było, a być może było tak, że Hiszpania zgasła po meczu z nami. I potem te morale i motywacja w tym zespole opadły. Z tego co wiem, to tam też pojawiły się problemy chorobowe, ale nie to jest przedmiotem rzeczy. Jeszcze rok temu Hiszpania była bardzo mocna i wygrała z nami, więc nie wiem. Nie podejmuję się tego oceniać, czy byli słabi, czy byli mocni. Natomiast wiem, że zagraliśmy z nimi tak, jak chcielibyśmy zawsze grać – konsekwentnie, skutecznie i myślę, że fajnie dla oka. Po tym meczu mieliśmy dzień wolny. W związku z tym tak na logikę, wydawało się, że niesieni tym entuzjazmem będziemy czuć się mocni. Pracowaliśmy bardzo mocno nad przygotowaniem się do tego meczu (z Brazylią – przyp. red.) pod kątem pomysłu na grę. I wydaje mi się… A nawet nie wydaje mi się, a jestem pewien, że wybory personalne były dobre i pomysł na grę również. Natomiast z jakichś przyczyn nie wygraliśmy tego meczu. Nie potrafię wskazać jednego czynnika, który zadecydował o tym, że pojawiła się taka przysłowiowa wata w nogach przed meczem. Mamy, to znaczy mieliśmy, taki zwyczaj przed meczem, żeby sobie jakieś słówko szepnąć. O ile czas przedmeczowy wydawał się być dobrze „nastrojonym” dla zespołu, o ile analiza gry Brazylii wydawała się być mega dokładna, o ile był pomysł na to w jaki sposób chcemy sforsować, nie chcę powiedzieć chaotyczną, ale taką żywiołową grę Brazylijczyków, o tyle ta wata przed meczem się pojawiła. Nie wiem czy ona wynikała z ciężaru gatunkowego, czy może właśnie ten dzień wolny nam zaszkodził. Może trzeba było ten dzień wolny inaczej przeżyć. Dziś tego nie rozstrzygnę. Podjęliśmy takie decyzje, które były bliźniaczo podobne do tych z mistrzostw Europy w Krakowie, gdzie akurat dzień wolny dobrze nam zrobił. I tutaj zakładaliśmy, że dzień wolny spędzimy podobnie, z racji tego, że spędziliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, bo to nie był tylko czas w Turcji, ale również zgrupowanie w Kleszczowie, od którego zakończenia do wylotu minęło półtorej dnia, więc wszyscy mówili, że fajnie by było, żeby tak w cudzysłowie „od siebie odpocząć”. Nie było symptomów, że zdarzy się nam zagrać tak, trzeba sobie jasno powiedzieć, słabo. Straciliśmy szybko bramkę i to mocno nam utrudniło działania, pojawiły się błędy w obronie, pojawiła się właśnie ta „wata” czy „galareta”, nazwijmy to jak chcemy. Być może właśnie z takiej obawy i takiego troszeczkę grana na alibi, z tego strachu czy odpowiedzialności, my do tej dwunastej minuty o ile dobrze pamiętam, bo wtedy wziąłem czas, zagraliśmy tyle górnych piłek, że nie przypominam sobie, żebyśmy przez 11 lat tyle ich zagrali. I to, co bolało mnie jako trenera najbardziej, to to, że mimo iż szło nam słabo, nie walczyliśmy. Bo można przegrać będąc słabszym, można przegrać, bo popełnia się błędy, bo jest się nieskutecznym, ale bez walki, zwłaszcza reprezentując swój kraj, to trudno o sukcesy. Tak naprawdę zaczęliśmy walczyć wtedy, kiedy widmo tej porażki, zaczęło już realnie zaglądać nam w oczy. I cóż, ostatnie 10 minut, jeszcze wtedy, kiedy rywale sprytnie kradli nam czas, to było zbyt mało. Nie widzę też nic złego w tym, że zespół stara się kraść czas, bo to jest też element sportu i przypuszczam, że niejeden zespół będąc w takim położeniu jak oni, robiłby dokładnie to samo. Nie jest to więc żadna okoliczność łagodząca. Tak czy inaczej, 10 minut walki w tym meczu, to było zdecydowanie za mało. Jakbym miał wskazać jedną rzecz, to na pewno jej nie wskażę. Myślę, że to są te wszystkie elementy, o których właśnie powiedziałem przed momentem. Który z nich najbardziej, mówiąc tak żargonem piłkarskim „nie zaprażył”? Nie wiem. Myślę, że wszystkie naraz po trochu.


Czytaj także: Marek Dragosz odwołany z funkcji trenera reprezentacji


Długo Pan później analizował ten mecz?

Nie mamy czasu na mundialu na to, żeby analizować. To jest to szczęście i nieszczęście. W 11-osobowej piłce po przegranym meczu na poziomie 1/8 czy ćwierćfinału ekipa pakuje się do samolotu i wraca do kraju, a my musimy grać na następny dzień i proszę mi wierzyć, że to jest trudne. Jechaliśmy tam z zupełnie innymi oczekiwaniami i z innymi marzeniami. Czuliśmy się mocni i dobrze przygotowani. Ten jeden mecz spowodował, że to morale spadło bardzo nisko. Ja miałem 24 godziny, żeby to spróbować przetrawić. Być może, bo ja szukam błędów przede wszystkim u siebie, być może ja popełniłem błąd nastrajając nieodpowiednio zespół do meczu z Anglią, bo to były raczej takie tony złości, bo włożyliśmy wszyscy w ten mecz i w przygotowanie do niego sporo czasu, a właśnie z przyczyn braku tej waleczności, co powodowało chyba u nas wszystkich największą złość, pojawiła się taka apatia i przypomniał mi się scenariusz z Meksyku, kiedy po przegranym meczu z Angolą – przegraliśmy wtedy w rzutach karnych – była analogiczna sytuacja. Wtedy też mieliśmy 24 godziny na to, żeby zespół jakoś powrócił do równowagi, co jest bardzo trudne i to się niestety nie udało. Dlatego ten mecz z Anglikami zagraliśmy tak apatycznie i trzeba było jeszcze trochę czasu, żeby się podnieść do góry. Potem – nie mnie to oceniać, bo widzę, że są mądrzejsi ode mnie – natomiast jak słuchałem ludzi podczas mistrzostw, bo akurat mam tę przyjemność rozmawiać z ludźmi, którzy siedzą w piłce od bardzo dawna – wszyscy mówili, że to oczywiście nie były jakieś spektakularne mecze z USA czy Iranem, bo one nie były spektakularne, natomiast mimo tego, że walka toczyła się już o takie miejsca, które niespecjalnie nas satysfakcjonowały, to jednak myślę, że pokazaliśmy, że w piłkę potrafimy grać. Być może tam nie było oszałamiającego tempa, być może nie było spektakularnych akcji, ale chłopcy, powiem tak: na pewno nie odzyskali wielkiej radości grania w piłkę, bo ta końcówka mundialu była równie apatyczna w sensie nastrojów, natomiast dobrze nam zrobił kolejny dzień, który tam był wolny. Poświęciliśmy go na to, co było zawsze naszą największą siłą, czyli na taką ogromną zespołowość i radość z przebywania ze sobą, mimo że pewnie każdy już miał w myślach, że jak najszybciej chciałby już wracać do domu, zwłaszcza że nie zrealizowaliśmy swoich marzeń. I jednak myślę, że te mecze mogły się podobać, zespół pokazał, że potrafi grać i w jakiś sposób stanął na tej swojej jednej nodze. Natomiast tak jak mówię, nikogo nie zadowalało, że gramy finalnie o miejsce trzynaste. W mojej ocenie, zresztą nie tylko mojej, ten mecz z Brazylią siłą rzeczy zadecydował, że nie walczyliśmy o takie lokaty o jakich marzyliśmy i zdeterminował wszystko to, co działo się później na turnieju.

Fot. Mateusz Misztal / arch. redakcji

Mówił Pan, że lecieliście tam z innymi celami i marzeniami. Motywowanie zespołu na mecz o 13 miejsce nie jest chyba łatwe? Wtedy w ogóle jest jakieś pole do tego, żeby chłopaków motywować, czy na tym etapie już każdy indywidualnie musi poszukać w sobie czegoś z tej, jak to się mówi, wątroby?

To jest i łatwe i trudne. Nie mogę wmówić zawodnikowi, że walka o trzynaste miejsce jest szczytem jego marzeń i w tym meczu będzie decydowała się cała jego przyszłość, zwłaszcza jeśli on przyjechał z marzeniami o czołowych lokatach. Jesteśmy dużymi chłopcami, natomiast łatwe jest to o tyle, że zespół z którym miałem przyjemność pracować był cholernie świadomym zespołem. I te wartości nad którymi mocno sobie pracowaliśmy, wokół których budowaliśmy ten zespół przez długi czas, one doskonale  były wszystkim znane i każdy wiedział, że reprezentowanie kraju, samo w sobie, niezależnie od tego o jaką pozycję się gra, jest czymś najważniejszym. I jeśli słyszę o tym, że ktoś mógłby być niewystarczająco zmotywowany słuchając hymnu i mając na sobie koszulkę z orzełkiem na piersi, to zdaje się, że moglibyśmy pomylić pojęcia, bo nie wydaje mi się, żeby reprezentanta kraju trzeba było jakoś szczególnie motywować. Tutaj bardziej chodziło o to, żeby odzyskać radość i uświadomić sobie, że potrafimy grać i że ten mecz jest meczem, w którym reprezentujemy kraj i tutaj jakiejś wielkiej motywacji nie trzeba było szczególnie uprawiać.

Trener Realu Madryt, Carlo Ancelotti po przegranym meczu 5. kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów z RB Lipsk powiedział: „Z jednej porażki uczysz się więcej niż z dziesięciu kolejnych zwycięstw”. Ten mundial, który nie wyszedł tak jak chciałby tego pan i zawodnicy, będzie dla tej reprezentacji właśnie taką nauką o której mówił Ancelotti?

Ja podam inny cytat. Mam takiego swojego ulubionego człowieka w historii tego świata, który nazywał się Nelson Mandela, i który powiedział kiedyś, że „nigdy nie przegrywa, tylko albo wygrywa albo się uczy” i to nie była nasza pierwsza porażka, którą odnieśliśmy w tych 130 meczach, które miałem przyjemność prowadzić. I z każdej porażki, z każdego przegranego meczu, i z każdego niepowodzenia wyciągaliśmy, hmm… Jak się mówi, że się wyciągnęło wnioski, to jest to takie mocno oklepane i mocno wyświechtane moim zdaniem, natomiast zawsze wokół czegoś, co nie do końca było powodzeniem, staraliśmy się tworzyć pewnego rodzaju narrację, pewnego rodzaju właśnie lekcję. Taką lekcją był przegrany półfinał mistrzostw Europy w Krakowie, taką lekcją były nieszczęsne trzy minuty w meczu z Angolą w dogrywce, po którym zremisowaliśmy i ostatecznie przegraliśmy w rzutach karnych. Taką lekcją na samym początku naszej drogi były mecze na mistrzostwach świata w Kaliningradzie, gdzie pojechaliśmy po naukę i poza wygranym meczem z Japonią o przedostatnie miejsce, przegraliśmy wtedy wszystko jak popadnie. Byliśmy tam jako absolutni debiutanci. Każde takie niepowodzenie było lekcją i wierzę, że dla chłopaków będzie to lekcja, rozmawialiśmy też zresztą o tym. Wierzę, że ten mecz z Brazylią dla tych młodych chłopców, którzy najlepsze lata mają jeszcze ciągle przed sobą – bo trzeba pamiętać o tym, że większość z nich to są chłopcy, którzy mają po dwadzieścia, dwadzieścia-kilka lat – to mecz, który powinni zapamiętać do końca życia. Oczywiście powinni też zapamiętać mecz z Rosją o brązowy medal w tamtym roku, jako przykład tego, że taką heroiczną walką można bardzo dużo ugrać, ale powinni też pamiętać właśnie ten mecz jako przykład tego, żeby reprezentując kraj, nigdy więcej nie pozwolili sobie na to, żeby nie czuć się pewnym tego, co się robi. Nie mam wątpliwości, że wszyscy z nich umieją grać i wszyscy kochają grać w piłkę, po prostu.


Czytaj także: Widłak: Nowy trener najpóźniej w grudniu


Kiedy dowiedział się Pan, że nie jest już trenerem reprezentacji?

W minioną sobotę (22 października – przyp. red.).

I jak Panu tę decyzję uzasadniono?

Nie uzasadniono.

Prezes Widłak mówił mi, że proponowano Panu pozostanie w AMP Futbol Polska i prowadzenie grup młodzieżowych. Dlaczego ostatecznie zrezygnował Pan z tej propozycji?

Rozmawialiśmy o tym w sobotę (22 października – przyp. red.) i przekazałem, że – zresztą to nie jest jakaś wielka tajemnica, bo mówiłem o tym bardzo głośno zawsze – że w projekcie juniorskim jestem zakochany i dalej mi on bardzo mocno leży na sercu. Szczerze mówiąc, wierzę w to, że ten sztab tam pozostanie, bo będę miał tam taką swoją własną pewność co do tego, że dzieci zostały w bardzo dobrych rękach i obiecałem wszystkim tam w projekcie juniorskim, że z przyjemnością będę ich wspierał, bo wszyscy oni zostaną w moich myślach i w moim sercu i to tyle. Wie pan, ja powiem szczerze jestem mega zmęczony. Mega zmęczony i tą sytuacją. Wiem, że świat jest dziś tak skonstruowany. Ja wychowałem się w czasie, że jak się coś miało do kogoś, to albo się o tym mówiło do niego, albo dawało sobie po pysku. Wiem też, że dziś największe utarczki odbywają się na Twitterze, albo za pośrednictwem jakichś takich przepychanek. Ja w takie rzeczy po prostu nie chcę się bawić. Rozmawiałem z kilkoma dziennikarzami, którzy poprosili mnie o to, żebym zrelacjonował im jak to było, jak to było naprawdę. W tym momencie nie mam jakiegoś interesu w tym, żeby chronić kogoś. Szczerze mówiąc chroniłem wiele interesów przez ostatnie lata i jestem tym mega zmęczony, więc nie chcę z panem prezesem Mateuszem Widłakiem czymkolwiek się przerzucać. Natomiast pan prezes doskonale wie, dlaczego zrezygnowałem z tego projektu. W sobotę rozmawialiśmy o tym, że zastanowię się nad tym, czy ten projekt będę kontynuował i że możemy o tym porozmawiać w tygodniu, dlatego, że emocje, które towarzyszyły nam w sobotę, nie pomagały. To nie był najlepszy czas, by rozmawiać o tym, jak ten projekt i mój udział w nim będzie nadal wyglądał. Natomiast po niedzielnym (23 października – przyp. red.) spotkaniu w szatni z zawodnikami i v-ce prezesem, panem Szymonem Wierzbickim, po ocenach czy też jakkolwiek to nazwać, dziwnych tekstach, które tam padły, pozwoliłem sobie na wykonanie telefonu do pana prezesa Mateusza Widłaka po popołudniu i podziękowałem mu za to, podziękowałem za możliwość takiej oferty i poprosiłem, żeby tej oferty dla mnie nie przygotowywał, dlatego że to, co padło tam w szatni, po prostu odarło mnie ostatecznie ze złudzeń, co do tego w jaki sposób ta nasza praca była w ostatnim czasie oceniona. Mimo tego, że nigdy na ten temat – proszę mi wierzyć – powtórzę to jeszcze raz, nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy. Nie rozmawiałem z nikim z zarządu na temat merytorycznej oceny naszych meczów w tym roku, ani nigdy nie rozmawiałem z kimkolwiek z zarządu na temat merytorycznej analizy tego, co się wydarzyło w Turcji. Z panem w trakcie tej rozmowy, a rozmawiamy 25 minut, sądzę że 20 minut rozmawialiśmy merytorycznie na temat tego, co się w Turcji wydarzyło. Takich 20 minut, ani nawet dwóch, nie odbyłem z nikim z zarządu i jedyny komunikat jaki otrzymałem to to, że formuła się wypaliła i szczerze mówiąc do dziś nie wiem co pod tym pojęciem się kryje.

Czy po tej decyzji zarządu rozmawiał Pan z zawodnikami z reprezentacji?

Poprosiłem pana prezesa w sobotę po południu o możliwość spotkania z zawodnikami i obwieszczenia im tej decyzji. Jednocześnie przekazałem decyzję członków sztabu szkoleniowego, że oni również nie będą kontynuować współpracy. Poinformowałem również o tym, że rezygnuję z innej propozycji, bo i taka oferta padła, żeby mimo zwolnienia pracować do grudniowego zgrupowania, poprowadzić to grudniowe zgrupowanie i dopiero wtedy się pożegnać. Przyzna pan, że pomysł troszeczkę absurdalny. I podczas tej popołudniowej rozmowy poprosiłem również o to, że skoro kończymy dzisiaj, to żeby korzystając z tego, że jesteśmy podczas rozgrywek ligowych w Warszawie, żebyśmy mogli tę decyzję zakomunikować zawodnikom, ponieważ nie mógłbym udawać przez ileś tygodni, że wszystko jest ok i pracować z zawodnikami. Uważam, że to by było mega nieuczciwe, żebym miał z nimi pracować – a pracowaliśmy regularnie, również wtedy kiedy się nie spotykaliśmy – i nie zamienić ani słowa, że zaszła pewna zmiana personalna w sztabie. I tym bardziej nie wyobrażam sobie, żeby tego rodzaju decyzje przekazywać im za pośrednictwem jakichś narzędzi w postaci social mediów, dlatego poprosiłem o to, żebyśmy takie, choćby krótkie, spotkanie zorganizować póki wszyscy jeszcze są w miarę obecni, żeby taką decyzję zawodnikom zakomunikować.

Który z momentów w ciągu tych 11 lat był tym najlepszym dla Pana?

Policzyłem sobie zupełnie niedawno, że 11 lat to jest ponad 4 tysiące dni. I może pan wierzyć lub nie, nie chcę używać wyświechtanych słów, ale w ciągu tych 4 tysięcy dni nie było ani jednego, w trakcie którego nie myślałbym o ampfutbolu. Każdy z tych dni był dla mnie ważny, bo każdego dnia rodziło się coś, co powodowało, że – przynajmniej w mojej ocenie, dzisiaj już nie jestem taki pewien czy w ocenie wszystkich – próbowaliśmy robić coś jeszcze lepiej i jeszcze lepiej. I potem przychodziły takie momenty, w których te nasze pomysły próbowaliśmy w jakiś sposób realizować. I takich chwil była cała masa. Pierwszy trening na Polnej był bardzo ważnym momentem, bo zakochałem się w tym projekcie od samego początku i wiedziałem, że to może być coś absolutnie fantastycznego. Pierwsze mistrzostwa świata były super, bo to było niesamowite doświadczenie. Pierwszy turniej w Manchesterze był niesamowity, bo pojechaliśmy tam jako pełnoprawna reprezentacja Polski, w dresach wypożyczonych z Polskiego Związku Piłki Nożnej. Pierwsze mistrzostwa świata, na których ugraliśmy coś więcej, czyli Meksyk, gdzie sensacyjnie dotarliśmy do półfinału. Pierwszy brązowy medal podczas mistrzostw świata w Turcji, atmosfera tutaj w Krakowie. Dla mnie te medale będą stanowiły wartość, mimo tego, że słyszałem również takie głosy, że w sumie to nie jest żaden wyczyn, bo przecież w Europie liczy się raptem pięć ekip. Przykro mi to słyszeć teraz, po latach, kiedy pracowaliśmy razem, cieszyliśmy się i te medale też napędzały w jakiś sposób koniunkturę. Ale tak, to były bardzo ważne momenty dla mnie. Ważnym momentem dla mnie był ten mecz z Angolą, który w Meksyku w takich nieszczęśliwych okolicznościach przegraliśmy, dlatego że nas bardzo dużo nauczył i narrację wokół tego meczu budowaliśmy praktycznie cały rok. I tam właśnie, w Meksyku, urodziło się bardzo dużo jeśli chodzi o charakter tego zespołu, bo byliśmy zgodni co do tego, że tam urodziło się coś więcej niż tylko zespół, coś więcej niż tylko piłka. I każdy, kto później do tego zespołu dołączał, kto się w nim pojawiał, to się bardzo szybko w tym zespole adoptował, jeśli przesiąknął tymi wartościami, tym co wtedy się tam wydarzyło, co pięknie i w cudowny sposób budowaliśmy. Nie zostawał w tym zespole ten, kto tych wartości nie umiał przyjąć. Pamiętam momenty trudne, chociaż staram się o nich nigdy nie myśleć. Nawet gdziekolwiek nie byłem zwolniony, to zawsze wspominam te miejsca, w których byłem, przez pryzmat tych dobrych rzeczy. Ale były też trudne momenty, z których paradoksalnie też rodziło się potem na przyszłość bardzo dużo dobrego, dlatego że właśnie traktowaliśmy to wszystko, jak cytował pan trenera Ancelottiego, właśnie jako lekcję, jako coś co powinno budować i na czym powinniśmy się ciągle uczyć.

Fot. Mateusz Misztal / arch. redakcji

W którym momencie, w którym okresie, według pana ta reprezentacja zrobiła największy progres? I mówię tu nie tylko kwestii sportowej, ale także tego zaplecza, sponsoringu i tak dalej…

Jeśli chodzi o zaplecze i sponsoring, to to pytanie trzeba skierować do kogoś innego, nie do mnie, dlatego że ja szczegółów umów i zależności biznesowych czy sponsoringowych nie znam i nigdy nie znałem. Natomiast jeśli chodzi o progres sportowy, to zdziwi się pan, ale w zgodniej opinii sztabu szkoleniowego i również zawodników, największy progres jaki osiągnęliśmy, to jest właśnie ostatni rok pomiędzy mistrzostwami Europy, a mistrzostwami świata. Podnieśliśmy sobie level pracy bardzo wysoko. Zmieniliśmy formułę w wielu obszarach. Zmieniliśmy nie dlatego, że tamta nie działała, ale dlatego, bo chcieliśmy czegoś więcej dla zawodników, żeby to było lepsze. I pracowaliśmy na zupełnie innym poziomie, niż przed mistrzostwami Europy w Krakowie. Natomiast to jest tylko i wyłącznie moja ocena.


Czytaj także: Polacy tym razem na tarczy. „Wrócimy silniejsi!”


Na boisku wygrywa mental, czy przygotowanie fizyczne i umiejętności techniczne?

Zawsze pracowaliśmy w ten sposób, żeby te wszystkie obszary związane z techniką, taktyką, analizą, wiedzą, a także mentalem, motoryką funkcjonowały na tych samych prawach i na tym samym balansie, bo uważam że nie da się tych rzeczy rozdzielić od siebie. I jeśli one funkcjonują równolegle i to na wysokim poziomie, to wtedy można czuć się mocnym. Oczywiście, jeśli jedna z tych rzeczy zawodzi, to trzeba jakoś suplementować się całą resztą. Jak mental zawodzi, to pewnie z tej „wątroby” właśnie, tak jak pan mówił, i z tej motoryki, trzeba wyciągnąć największe zaplecze. I odwrotnie, jeśli człowiek jest słabo przygotowany, to właśnie mentalem i jakąś taką odpornością psychiczną wtedy też można bardzo dużo rzeczy ugrać. Natomiast zawsze staraliśmy się pracować w ten sposób, żeby te obszary funkcjonowały równolegle i żeby w każdej jednostce treningowej miały swoje miejsce.

Kiedy dla pana rozpoczyna się mecz?

Wtedy kiedy wiemy, że mamy go rozegrać.

Ale on się zaczyna w hotelu, w szatni czy na boisku?

Dla mnie mecz z Uzbekistanem rozpoczął się wtedy, kiedy dowiedzieliśmy się, że wylosowaliśmy go w naszej grupie i kiedy wiedzieliśmy, że to z tą drużyna zagramy pierwszy mecz mistrzostw. Natomiast to jest mecz, który rozpoczyna się dla mnie, bo to ja muszę się do niego przygotować, ja muszę potem ostatecznie tę wiedzę na temat rywala i naszego pomysłu wraz ze sztabem przekazać zawodnikom. Specyfika turnieju jest taka, że nie da się przed turniejem wsadzić wiedzy na temat wszystkich rywali w ciągu godziny, bo to jest trochę pomieszanie z poplątaniem. Natomiast te dwa zgrupowania, które mieliśmy między losowaniem a samymi mistrzostwami, dzieliliśmy na takie „bloki tematyczne”. Staraliśmy się wtedy dozować informacje na temat rywali, tak, żeby ostatecznie tę wiedzę, którą chłopcy posiedli podczas zgrupowania w Ustroniu i podczas zgrupowania w Kleszczowie, można było potem, między przylotem a pierwszym meczem sobie odświeżyć, przypomnieć i zastosować w grze.

Zadaje pan sobie czasem pytanie „co by było gdyby?” Gdyby 11 lat temu nie przyjął pan propozycji prowadzenia reprezentacji?

Mam 50 lat, nie zadaję sobie takich pytań. Przypuszczam, że gdybym wtedy, po tym pierwszym treningu odmówił, albo gdybym się na Polnej w ogóle nie pojawił, to pewnie robiłbym coś innego. Nie wiem, może na przykład skręcałbym długopisy i zastanawianie się nad tym jest chyba trochę bezcelowe. Nie, nie zadaję sobie takich pytań.

Wrócę jeszcze na moment do rozmowy sprzed roku. Wspomniał pan wtedy, że podczas jednego ze zgrupowań pana podopieczni powiedzieli, że stanowicie rodzinę. Zdarzały się przez te 11 lat w tej rodzinie kłótnie?

Jak w każdej rodzinie. Zdarzały się trudne momenty, zdarzały się kłótnie. Natomiast, jak w każdej rodzinie, ludzie potem kładli się spać w zgodzie. I jak w każdej rodzinie przybijali sobie potem piątkę. Były różne tematy, różne rozmowy, mimo tego, że to nieraz były mega trudne historie, bo bardzo często z takim tłem, które nie miało związku z piłką nożną. Z chłopcami, w tym czasie, w którym miałem przyjemność z nimi pracować, przerobiliśmy różne tematy. Tematy związane z narodzinami, ale też tematy związane ze śmiercią kogoś bliskiego. I tematy związane z banalnymi rzeczami i tematy związane z bardzo trudnymi rzeczami. Chłopcy dorastali. Z młodzieniaszków stawali się mężczyznami, głowami rodzin i te napięcia bardzo często przekładały się stamtąd. Czasami to były też napięcia, które dotyczyły tylko i wyłącznie futbolu. Natomiast wszystkie historie – i uważam, że to był ogromny sukces tego zespołu – zawsze załatwialiśmy w obrębie szatni. Nigdy na forach i nigdy nie przenosiło się to na żadne inne obszary, niż szatnia i pielęgnowaliśmy to zawsze, więc to, że chłopcy sami o tym mówili, że to jest coś więcej niż tylko zespół, czyli taka rodzina, to jest ogromna wartość. Bardzo często pojawiali się nowi członkowie rodziny. Choć faktem jest, że w ostatnim roku wielkiej rotacji nie było. Ja świadomie podjąłem taką decyzję, zresztą komunikowałem to jasno. Być może to było ryzykowne, być może to był błąd, nie wiem tego dzisiaj. Wiem, że rok pomiędzy jedną a drugą imprezą, przy tym zapleczu personalnym, które mamy i liczbie kandydatów do kadry, którzy pod względem piłkarskim i przede wszystkim charakterologicznym by do niej pasowali, to nie jest dużo czasu. Nie było tylu kandydatów, żebyśmy mogli stworzyć wartościową konkurencję, a utrzymanie jej sztucznie było moim zdaniem bezcelowe. Takim przykładem wejścia człowieka, którego myślę że wspólnie z trenerami klubowymi ukształtowaliśmy, jest na przykład Marcin Oleksy, który praktycznie jest jedyną postacią, która pomiędzy jednymi a drugimi mistrzostwami do tego zespołu weszła i zaadoptowała się w nim świetnie. Nie tylko z racji swoich umiejętności piłkarskich, ale przede wszystkim właśnie charakterologicznych. I myślę, ze to była taka nasza największa siła, zespołowość i to, że tak naprawdę nie było tam trudnych tematów, o których nie można było powiedzieć. Jeśli one były nawet trudne i wymagały czasem podniesionego tonu czy takich mocnych, męskich rozwiązań, to zawsze to załatwialiśmy w szatni. I szczerze mówiąc, chyba muszę to powiedzieć, bo strasznie mi to ciąży. Dzisiaj to już jest pewnie bez znaczenia, natomiast nie zgodzę się na to, żeby ktokolwiek próbował to deprecjonować. Nie zgodzę się na to, żeby ktoś powiedział, że to jest, przepraszam za wyrażenie gówno warte, i że tak naprawdę w tym wszystkim najważniejszy jest sport. Właśnie wokół tych wartości, o których mówiłem wcześniej, budowaliśmy ten zespół. Mało tego, wspomniał pan o juniorskim projekcie, i właśnie te wartości również przekazywaliśmy tam dzieciakom i ich rodzicom, którzy właśnie dla tej rodzinnej atmosfery i tego, co sami ci młodzi ludzie nazywają ampfutbolową rodziną, się tam pojawiali. Uważam, że ten projekt fajnie się rozwijał i stworzył fajną atmosferę wokół, właśnie dlatego, że te wartości im przekazywaliśmy.

Co denerwuje Marka Dragosza?

Denerwuje mnie obłuda. I nie nawiązuję tutaj broń Boże do ampfutbolu. Po prostu to mnie zawsze bardzo denerwowało. Denerwowała mnie obłuda i denerwowała mnie dwulicowość i wszystko to, co z obłudą jest związane. Wiem, że czasami wynika to z cech charakteru, wynika to z tego, że niektórzy nie kontrolują tego, co robią, ale szczerze mówiąc guzik mnie to obchodzi. Nie cierpię obłudy i nie cierpię nielojalności.

Bliżej jest panu do wspomnianego już tutaj spokojnego Ancelottiego czy raczej do ekspresyjnego Alexa Fergusona?

Nie wiem. To jest chyba pytanie do ludzi, którzy się na tym znają i będą w stanie mnie ocenić. Miałem ogromną przyjemność spotkać w życiu zarówno jednego, jak i drugiego. Dziś rano nawet rozmawiałem z kimś na temat mojej wizyty kiedyś, dawno temu, w Anglii. I myślę sobie, że były momenty, kiedy byłem bardziej ekspresyjny, natomiast jeśli chodzi o sposób prowadzenia zespołu, relacje z zawodnikami i sposób ich budowania i komunikacji, to myślę sobie, że chyba bliżej mi do Ancelottiego jak sądzę, aczkolwiek to jest porównanie bardzo na wyrost.

Zobaczymy jeszcze Pana przy ławce rezerwowych w wydaniu klubowym lub reprezentacyjnym?

W ampfutbolu?

Tak.

Nie wiem.

Pomidor?

Nie, ja nie boję się odpowiedzi, natomiast wie pan, jest sześć dni po zwolnieniu. Ja dałem sobie prawo do tego, żeby dwa dni „trzeźwieć”, bo to nie jest tak, że to spłynęło po mnie, zwłaszcza po niedzielnym spotkaniu. Bo o ile nie mam absolutnie problemu ze zwolnieniem, bo zdarzało mi się być zwolnionym, zdarzało mi się zwalniać również, i biorę pełną odpowiedzialność za wynik sportowy, zwłaszcza w momencie, w którym sami się do niego doprowadziliśmy, więc wiem, że dzisiaj oczekiwania są już inne i wynik może bardzo dużo determinować, i nie mam z tym absolutnie żadnego problemu. A to, że komunikat był taki jaki był, to jest jedna rzecz, natomiast to, co mnie zamiotło, no to właśnie to niedzielne spotkanie. Dałem sobie takie prawo, żeby mieć te dwa dni na to, żeby jakoś tam „próbować wytrzeźwieć”, natomiast cóż, minęły kolejne trzy dni, ja mam głowę pełną pomysłów i na pewno dam sobie radę. Czy to będą pomysły związane z ampfutbolem? Nie mam bladego pojęcia. Uruchomiłem kiedyś, dawno temu, projekt w krakowskiej akademii Pogoń Kraków, gdzie dzieci po amputacjach trenują już niemal od roku. Przekazałem ten projekt fantastycznemu małżeństwu, trenerowi i jego małżonce, którzy robią świetna robotę. Nie będę się im w tę pracę na pewno wcinał, bo robią to świetnie, natomiast to też jest gdzieś mocno w moim serduchu. Myślę, że na chwilę obecną w wydaniu kadrowym w Polsce na pewno nie. A w klubowym? Zobaczymy. Na chwilę obecną myślę, że nie, bo 27 października raczej się to nie wydarzy. Natomiast wie pan, tak jak powiedziałem, mam 50 lat i jak jeszcze szczęśliwie dożyję, i ktoś kiedyś będzie mnie potrzebował, to zawsze możemy pogadać. Warunek jest tylko taki, że będziemy o tym rozmawiać, a nie, że przekażemy sobie jakiś lakoniczny komunikat.

Fot. Mateusz Misztal / arch. redakcji

Czego nauczył się Pan podczas tej 11-letniej pracy?

Gdybym chciał wymienić to, czego się nauczyłem, to myślę że musielibyśmy przy tej rozmowie spędzić jeszcze dobrą godzinę, bo nauczyłem się tak wielu rzeczy, że lista jest dość długa. Wiele razy zadawałem sobie pytanie, jak ja mam powiedzieć coś chłopakowi, z którym pracuję, który ma za sobą takie przeżycia jakie ma, i taką historię jaką ma, i taką moc w sobie, żeby być silnym. Czułem się mały przy tej sile. I myślę sobie, że takiej siły się właśnie nauczyłem. Myślę, że to nie miało do końca związku z ampfutbolem, ale nauczyłem się, żeby nie narzekać na jakieś takie bzdury i drobiazgi. Myślę sobie, że wypracowałem też sobie taką troszkę dziwaczną formułę – bo wszyscy mówimy o tym, że trzeba sobie poradzić z porażką – natomiast paradoks polega właśnie na tym, że od wielu lat głośno mówiłem, że radzenie sobie z porażką jest czymś totalnie oczywistym, że trzeba sobie z tym poradzić, ale uczulałem wszystkich, z którymi pracowałem, że ze zwycięstwem jest sobie dużo trudniej poradzić niż z porażką. I to jest taka rzecz do której bardzo często wracaliśmy w rozmowach z zawodnikami i przede wszystkim w pracy z zawodnikami. Żeby nie obrosnąć w piórka, żeby pamiętać skąd wyszliśmy, żeby pamiętać jak zaczynaliśmy i żeby ta pokora w nas została, mimo że ta otoczka była wokół nas taka coraz bardziej wyrazista, z opakowaniem marketingowym, PR-owym, sponsorami, i tak dalej i tak dalej. Natomiast myślę sobie, że przede wszystkim nauczyłem się, co to znaczy zaufanie, co to znaczy przyjaźń, co to znaczy lojalność. I nauczyłem się też tego, co to znaczy: ludzie. Dziś rozmawiałem ze znajomym trenerem tutaj w Krakowie i byliśmy zgodni co do tego, po raz kolejny zresztą, że można mieć w klubie piłkarskim czy w akademii piłkarskiej tonę pieniędzy, a jak się nie ma odpowiednich ludzi, to jest bieda. I odwrotnie, może być tak, że jest bieda taka finansowa, a jak się ma ludzi, którzy są oddani, to można zdziałać cuda i chyba właśnie tego nauczyłem się najbardziej, żeby ludzi doceniać, bo zdaję sobie sprawę z tego, że część zawodników z racji małej liczby minut, z racji braku powołań, z racji niezadowolenia, z jakichś innych okoliczności, mogła w jakiś sposób się ode mnie odwrócić. Składam to na karp specyfiki tego zawodu, pojemności kadry i ławki rezerwowych. Starałem się to ludziom tłumaczyć, część zrozumiała, część nie. Może było też tak, że to ja popełniałem błędy przy selekcji, pewnie tak, natomiast zawsze człowiek był dla mnie najważniejszą wartością w tym wszystkim i nigdy – mam nadzieję – przedmiotowo nikogo nie traktowałem. To jest chyba dla mnie taka największa lekcja, największa wartość tych 11 lat. Żeby szanować człowieka i myślę, że też właśnie dlatego w tak wspaniały sposób pracowało mi się z ludźmi w sztabie, bo pokochaliśmy się jak bracia i siostry, a jednocześnie byliśmy w stanie się porządnie opieprzyć, jeśli ktoś nie dojeżdżał z pracą. I uważam, że to było absolutnie fantastyczne, że mogłem z nimi pracować.

Która z osób w sztabie wykonywała najbardziej mrówczą pracę?

Nie odpowiem na to pytanie. Nie dlatego, że nie chcę, tu nawet nie chodzi o to, żeby być w stosunku do nich w porządku. Każda z tych osób pracowała jak mrówka. Kuba (Lewandowski – przyp. red.) w obszarze mentalnym, dziobał własnoręcznie stworzoną aplikację, z ćwiczeniami mentalnymi dedykowanymi oddzielnie każdemu zawodnikowi. Nikt go do tego nie zmuszał, nikt mu tego nie nakazał, nikt mu za to nie zapłacił, nikt nie gloryfikował go za to. Zrobił to, bo to było narzędzie, które bardzo mocno usprawniało jego obszar i wykonywał świetną pracę jeśli chodzi o relacje z zawodnikami. Ona nie zawsze była łatwa i nie od początku była taka łatwo kupiona przez zawodników. To jest jednak mimo wszystko obszar, który nie był w sporcie bardzo uruchomiony i obszary psychologiczne, mentalne, są dzięki Bogu, wreszcie mocno doceniane w pracy szkoleniowej. Kamil Michniewicz, jakbym zliczył te wszystkie godziny, które poświęcił… Nie, nie zliczę, to on mógłby powiedzieć ile godzin poświęcił na to, żeby mielić w prawo i w lewo każdą sekwencję w trakcie analizy gry rywali czy przede wszystkim naszej gry. Świetnie pracowało mi się z nim na boisku. Maciek Cieślik (trener bramkarzy – red.), który moim zdaniem, jak każdy z członków sztabu, zrobił niesamowity postęp w ciągu ostatnich lat. Również dzięki temu, że pracował jak mrówka. Kurczę, trudno jest kogoś tutaj wyróżnić. Zostaje nam Zosia (Kasińska. Fizjoterapeutka – przyp. red.). Zosia to rzeczywiście była mróweczka, to ona bardzo mocno wykraczała poza swoje kompetencje z racji tego właśnie, że tak jest skonstruowana, że bardzo często wykonuje dużo więcej niż ustawa przewiduje. I myślę, że była chyba największą mrówką z nas wszystkich.

Czego życzyłby pan nowemu trenerowi reprezentacji?

Żeby miał tyle samo satysfakcji z tej pracy co ja.

Rozmawiał Mateusz Misztal
Print Friendly, PDF & Email