2000 km miłości

2000 km miłości
Fot. archiwum prywatne

29-letni Mateusz Łazarowicz wraz z ukochaną żoną Anią, mieli żyć jak w bajce, długo i szczęśliwie. W 6 miesiącu ciąży w wyniku powikłań – kobieta niestety niespodziewanie zmarła. By uczcić pamięć o niej, wybrał się w miesięczną wyprawę pieszo-rowerową, liczącą prawie 2000 km, której celem było zdobycie Korony Gór Polskich, czyli 28 szczytów. Połączył ją także z akcją charytatywną, pomagając wrocławskiej Fundacji Potrafię Pomóc w uzbieraniu funduszy na powstanie gabinetu stomatologicznego dla osób z niepełnosprawnościami.

Mateusz studiował pedagogikę we Wrocławiu. Ze środowiskiem osób z niepełnosprawnościami zetknął się na studiach. Pracował dorywczo na uczelni jako asystent studentów z niepełnosprawnościami. Jego pierwszym podopiecznym był niedowidzący chłopak. Pomagał mu w robieniu notatek czy załatwianiu spraw na uczelni. Od 3 lat Mateusz pracuje jako terapeuta zajęciowy, a od sierpnia br we wrocławskiej Fundacji „Potrafię Pomóc”, która prowadzi m.in. wrocławską szkołę rodzenia dla osób niepełnosprawnych.

– Pomyślałem, że to się w jakiś sposób łączy z moją historią, więc postanowiłem pomóc fundacji w promocji jej działalności – dodaje Mateusz.

Pierwotnie wyprawa miała trwać 3 miesiące i obejmować Przylądek Północny. Mateusz planował objechać Bałtyk, przejechać przez całą Norwegię, Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę. W lutym tego roku okazało się jednak, że Norwegia nie wiadomo do kiedy, będzie zamknięta na turystów. W związku z tym w maju postanowił, że wyprawa będzie trwała miesiąc i zdobędzie podczas niej 28 szczytów tzw. Koronę Gór Polski.

Fot. Archiwum prywatne

– Początki były ciężkie. Choć zawsze byłem aktywny, to ze względu na sytuację osobistą, miałem długą przerwę od roweru, a bywało, że dziennie robiłem po 100 km. Trochę więc trwało zanim organizm przyzwyczaił się do wysiłku. Niestety pogoda też nie była dla mnie zbyt łaskawa. Przez pierwszą połowę lipca doskwierały mi straszliwe upały, a przez drugą połowę pogoda była w kratkę z gwałtownymi burzami. Zdobyłem już 27 szczytów, więc zostało mi tylko wyrównać we wrześniu rachunki z Rysami – tłumaczy Mateusz.

Jak podkreśla, wyprawa stała się swego rodzaju terapią. Decydując się na nią wiedział, że pomoże mu ona przejść przez etap żałoby, bowiem góry i rower od zawsze były jego pasją.

– Chciałem się zmęczyć, oczyścić sobie głowę, chciałem być ciągle w trasie. Po śmierci Ani brakowało mi motywacji, nawet do tego żeby wstać z łóżka. A tu nie było mowy o dłuższym odpoczynku, bo zaraz trzeba było wstać i jechać dalej – wspomina. – Jadąc na tą wyprawę, miałem nadzieję, że Ania mi się w jakiś magiczny sposób ukaże, da mi znać. I był taki moment. Jechałem na rowerze i zrobiło się smutno na myśl o żonie. Zacząłem płakać, aż zalałem sobie łzami okulary. Tego dnia zmierzałem na szczyt Lackową i na słupku granicznym była naklejka z cytatem loesje, które Ania bardzo lubiła, na której było napisane „ a właśnie, że będę żyć długo i szczęśliwie…”. Odebrałem to bardzo osobiście, jako wiadomość od niej, jako znak, że mam zakończyć żałobę i żyć dalej, tym bardziej, że w ostatnim czasie rzeczy same się rozwiązują dla mnie pomyślnie. A może Ania chciała mi powiedzieć, że żyje w niebie długo i szczęśliwie i jest jej tam dobrze? – zastanawia się Mateusz.

Z Anią byli małżeństwem 1,5 roku, ale znali się ponad 5 lat. Ania uwielbiała góry.

Fot. Archiwum prywatne

– Była najbardziej kobiecą kobietą jaką znałem, była moim dopełnieniem – mówi z czułością w głosie Mateusz. – Ciąża przebiegała cały czas prawidłowo. Wszytko zadziało się w przeciągu 3-4 dni. Żona nagle się gorzej poczuła, wezwaliśmy prywatną opiekę, przyjechał lekarz-kardiolog ale nic na miejscu nie stwierdził i zaprosił nas na kolejne badania już w jego gabinecie. Tam, też nic nie stwierdził. Miały być potem zlecone kolejne badania, ale żona już ich nie doczekała. Podczas sekcji zwłok została u niej stwierdzona zakrzepica. Nie było to w porę zdiagnozowane. Nie zostało nam wprost zakomunikowane, że zagraża to jej życiu. Mam ogromny żal do lekarzy, że Ania nie została odpowiednio zaopiekowana, dlatego sprawa znalazła swój finał w prokuraturze – kwituje ze smutkiem Mateusz.

Link do zrzutki TUTAJ

Print Friendly, PDF & Email