16 lat

16 lat
Fot. Damian Nowacki

Wiek jak każdy inny, nie licząc korzyści i niekorzyści, płynących z okresu nastoletniego. Urodziny jak każde inne, bo wbrew powszechnemu przekonaniu, że tylko okrągłe „ma się raz w życiu” (co zwykle tłumaczy huczne ich obchody), dotyczy to dokładnie każdych.

Dla nas jednak (i myślę, że dla wielu rodziców i opiekunów dzieci z niepełnosprawnością) są szczególne, ponieważ kończy się wtedy termin ważności orzeczenia o niepełnosprawności. Wydawane jest ono do 16. roku życia i trzeba je przedłużyć na kolejne dwa lata, kiedy to po osiągnięciu wieku dorosłości dopiero (podobno) zaczyna się mętlik dokumentacyjno-orzeczeniowy. To jeszcze przed nami. Chwilę.

Kiedy Jula, mając zaledwie rok, stawała na komisji i otrzymała orzeczenie do 16. roku życia, wydawało nam się, że to mnóstwo czasu. Rok 2021 był odległą, brzmiącą nawet lekko śmiesznie i abstrakcyjnie datą. Był to jednak jakiś wyznacznik zmiany, ale równie odległy, co niezrozumiały na tamten moment.

W dobie zapisywania ważniejszych wydarzeń w kalendarzu w telefonie i nastawiania przypomnień, raczej trudno byłoby to zrobić z 15-letnim wyprzedzeniem, dlatego dosyć niespodziewanie i przypadkowo uświadomiłam sobie, w porę, że to już „te” 16 lat. I całe szczęście, bo raczej nie spodziewam się, żeby ktokolwiek mi o tym przypomniał na czas.

Sam proces przygotowywania dokumentacji nie był zupełnie problematyczny, wizja biegania po specjalistach i przygotowywania tony dokumentów, które miałyby potwierdzić, że Jula nadal ma porażenie mózgowe, okazała się zupełnie nietrafiona. Pandemia i zdalne załatwianie wszystkiego okazało się tym razem bardzo pomocne. Wszystko, co było potrzebne, to wypełniony wniosek i słownie jedno zaświadczenie od lekarza pediatry (wydane bez wizyty), wrzucenie ich do skrzynki w budynku orzecznictwa i gotowe. Bez komisji, bez stania w okienku, nawet bez konieczności odwiedzenia lekarza.

Tak przynajmniej w naszym przypadku się to odbyło. Nikomu nie musieliśmy udowadniać, że Julcia nadal jest osobą z niepełnosprawnością. Teraz jeszcze nowa karta parkingowa i na kolejne dwa lata spokój. Szybko minie. Tym razem chyba jednak nastawię to przypomnienie w telefonie. Tyle w temacie przedłużenia orzeczenia, na wypadek, gdyby ktoś obawiał się, że to skomplikowana procedura.

Skoro już zaczęłam o urodzinach, to też już na nich skończę. Jula zmieniła się bardzo, widzimy to z dnia na dzień. Nie wiedzieć czemu jednak te urodzinki były jakieś szczególne pod tym względem. Bojąca się zwykle hucznego „sto lat” (nasza rodzina wie, że na różnych uroczystościach przy Julci trzeba śpiewać troszkę ciszej) , teraz nawet nie drgnęła, uśmiechnięta od ucha do ucha, radośnie słuchała, wręcz dumna ze swojego wieku. Szaleństwa kuzynów i kuzynek też w żaden sposób nie wywarły na niej złego wpływu, a bywało z tym różnie. Z radością witała się z gośćmi i słuchała życzeń.

Od kilku już lat mamy w rodzinie taką tradycję, że kartki urodzinowe robimy sami. To niesamowite, jak wielką radość to daje, zarówno przygotowującym, jak i obdarowanym. Niezależnie od tego, czy mają 5, 15 czy 40 lat. Każda jest bardzo osobista i nie kończy zapomniana w szufladzie, gdy tylko wyjmie się z niej „prezent”, ale jest oglądana, pokazywana, czytana na głos i podziwiana przez wszystkich. I naprawdę pamiętamy te zrobione w poprzednich latach. Obecnie nie wypada nam już nawet pójść na łatwiznę i kupić kartki w sklepie. Polecam, jeżeli jeszcze nie próbowaliście.

Jeden z kuzynów Julci napisał pośród innych życzeń: „żebyś może mogła chodzić…”, inny znalazł piękne, dopasowane do Julci, życzenia w internecie. To zdecydowanie nie to samo, co kupienie kartki z gotowymi życzeniami w sklepie.

Muszę przyznać, że w tym roku poniosła mnie nieco matczyna fantazja i postanowiłam na imprezkę urodzinową zrobić Julci delikatny makijaż. Tak naprawdę, naprawdę lekki, choć w jej przypadku nawet lekki robi różnicę. Do tego trochę puderku, różu na policzkach i niby nie trzeba, niby przecież w tym wieku cera cudowna i zawsze się pięknie wygląda, a jednak Jula zbierała tym razem mnóstwo komplementów od niepodejrzewających niczego gości, (bo przecież idealny makijaż to taki, który podkreśla walory, ale którego przy tym nie widać). Naprawdę cudownie było tak razem z Julcią zrobić sobie makijaż na urodzinki. Wykonanie mojego trwało oczywiście nieco dłużej (z wiekiem ilość kosmetyków do tego, żeby jakoś wyglądać, niepokojąco się zwiększa…).

Najważniejsze, że Juli bardzo się podobało. Tonizowanie i kremowanie buźki ma już opanowane, od dawna dbamy o jej nastoletnią cerę w ten sposób, a nakładanie pudru i różu pędzlami okazało się być dla niej przyjemne i myślę, że to przecież forma stymulacji twarzy, można śmiało powiedzieć, że ma w sobie elementy terapeutyczne. Tak więc same plusy.

Wszystkiego najlepszego, Julciu!

Print Friendly, PDF & Email