Wsparcie czy marketing?

Wsparcie czy marketing?
Fot. pixabay.pl

Jak to mówił Andy Warhol: „W przyszłości każdy będzie sławny przez 15 minut”. Czasy mamy takie, że aby choć na chwilę stać się popularnym, wystarczy mieć telefon z kamerką i konto w mediach społecznościowych. Oczywiście nie może zabraknąć również motywacji w postaci większej ilości lajków, komentarzy czy serduszek.

Następnie trzeba znaleźć jeszcze obiekt, któremu chce się pomóc i sposób, w jaki chce się to zrobić. Ten, czym bardziej zwariowany i na czasie, tym lepszy przyniesie efekt – w postaci zasięgu. Później można już przystąpić do realizacji „wielkiej misji pomagania” i pochwalić się tym w stosownym medium.

Jak wynika z badania platformy NapoleonCat, z roku na rok liczba użytkowników social media w naszym kraju stale rośnie. Konta na Facebooku ma ponad 16 milionów ludzi powyżej 16. roku życia. I choć od portalu odwracają się najmłodsi, to rośnie liczba użytkowników powyżej 35. roku życia. Na Instagramie znajdziemy ponad 6 milionów Polaków. Sporo użytkowników tego serwisu to młodzi internauci, lecz najwięcej nastolatków możemy spotkać w aplikacji TikTok. Użytkownicy do 18. roku życia stanowią 98 procent jej społeczności. Jak widać, media społecznościowe mają sporą grupę odbiorców i są dobrym narzędziem nie tylko społecznym, ale i marketingowym.

Ostatnimi czasy w serwisach społecznościowych nastała moda na tzw. challenge – po polsku rzecz ujmując, mowa o wyzwaniach stawianych sobie wzajemnie przez znajomych. W trudnych miesiącach pandemii „wpieraliśmy” pracowników służby zdrowia „rapując”, nie zważając na to, czy ma się do tego predyspozycje czy nie. Przekrój tych filmików był ogromny. Od tych „na serio” po te z gatunku wesołych, na luzie. Dzięki tej akcji z cienia wyszły zarówno ukryte talenty jednych, jak i przekonanie, że niektórzy to powinni czym prędzej wrócić do swoich obowiązków, a tego typu aktywność zostawić innym. Akcja jak najbardziej potrzebna, gdyż w tym trudnym czasie, w jakim wszyscy się znaleźliśmy, to właśnie grupa medyków była postawiona na pierwszej linii frontu walki z wirusem. Z pewnością cieszył oko i ucho społeczny odzew w postaci tego niezwykłego wsparcia. Moim zdaniem, miało to o tyle dużą wartość, że najpierw wymagało wysiłku w postaci tworzenia, a następnie zmierzenia się z tą twórczością. I nawet jeśli ktoś szedł na łatwiznę i „wykonywał” napisane przez kogoś wersy, to i tak brawa za chęci. Niestety, czym dłużej to trwało, tym bardziej miałem wrażenie, że zamiast chęci wsparcia środowisk medycznych, akcja zaczęła stawać się pewnym motorem napędowym popularności i akcji marketingowych osób/jednostek/firm biorących w niej udział. Wszystko na zasadzie: „Musimy, gdyż wszyscy to robią, więc i my zróbmy, bo jak to będzie wyglądać na tle konkurencji”.

Jeszcze większy irracjonalizm sytuacji dał obraz włączających się do akcji polityków, którzy również postanowili wesprzeć służby medyczne swoją twórczością. Niestety, nie było to wsparcie w postaci rozwiązań systemowych, a… rymów, z czego przynajmniej jeden z nich zyskał znacznie większą popularność niż sama akcja i stał się częścią języka publicznego.

Następnie przyszła pora na akcję, w której instytucje mianowały się nawzajem, wykonywały przysiady i pompki na rzecz chorych dzieci, wpłacając przy tym środki na ich leczenie. Tutaj oprócz efektu promocyjnego był też czynnik realnie wspierający dane osoby. Po wykonaniu zadania uczestnicy wpłacali symboliczne – często zebrane spośród pracowników danej jednostki – środki na leczenie oraz rehabilitację chorych dzieci.

W ostatnim czasie pojawiło się kolejne wyzwanie. Tym razem nie ogranicza się ono do jednorazowej akcji, lecz robienia dwudziestu pięciu pompek przez dwadzieścia pięć dni. Wszystko w imię… „zwiększenia świadomości na temat stresu pourazowego, lęku i depresji, które prowadzą ludzi do popełniania samobójstwa”. Nie chciałbym być tutaj źle zrozumiany, ale kto powiedział, że w kontekście tej akcji, zanim ktoś skoczy pod pociąg pod Włoszczową czy Pszczółkami, nie pomyśli sobie: „Ej, zaraz, przecież tak się inni dla mnie męczyli… Może nie warto”.

Gwoli dziennikarskiego obowiązku muszę odnotować również, że zdaję sobie sprawę, że po to są media społecznościowe, by takie akcje nagłaśniać. Rządzą się one swoimi prawami i zdaję sobie sprawę, że zwykłe posty nie przyniosłyby takiego odzewu i skutków w postaci zwiększenia świadomości społeczeństwa na temat danego problemu. I jak zawsze szkopuł tkwi w szczegółach. Wszystko spełnia swoją rolę, dopóki akcja jest inicjatywą oddolną, lecz tylko do chwili, gdy zacznie generować inne wartości, o których mowa wyżej. Mimo wszystko pomagajmy sobie, wspierajmy się i pamiętajmy, że tylko spokój i zrozumienie może nas uratować.

Print Friendly, PDF & Email