Raport z wakacji nie-wakacji

Raport z wakacji nie-wakacji
Fot. Damian Nowacki

Dla nas trwają od marca. Co prawda wakacje w pełnym tego słowa znaczeniu zaczęły się planowo, bo w czerwcu, ale już od marca nie było konieczności wczesnego wstawania i jeżdżenia do szkoły, a to dla nas jest już ich zalążek.

Wakacje jednak to coś zdecydowanie więcej, tak przynajmniej być powinno i tak też zwykle u nas jest. Letnie miesiące szybko mijają, przywilej niepakowania się w ciepłe kurtki, czapki i szaliki wraca zanim zdążymy dobrze ogrzać się w promieniach słońca.

W tym roku jednak było inaczej. O ile w kwietniu i maju mieliśmy pewność, że nigdzie za granicę się nie wybierzemy, bo sytuacja dookoła nie zachęcała, tak w czerwcu pojawił się cień nadziei na porządny, coroczny wyjazd. Zaczęliśmy nawet planować. I na planowaniu się skończyło…

Z dnia na dzień coraz mniej prawdopodobne stawało się, że wyjedziemy. Chaos w połączeniach lotniczych, przywoływane i odwoływane ciągle loty oraz coraz bardziej niepokojące doniesienia zza granicy z miejsc, gdzie mimo obostrzeń turyści tłumnie się zjechali, nie zachęcały.
Dobrze więc, skoro nie za granicą, to może w Polsce? Dopiero co wprowadzony program bonu turystycznego promował ten sposób na cieszenie się latem. Więc zaczęliśmy się zastanawiać…

Może to przez nasze małe rozeznanie w temacie, może rosnące z dnia na dzień przekonanie, że coraz trudniej wyjechać gdziekolwiek, gdzie nie panuje widmo zachorowania na każdym rogu, ale i to planowanie na planowaniu się skończyło.

Ale przecież nie można nie korzystać ze słońca. Jednodniowe wycieczki to też bardzo dobry sposób na oderwanie się na chwilę od codzienności. Robiliśmy więc sobie takich wycieczek kilka i za każdym razem staraliśmy się wycisnąć z nich jak najwięcej. Po to, aby to lato nie przepadło w naszych wspomnieniach jako zupełnie niekojarzące się z niczym poza pandemią. Żeby za kilka lat nie próbować usilnie sobie przypomnieć, „Co też się w tym 2020 roku w wakacje działo?”.

Z perspektywy powakacyjnej zastanawiam się czy na pewno była taka konieczność. Bo przecież ludzie wyjeżdżali i wracali… Nawet więcej niż raz.
Z drugiej strony uznaliśmy, że nie warto ryzykować, mając Julę w grupie ryzyka, bo to tylko jedno lato (mamy nadzieję), a ostatnio i tak sporo wyjeżdżaliśmy. Jakby już trochę na zapas…

Na sam koniec wakacji pojawił się pewien kompromis. Zachęceni opinią znajomych trafiliśmy w piękne miejsce na Mazurach, co prawda tylko na kilka dni, ale wyjazd zaliczony. Ciesząc się każdą chwilą, maksymalnie wykorzystaliśmy ten czas. Pogoda co prawda mogła być lepsza, ale nie można mieć wszystkiego.

I tyle. Po wakacjach.

Czas do szkoły. Wyczekiwany od marca powrót Julci do szkoły jawił się w kategoriach science-fiction, ale nastał. Trochę zmian, trochę niepewności, za to dużo dobrej energii i radości.

Jula była w szkole trzy dni… Wróciła do domu z katarem i lekką gorączką – infekcja. Nic nadzwyczajnego tak naprawdę, bo Julcia
zalicza, mniejszą lub większą infekcję wcześniej czy później co roku, zaraz jak pogoda zacznie zmieniać się na jesienną.

Tym razem niby nic wielkiego, niby tylko katar przez większość czasu, ale dwa tygodnie w domu zostałyśmy. Tak, żeby doleczyć się do samego końca i porządnie wzmocnić przed powrotem do szkoły. Żeby zaraz znowu nie wrócić do domu.

I tak te wakacje nie-wakacje minęły. Pogoda jest jeszcze całkiem przyjemna, więc korzystamy, chodząc na spacerki. Każdy dzień bez konieczności owijania się w czapki, szaliki i dwie warstwy ubrań, jest cenny. Zima zapewne tuż za rogiem.

Mamy nadzieję, że to jedyna taka luka na liście czekających nas kolejnych wakacji i że będzie już można w pełni, bez kalkulacji, bez wątpliwości i bez strachu wybrać się wszędzie tam, gdzie będziemy chcieli.

Print Friendly, PDF & Email