O tym, jak dorośli upośledzają swoje dzieci

O tym, jak dorośli upośledzają swoje dzieci
Fot. Adminstrator

Każdy z nas ma coś z dziecka i nieważne, ile ma wiosen za sobą. Jak powiadają złośliwi – szczególnie mężczyźni to takie wieczne dzieci i z wiekiem zmieniają tylko butelkę. Cóż, pozostawię to bez komentarza i ocenie każdemu z osobna.

Tematu dzieci jednak nie porzucamy. Sami jako redakcja w maju tego roku staliśmy się w cudzysłowie – dorośli. Któż z nas nie pamięta swoich osiemnastych urodzin. I tej świadomości, że lada chwila dostanie się dowód i w końcu jest się „kimś” w społeczeństwie. Jako redakcja, nie zamierzamy się zbytnio nad tym faktem rozwodzić, po prostu będziemy dalej robić to, co przez minione lata, ale ze świadomością, że można jeszcze lepiej i że od „dorosłych” wymaga się więcej. Przynajmniej powinno się wymagać więcej. I tutaj przechodzimy do sedna tego, co w ostatnim czasie frapuje z pewnością nie tylko mnie. Warto zadać sobie pytanie, dokąd zmierzamy, nie tylko jako społeczeństwo, lecz – przede wszystkim – jako dorośli, rodzice, dziadkowie czy opiekunowie. Moim zdaniem – podążamy w bardzo złym kierunku i niebawem będzie trzeba zmienić znaczenie słowa „niepełnosprawny upośledzony”, by nie obrażać tych, których dziś określamy tym mianem. Odważne? To prawda, ale jakże sądzić inaczej, gdy widzi się, co dzieje się wkoło. Młodzi ludzie mordują rodziców, bo ci nie zgadzają się na ich związek. Nastolatek zasztyletował babcię – bo jej zbytnio nie lubił. To przykłady tylko z ostatnich tygodni. A jest ich bardzo wiele, również tych, które nie wypływają do mediów. Co się zatem dzieje z młodymi ludźmi, czemu stają się coraz bardziej, podsumowując wszystko, upośledzeni i coraz bardziej inni niż ich rówieśnicy kilka i kilkanaście lat temu? Prawdą jest, że czasy się zmieniają, a wraz z nimi całe społeczeństwa. Lecz duży wpływ na te zmiany mamy my sami – dorośli. To przecież na nas spoczywa obowiązek wychowywania naszych pociech oraz kształtowania ich postaw i charakterów. Tymczasem dziś w pogoni za pieniądzem, lepszym bytem, w domu pojawiamy się często tylko na sen. Nie mając więc dla naszych dzieci czasu, odpychamy je w wirtualny świat gier, internetu i telewizji, a także w szpony niekoniecznie odpowiednich dla nich osób, pozostawiając je samym sobie. A nie ma przecież nic gorszego niż „wpuszczenie” niewidomego na obcy, nieznany mu teren. Metafora sytuacji osób z dysfunkcją wzroku jest – moim zdaniem – idealnym odzwierciedleniem położenia młodych osób, które dziś próbują przejść przez świat bez pomocy dorosłych.

Jeśli nawet dorośli „wychowują” swoje pociechy – cudzysłów przy słowie „wychowują” został użyty tutaj celowo – to często jeszcze bardziej je „upośledzają”. Bo jakże inaczej można nazwać postępowanie dorosłych, kiedy słyszy się, że niepełnosprawnemu chłopcu nie pozwolono przystąpić do pierwszej komunii wspólnie ze zdrowymi rówieśnikami, gdyż mógłby zepsuć im całą uroczystość, którą od wielu miesięcy tak trenowali. Jakże ze spokojem patrzeć dziś na coraz to intensywniejsze lobbowanie na rzecz tzw. bezstresowego wychowania, które moim zdaniem przynosi bardzo wiele złego. Bo jakże w końcu stać spokojnie, kiedy dziś to właśnie dorośli pokazują często dziecku, że to pieniądze są najważniejsze, organizując coraz to większe imprezy okolicznościowe, np. chrzciny czy komunie, które niebawem zaczną być kosztowniejsze niż wesele. Takim sposobem wymiar duchowy w ogóle przestaje się liczyć, a młodzi ludzie oczekują tylko więcej i więcej. Nawet w rodzinie tworzą się przez to podziały, gdyż taki młody człowiek z pewnością bardziej polubi wujka, który kupi mu najnowszy model smartfona niż ojca, którego po prostu na to nie stać… Powiedzmy sobie szczerze, to w dużej mierze my, dorośli, robimy tym dzieciom największą krzywdę i sami doprowadzamy do tego, że stają się one coraz bardziej upośledzone, żeby nie użyć słowa – wypaczone.

Czy jest na to lekarstwo? Czy jest szansa, byśmy uchronili się przed lawiną, którą sami wywołujemy? Nie mam pojęcia. Wierzę jednak, że nadejdzie czas, w którym to przestaniemy zrzucać winę na wszystkich wkoło za wszelkie zło, które dotyka nasze dzieci, a spojrzymy pod własną latarnię, gdzie z pewnością jest najciemniej. Prawo jest prawem – lecz miejmy też trochę zdroworozsądkowego obycia i rozgraniczmy przemoc w rodzinie od wychowawczego klapsa czy podniesienia głosu. Jeśli nie, to za kilka lat nasze dzieci mogą nam z równym spokojem i z uśmiechem na twarzy powiedzieć – „Mamo, tato, jesteście mi niepotrzebni, ale lokum, które zajmujecie – już tak”…

  Rafał Sułek  Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 12615

Print Friendly, PDF & Email