O lekarzu, Internecie i kolejkach słów kilka

O lekarzu, Internecie i kolejkach słów kilka
Fot. Adminstrator

Internet to dziś dobro pospolite. Z jednej strony, dzięki rozwojowi technologii, jest to źródło wielu informacji dostępnych niemal w każdej chwili i w każdym miejscu, z drugiej – to utrapienie dla wielu specjalistów w swoich dziedzinach, m.in. lekarzy. „Wujek Google” – jak się przywykło mówić na Internet – niejednokrotnie służy radą w wyborze lepszego modelu samochodu, szybszego i tańszego dotarcia do celu. Jest również skarbnicą wiedzy niemal na każdy temat. Pamiętać jednak należy, żeby podczas przyswajania tejże wiedzy zachować zdrowy rozsądek i zasadę ograniczonego zaufania w stosunku do tego, co czytamy i widzimy w Internecie.

Jak wynika z danych przeprowadzonych przez Główny Urząd Statystyczny, nasi rodacy – szczególnie ci młodzi – niemalże całkowicie ufają temu, co znajdą w Internecie. Respondenci, pytani czego najczęściej szukają w wirtualnym świecie podczas choroby, odpowiadali, że poszukują informacji związanych z chorobami lub objawami, jakie u siebie lub swoich bliskich zauważyli. Trend ten spowodował, że w środowisku internetowym, obok wspomnianego wyżej „wujka” – powstało również określenie „Doktor Google”.

Specjaliści apelują jednak, aby tak bezgranicznie nie ufać temu, co widzimy w sieci, gdyż, szczególnie jeśli chodzi o medycynę i rozpoznanie objawów chorób, jest pełna wielu nieprawdziwych i na wyrost pisanych tekstów, które wielokrotnie czynią więcej złego niż dobrego dla potencjalnych chorych.

W rozmowie z jednym z lekarzy, poruszając ów temat, sam zdałem sobie sprawę, że w tej dziedzinie nie wszystko jest w myśl matematycznej zasady 2+2=4. Otóż jeden objaw może być początkiem wielu chorób, niekoniecznie tych z gatunku najgorszych. Często jednak, czytając opinię na temat powierzchownych dolegliwości wpisanych w wyszukiwarkę, widzimy, że powoli czas żegnać się z tym światem. Potem pojawiamy się u lekarza roztrzęsieni tym wszystkim, co żeśmy wyczytali, a okazuje się, że to nic groźnego. Stresu, nerwów, czarnowidztwa nikt nam nie wynagrodzi.

Sami musimy sobie zdać sprawę, że nadal, pomimo wielkiego rozwoju technologicznego i informatycznego, nic nie zastąpi wizyty u lekarza w przychodni. A gdy już przyjdzie nam chorować lub szukać w Internecie wytłumaczenia dla złego samopoczucia – dla własnego dobra wyłączmy komputer i umówmy się na normalną wizytę u lekarza. Kolejki i czas, jaki przychodzi nam zapłacić za oczekiwanie na wizytę u specjalisty, to już, niestety, zupełnie inny temat.

Specjaliści są zdania, że właśnie ta patologia naszej służby zdrowia powoduje, że tak bardzo ufamy wirtualnemu lekarzowi (który przecież wcale nie musi mieć wiedzy potrzebnej do stawiania diagnoz – wystarczy zwykłe kopiowanie tekstu z innych serwisów; Internet nie ma narzędzia do weryfikowania tego, co ktoś w nim zamieścił). Takie praktyki powodują, że sieć jest pełna steku bzdur, a my zapominamy, że nie wszystko złoto, co się świeci.

  Rafał Sułek  Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 11101

Print Friendly, PDF & Email