Nauka, praca, akceptacja

W poprzednim numerze „Razem z Tobą” pisaliśmy o tym, że szukamy bohaterów reportażu sprzed lat pt. „Niedziela w tygodniu jest jedna a sześć dni powszednich”, który ukazał się w miesięczniku ”Razem z Tobą” 11 lat temu. Teraz przypomnieliśmy/zaprezentowaliśmy go naszym czytelnikom. Byliśmy ciekawi, jak potoczyły się losy tamtych dzieci, dzisiaj ludzi dorosłych; jakie są dzisiaj ich dni powszednie i niedziele…
Jako pierwszą prezentujemy Agnieszkę Pietrzyk, osobę dobrze znaną czytelnikom RzT, gdyż prowadzi już około dwóch lat rubrykę „Pokaż język”. Wówczas, była uczennicą liceum, skazaną na nauczanie indywidualne w domu.

Jedną z najistotniejszych egzystencjalnych potrzeb człowieka jest niezależność, samodzielność funkcjonowania w każdej sytuacji życiowej. Osoba niewidoma lub z uszkodzonym wzrokiem przeżywa w każdych okolicznościach swojej codzienności ograniczenia i trudności, z którymi musi sobie radzić. Nie ma w zasadzie innego wyjścia, chcąc żyć aktywnie w społeczeństwie, musi wykazać się nie lada uporem i determinacją, która pozwoli utrzymać się na powierzchni, szarej, często brutalnej rzeczywistości, niestety wciąż nie do końca dostosowanej do potrzeb osób niewidomych. Jak było „wczoraj” a jak jest „dziś” z włączaniem osób niepełnosprawnych, w tym niewidomych, do społeczeństwa, opowiada nam Agnieszka Pietrzyk, niewidoma od 12 roku życia.

Agnieszko, dziś już jesteś doktorem filologii polskiej. Czy to prawda, że kilkanaście lat temu nie mogłaś uczyć się w szkole masowej?

Kilkanaście lat temu, kiedy jeszcze nie było komputerów, wszystko musiałam przepisywać na maszynie brajlowskiej. Szkołę podstawową (od klasy 4 do 8) i liceum, przeszłam w systemie tzw. nauczania indywidualnego. Moje lekcje odbywały się w domu. W zasadzie do szkoły chodziłam tylko na religię. Przez to też miałam ograniczony kontakt z rówieśnikami.

Czy gdybyś mogła cofnąć czas, ponownie zdecydowałaby się na indywidualne nauczanie?

– Chyba nie – odpowiada Agnieszka. Dziś jest inaczej. Technika ruszyła pędem do przodu i sytuacja dzieci niepełnosprawnych, w tym niewidomych, jest lepsza. Jest więcej klas, szkół integracyjnych, które mają odpowiedni sprzęt, programy. Ja miałam trudniej.

A co z integracją dziś? Jest czy jej nie ma?

– Uważam, że powoli zaczyna coś się dziać w tej materii. Integracja jest, ale powinna być ona obecna już na pierwszym etapie edukacji – podkreśla rozmówczyni. Już najmłodsze dzieci w przedszkolu powinny mieć styczność z rówieśnikami niepełnosprawnymi, po to by nie czuły niechęci, by nie budować niepotrzebnego dystansu, lęku. Z własnego doświadczenia wiem, że w rodzinach, gdzie wśród rodzeństwa jest jedno niepełnosprawne dziecko, ta wiedza i podejście do osoby z dysfunkcją jest inna. Ci ludzie wiedzą jak pomóc, podejść, porozmawiać.

Czy studia w Pani przypadku to był okres zmian, przemian, rozwoju?  

– To był niesamowity czas dla mnie. Poznałam na nich wielu wspaniałych ludzi. Nie było tu mowy o jakimś dystansie czy dyskryminacji. Również wykładowcy byli na tyle wyrozumiali, że pozwalali mi – osobie niewidzącej, nagrywać ich wykłady. To było dla mnie wielkie ułatwienie. Jednak bez oparcia w najbliższych, mamy, która jeździła ze mną do Gdańska na zajęcia, i bez komputera z syntetyzatorem mowy i programem umożliwiającym udźwiękowienie, nie zrobiłabym doktoratu. Kiedy jeszcze nie miałam tego sprzętu, korzystałam z książek „mówionych” i w brajlu, oraz z pomocy bliskich, którzy po prostu czytali mi teksty. Lektura w brajlu jest czasochłonna, wymaga dużego skupienia. Dziś jestem już po studiach, z doktoratem w kieszeni.

Czy tytuł doktora pomógł Pani zdobyć wymarzoną pracę? Czy jednak okazało się, że rynek pracy jest niestety nie dla wszystkich, a przynajmniej nie dla niewidomych?
Schody, schody, schody… Przez trzy lata po studiach próbowałam znaleźć pracę w swoim zawodzie. Żadna ze znanych jej instytucji i szkół, do których złożyła dokumenty, nie zdecydowała się mnie zatrudnić. Najczęściej odpowiadano, że nie ma wolnego etatu, albo w ogóle nie odpowiadano.
Dostrzegam jednak dużą promocję zatrudniania osób niepełnosprawnych, gorzej jest ze stworzeniem tych miejsc pracy. Ale jeszcze wiele wody upłynie zanim my – osoby niepełnosprawne, będziemy mogły odnaleźć się w tym, co lubimy robić. Wszystko jednak zależy od świadomości pracodawcy.  Już dziś winien zrozumieć, że utrata wzroku może spotkać każdego z nas. A nowoczesne technologie pozwalają na efektywne dostosowanie miejsca pracy do potrzeb osoby niewidomej.

Posiadając udźwiękowiony komputer wykonam tą samą pracę, co osoba pełnosprawna. Inne będą metody pracy, ale jej rezultaty dokładnie takie same.

Każda praca się opłaca?

W zasadzie tak. Zależy tylko od podejścia i motywacji. Ostatecznie nie jest tak źle. Po trzech latach pukania od drzwi do drzwi, znalazłam pracę jako telemarketera. Swoje obowiązki wykonuję w domu. Praca jest wygodna, bezstresowa, ale niestety, nie daje wystarczającej satysfakcji.
Osobie w pełni zdrowej, łatwiej jest wdrożyć się w każdą pracę. Niewidomy ma spore utrudnienie. Umiejętność zorganizowania sobie dnia pracy i życia codziennego nie przychodzi z dnia na dzień. Wymaga to nie tylko cierpliwości w stosunku do samego siebie, ale i zaufania, że mogę coś robić dobrze, nawet jeśli praca ta nie jest szczytem marzeń.

Jak wygląda Pani dzień powszedni?

Pobudka przed szóstą. Pracę zaczynam o 6.  I tak 7 godzin, z godzinną przerwą. Mogę jedynie powiedzieć tyle, że moja praca polega na zbieraniu informacji. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa (uśmiecha się tajemniczo).
Po pracy, czyli po godzinie 15.00, wychodzę na spacer, oczywiście nigdy sama. Czasem odwiedzą mnie znajomi, albo ja idę w odwiedziny do kogoś. Kiedy nie planuję żadnego wyjścia, zabieram się za pisanie książki (właśnie skończyłam drugą), albo recenzji, artykułów.

A w weekend zwalnia Pani „obroty”?

Dni wolne staram się spędzać inaczej. Zazwyczaj wybieram się z rodziną na wycieczki nad morze, albo do lasu. Gdy pogoda nie dopisuje, siadam do komputera i tworzę.

Jak Pani rodzina radzi sobie z Pani niepełnosprawnością? Czy może Pani zawsze liczyć na jej pomoc?

Zawsze miałam ogromne wsparcie w rodzicach. I tak jest do dziś. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem kaleką. Żyjemy normalnie, jak każda rodzina. Staramy się być dla siebie. Kiedy potrzebowałam większej opieki, mama na jakiś czas zrezygnowała z pracy, by móc mnie prowadzić do szkoły. Miałam wtedy bodajże 13 – 14 lat.

A co z życiem prywatnym? Mam na myśli znajomych, przyjaciół.

Nie czuję się osamotniona. Zawsze mam z kim porozmawiać. Mam grono bliskich mi osób, z którymi utrzymuję stały kontakt; to ludzie poznani na studiach. Nigdy nie doświadczyłam tego, że mogę być gorsza z racji mojej niepełnosprawności. To dla mnie bardzo ważne czuć akceptację ludzi, na których mi zależy.
  Agnieszka Światkowska Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 4658

Print Friendly, PDF & Email