Muszę powiedzieć, co mnie boli...

Muszę powiedzieć, co mnie boli...
Fot. Adminstrator

W majowym numerze “RzT” zauważyłam artykuł “Rodzina w obliczu cierpienia”, to temat seminarium w ramach VIII Warmińsko-Mazurskich Dni Rodziny. Zwraca się tam uwagę, że osoby  niepełnosprawne, przy swoich ograniczeniach, nie są „wyrzutkami”, a rodziny z osobą niepełnosprawną, to niekoniecznie jedna wielka ściana płaczu. Inna gazeta porusza temat ludzi z Zespołem Downa, których nazywa się chorymi. Dziennikarze nie widzą, że to ludzie tylko z innymi warunkami rozwojowymi, tak jak – w pewnym sensie –  „inny” jest skośnooki Chińczyk czy też czarnoskóry Afrykanin. Więc kto tu chory?

Na to pytanie znajdziemy odpowiedź otwierając gazetę, oglądając telewizję i włączając wszechobecny internet, gdzie faszerują nas różnymi kategoriami myślenia, w zależności od maści politycznej. Jednak konkluzja dla widza jest jednoznaczna: elity władzy trawi choroba braku sumienia, o czym świadczą liczne afery, przekręty, zakręty i to w każdej dziedzinie życia. Sąd należy oddać pod Sąd, ale jaki, chyba tylko Boski. Ale kto dziś boi się Boga? – Chyba tylko „moherowe berety”. One jednak, jak ryby i upośledzeni ludzie – głosu nie mają. Szkoda wielka, że w skrzywdzonym człowieku nie wytwarza się jad, jak u węża, który w momencie zagrożenia tryska… i… Iluż to polityków, samorządowców i innych decydentów tego świata pełzałoby w cierpieniu po Matce Ziemi!

A co mnie boli? – Parę lat wstecz, miasto dało plac pod budowę Domu Pomocy Społecznej. Mieli tam zamieszkać starzy rodzice ze swoimi dziećmi niepełnosprawnymi oraz sami niepełnosprawni, którzy utracili najbliższych. Miał być to Dom podobny do rodzinnego, gdzie podopieczni, przy małym wsparciu opiekunów, mogliby żyć na własny rachunek. Nic z tego. Co jedni dali, drudzy zabrali, oddając zaawansowaną budowę oświacie. No cóż, pewnie doszli wniosku, że lepiej inwestować w „normalnych“. No i inwestują w młodych, którzy zasilają dobrze wykształconą kadrą  zachodnie rynki pracy. Są rodziny, gdzie po dwoje, troje dzieci wyjechało za chlebem i jest to wielki dramat społeczny.
Ale wracając do „chorych”… Młodzież niepełnosprawna miała placówkę przy ul. Podgórnej 1. Rodzice i młodzi cieszyli się i snuli plany. Nic jednak z tego, wykołowano ich tak, że jedni sami odeszli, innych „rozpierzono” po różnych placówkach, nie bacząc, co czują Ci młodzi ludzie, którzy bardzo zżyli się ze sobą. Ale to tylko upośledzeni, więc można nimi przewracać, jak ulęgałkami.

Moje dziecko odeszło z tego świata do Pana. Pozostał smutek i żal. Dziś analizuję, czy aby wszystko zrobiłam dla tego dziecka, co zaniedbałam. Dlatego też rozumiem rodziców dzieci upośledzonych, którzy z wielką determinacją organizują się i robią, co mogą, aby dziecko mogło rozwijać się i żyć normalnie na miarę swoich możliwości. Ich wysiłek jest w pełni uzasadniony, tym bardziej, że z różnych mediów dowiadujemy się m.in. o tym, jak opiekunowie fotografują się z nagimi podopiecznymi. Strach pomyśleć czego jeszcze mogą się dopuścić.
Owszem, jest pomysł budowania domów dla niepełnosprawnych przy poparciu miasta, ale to marzenie ściętej głowy dla osób starszych i tych, co mają świadczenia po 500 – 700 zł. A ludzie boją się podjąć pracę, bo mogą utracić stopień niepełnosprawności, a co za tym idzie rentę, która przynajmniej jest regularnie wypłacana. A praca – dziś jest, jutro już jej nie ma. Powie ktoś, że to normalne – nikt nikomu nie gwarantuje dożywotniego zatrudnienia – ale… całkiem inne możliwości i szanse na rynku pracy, ma osoba sprawna niż niepełnosprawna.

Największy przyjaciel osób upośledzonych, Jan Paweł II, w 1997 r. w Lourdes mówił o trudach i radościach, jakie są związane z opieką nad osobami niepełnosprawnymi. Powiedział, że rodzice, wychowawcy i przyjaciele upośledzonych, otrzymali misję prowadzenia ich, podtrzymywania i pomocy w rozwoju, na ich trudnej drodze pełnej cieni, ale i światła. Oby tego światła było jak najwięcej.

Zbliżają się wybory samorządowe, dla lokalnej społeczności ważniejsze od parlamentarnych. To samorządowcy decydują o tym, jak będziemy żyć w naszym mieście. Nie dajmy się zwieść wilkom w barankowych skórach, którzy pięknie mówią, wprost wyśpiewując serenadę miłości do wyborcy, oblizując się na myśl, jak to się urządzą… Dla wyborcy natomiast –  po wrzuceniu kartki – bezrobocie, niewolnicza praca w kraju lub w unijnym “raju”. Co niektórzy mówią dosadniej: “Młodych wygnają, starych pochowają, kraj zalesią, pomnik postawią: Śp. Polska”. Stawka jest  wysoka – poziom naszego życia w tym mieście, więc nie dajmy się zwieść.  Postawmy na przyjaciół ludzi niepełnosprawnych, tych, którzy potrafią patrzeć prosto w oczy, bez fałszu, szczerze i z miłością.

  Łucja Bagnowska Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 1137

Print Friendly, PDF & Email