„Zaklejcie to dziecko!”

„Zaklejcie to dziecko!”
Fot. Adminstrator

Na jednej z grup rodziców dzieci niepełnosprawnych rozwinęła się dyskusja pod artykułem o tym, że jedna z prywatnych szkół usunęła na wniosek rodziców dzieci zdrowych te z autyzmem. Głosy były podzielone, a jednym z najczęściej pojawiających się słów była magiczna „empatia”. Nieco z przekorą napisałam, że tylko czekam, aż wyproszą nas z autobusu. No i się doczekałam.

Mój Olgierd jest nadzwyczajnym chłopcem. Nie chodzi, nie mówi, przykuwa uwagę swoim pięknym wyglądem oraz zachowaniem, które dość mocno odbiega od standardu zdrowego dziecka. Czyli przede wszystkim macha rękami i głośno artykułuje czasami nawet nieprzyjemne dla ucha dźwięki. Szczególnie wtedy, gdy się cieszy, a w komunikacji miejskiej cieszy się szczególnie, bo po prostu uwielbia autobusy i tramwaje z naciskiem na to drugie.

Odbierając go z przedszkola, stwierdziłam, że po prostu nie mam siły wracać na piechotę z wózkiem, bo i górka duża, i taki strasznie ciężki fizycznie i psychicznie dzień. Poszliśmy ku zadowoleniu Młodego na autobus. Linia numer 17. Ludzi z przystanku na przystanek coraz więcej, artykułowana radość dziecka też momentami głośna. I nie do końca działa prośba, że może cieszyć się ciszej. Od zawsze przyciąga spojrzenia, więc jesteśmy przyzwyczajeni. Dziś jednak pewien pan, skończywszy rozmowę przez telefon (cały autobus chyba słyszał, sic!) zapytał kierowcy, czy ma plaster, bo to dziecko tam trzeba by zakleić. Na początku nie złapałam kontekstu, ale on brnął dalej, że trzeba z tym dzieckiem coś zrobić, bo się drze i co pan kierowca na to. Z zasady nie zniżam się do poziomu pewnych ludzi i tym razem też nie musiałam.

Odezwali się ludzie, że może pan by spojrzał, bo jedzie dziecko niepełnosprawne i by sobie przemyślał, co mówi. I że może jemu by się plaster przydał. Oberwało się kierowcy, że nie reaguje. Ten skomentował, że możemy się nawet pozabijać, bo jemu płacą za jeżdżenie autobusem. Na szczęście daleko nie było. Wysiedliśmy. Chwilę porozmawiał z nami jeden z panów, który zareagował, bo najzwyczajniej było mu głupio. A ja? Ja się chyba już przyzwyczaiłam.

Mam wrażenie, że coraz częściej powtarza się słowo „empatia”, a coraz mniej go jest w naszym zachowaniu. W komunikacji miejskiej czy miejscach publicznych tolerujemy głośne rozmowy przez telefon i te en face, to, że ktoś śmierdzi albo nawet pali e–papierosa, o tekstach wulgarnych już nie wspomnę, ale każdą inność czy ułomność mamy prawo piętnować spojrzeniem, paluchem lub też nawet słownie.

Swego czasu opowiadałam przyjaciółkom, jak kilka lat temu znana elbląska psycholog na spotkaniu autorskim w bibliotece kazała mi coś zrobić z dzieckiem, bo jej przeszkadza. Wtedy jeszcze nie byłam pyskata i się strasznie zmieszałam. Teraz pewnie bym powiedziała: „Już idę zrzucić z mostu”.

Print Friendly, PDF & Email